1.

552 40 5
                                    

(Dzień wcześniej)

Spojrzałam na wyświetlacz najnowszego iPhona. Mama? Było za wcześnie na jej cotygodniowy telefon-wspaniałej-matki-która-zawsze-stara-się-znaleźć-godzinę-dla-zdziwaczałej-córki.

Dzień rozmów wypadał dobiero jutro.

Wraz z jej telefonem znów powróciły ponure myśli. Moja krótka historia?

Teraz mam prawie osiemnaście lat. Brakuje mi zaledwie miesiąca. Siedzę samotnie w wynajętym przez rodziców mieszkanku w zwyczajnym, ludzkim Nowym Jorku. Po tym, jak kończąc dwanaście lat okazało się, że z magicznych zdolności mam tylko umiejętność zapamiętywania wszelkiego rodzaju informacji, danych i innych tego typu rzeczy (jednym słowem-jestem dla zwykłych ludzi geniuszem bo wiem wszystko, wszędzie, o wszystkim), wysunęłam propozycję pójścia do zwykłej szkoły.

Nie chciałabym wiecznie plątać się po korytarzach Akademii Magii, wiedząc, że jestem tam dziwolągiem. Matka niechętnie, ale na to przystała. Tata miał jeszcze więcej oporów, jednak i jego przekonałam.

Wiedziałam, że najbardziej będę tęsknić za młodszą o trzy lata siostrą, która zgarnęła od rodziców wszystko, co najlepsze. Tylor była piękna, mądra, zabawna i co najważniejsze- potężna, magicznie oczywiście. Czasem chciałam ją za to nienawidzić, bo tak bardzo byłam zazdrosna, ale nie potrafiłam.

Inną osobą, jedyną, w jakiej miałam oparcie, która znała moje myśli- był Max. Był mi prawie wujkiem, ale czasem myślałam o nim w kategoriach wspaniałego chłopaka.

Wyjazd do Nowego Jorku zmienił mnie. Bardzo. Miałam swobodę, matka nie kontrolowała mnie na każdym kroku, choć czasem wyczuwałam jej mentalną obecnością, jakby chciała mnie sprawdzić. Znalazłam niezłe towarzystwo.. Wróć.. Ono było bardzo złe. Sami huligani i nie przyjemne dziewczyny. Mimo, że początkowo byłam w ich oczach kujonem, to po kilku wyzwiskach jakie posłałam w ich stronę wreszcie dali sobie spokój z dogryzaniem mi, wkrótce też zaczęłam się z nimi kumplować.

Dzięki temu wyrobiłam sobie inny styl- mega mocny makijaż, niewybredny jezyk i gotycki sposób ubierania. 

Wiele, na prawdę wiele razy słyszałam historyjkę o niedorosłym życiu Shy, jak to nigdy wcześniej się nie całowała, nawet nie miała chłopaka. Wspominając to teraz- śmiałam się z niej, i to na głos. Miałam co najmniej pięciu chłopaków. Całowanie się było moim chlebem powszednim, tak jak i flirtowanie. Jednak miałam swoje granice- nigdy nie posunęłam się z żadnym chłopakiem dalej niż porządne "macanko", jak to nazywali tutaj. 

~~~~~~~~~~~~

Przesunęłam wreszcie po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha.

-Słucham?- burknęłam.

-Cześć, córuś. Musisz przlecieć do Bringston jeszcze dziś. Lot masz o dwudziestej, nie musisz brać zbyt dużo rzeczy, u dziadków coś się znajdzie. Babcia odbierze cię z lotniska, a jutro przyjdź do mnie zaraz jak się obudzisz. Do zobaczenia, Lynn.

Rozłączyła się? Przeważnie jak już zaczęła gadać, to trzeba było tylko czekać, aż jej powietrza zabraknie. Ale w jej głosie było coś takiego, co kazało mi wybrać jej numer.

-Mamo, nie przylecę, jeśli mi nie powiesz, co się dzieje- orzekłam, ledwie zdążyła odebrać.

-Ojciec wraz z Radnymi plemion stwierdzili, że dobrze by było zawrzeć kolejny sojusz, skoro sojusznik sam się o to prosi...

-Co ja mam z tym wspólnego?

-Wiesz, na jakiej zasadzie zawiera się sojusze w naszym plemieniu?

-Małżeństwo najstarszych dzieci głów klanów zawierających umowę o związanie poprzez krew potomków jeśli tylko istnieje taka możliwość, potomstwo to jest różnej płci i nie zobowiązuje go żaden inny związek- wyrecytowałam.

-Afinsowie przystali na ten punkt zawarcia sojuszu- szepnęła i zamilkła.

Małżeństwo? Nastarsze dziecko głów klanów?

Głowy klanów to moi rodzice. Ja jestem pierwsza. Czyli, kurna, mam wyjść za jakiegoś faceta z pieron wie kąd?

-Ja pierdolę!- krzyknęłam, odsuwajac odrobinę telefon.

-Lynn- upomniała mnie natychmiast mama, ale nie miałam zamiaru jej tym razem przeprosić.

-Uwierz mi, to jest najkrótsze i najdelikatniejsze wyrażenie, jakie mogłam teraz wypowiedzieć na wieść, że zostałam właściwie już oddana jakiemuś pojebowi! Mamo, ja mam tu chłopaka, szkołę, swoje własne, normalne życie! Nie pomyśleliście, że nie chcę być zamieszana w żadne pierdolone sprawy plemion? Że chcę być z dala od was i waszych obowiązków? Nie chcę mieć z wami nic wspólnego! Jestem jedynym wyjątkiem w tej idealnej pełnej Magii rodzinie i chcę pozostać z dala od tej doskonałości!

Nie wiedziałam nawet, do czego odnosiły się ostatnie zdania, może po prostu nadarzyła się okazja, żeby wreszcie jej to wszystko wytknąć. W każdym razie zaraz po zakończeniu zdania- zakończyłam połączenie i rozpłakałam się.

Tak zwyczajnie- po prostu pozwoliłam gorzkim łzom  spływać po policzkach i zabierać ze sobą drobinki tuszu i kredki. Z bólem w sercu zaczęłam się pakować. Wiedziałam, że to mój obowiązek wobec plemienia. Cholerne więzy krwi.

Już miałam nadzieję, że wszystko pójdzie z górki. Niedaleko do pełnoletości, mogłabym wybrać, co tylko zechcę robić w życiu. Przeprowadziłabym się na antypody, zamieszkała z jakimś szanującym mnie facetem, odseparowałabym się od tej popierniczonej rodzinki i wszyscy żyli by długo i szczęśliwie.

Nadzieja matką głupich!

Zerknęłam na zegarek i pobiegłam do łazienki, by jeszcze zetrzeć trochę czarnej mazi z policzków. Jedyny minus mocnych makijaży. Pociągnęłam grubą kreskę i- ponownie biegiem- wróciłam do przedpokoju, chytając torebkę wypchaną moimi drobiazgami, bez których nie była bym w stanie przeżyć, typu czarne bandanki.

Wzięłam ostatni głęboki oddech by powstrzymać resztę łez. Nie ma co rozpaczać, zostałam postawiona przed faktem teoretycznie dokonanym, choć nie mam zamiaru poddać się bez walki!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Noom, witam na moim nowym opowiadaniu, mam nadzieję, że wam przypadnie do gustu :)

Dorbna prośba- polećcie kogoś, kto zrobi okładkę :D

I zgłaszajcie swoje wątpliwości co do fabuły, może będziemy zmieniać...

Wszystko w waszych rękach i niech moc będzie z wami!

Elfik

LynnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz