23

113 17 2
                                    

Dymitr, Chicago

Przylatując znowu do tego miasta nie wiem na co liczyłem. Podświadomie chyba chciałem ją zobaczyć. Ale wiedziałem że święta mogła przecież spędzać w innej części świata wraz ze swoim narzeczonym i rosnącym brzuchem.
Chciałem po części mieć pewność, że jest szczęśliwa ale też bałem się  zobaczyć ten jej zadowolony wyraz twarzy. Moje serce i tak było w rozsypce.
Pomimo złamanego serca wysłałem jej kwiaty na urodziny, nie wiem czy je odebrała, bo teraz podobno mieszka w Meksyku a ja znałem tylko adres z Nowego Jorku. Może i głupie było to posunięcie ale nadal mi na niej zależało.
Wiem że jest zajęta jednak nie potrafiłem tak z dnia na dzień odpuścić. Wszystko potoczyło się swoim rytmem i z własnej woli. Nie umiałem trzymać się od niej z daleka. Przyciągała mnie do siebie niczym magnez. To po prostu była Olivia. Ludzie do niej lgneli niczym mały niedźwiadek do miodku. Każdy kochał jego smak ale kiedy zjadł go za dużo robiło mu się już nie dobrze.

Myślałem może odwiedzić Maureen ale pamiętam jak skończyło się to ostatnio. Nie chciałem widzieć jak Liv bawi się w cudowną rodzinkę i co chwila głaszcze się po brzuchu. Ja nie byłem członkiem rodziny więc nie byłem tam mile widziany, szczególnie w święta. To dokładnie tak jak w moim domu. Samo wspomnienie jej imienia mnie bolało dlatego żeby zapomnieć skierowałem się do baru.
Jeszcze nawet nie wynająłem sobie hotelu ale to nie było teraz najważniejsze.
Odległość dzielącą mnie od celu pokonałem piechotą, robiło się już ciemno. Kiedy wchodziłem do lokalu zadzwonił dzwoneczek umieszczony nad drzwiami.

-Już zamknięte-powiedziała dziewczyna za baru odwracając się w moją stronę gdy tylko odstawiła butelkę na półkę.

-Jedno piwo i wychodzę-poprosiłem z lekkim uśmiechem usadawiając się na krześle barowym. Dziewczyna miała na sobie czarne rajstopy, bordową mini i białą bluzkę na krótki rękaw. Wyglądała inaczej była ładniejsza niż wcześniej.

Wymieniliśmy ze sobą kilka smsów, nawet raz rozmawialiśmy przez telefon a wszystko za namową chłopaków. Gdyby nie oni pewnie bym się nie odważył.

Uśmiechnęła się na mój widok.

-Żołnierzyk.

-Lena.

-W końcu zapamiętałeś moje imię-nachyliła się nad barem i pocałowała mnie w policzek-Hej.

Pachniała poziomkami. Dalej nosiła mocny makijaż. Postawiła kufel pod nalewak i napełniła trunkiem.

-Proszę.

-Czemu zamykacie dziś tak wcześnie?-zapytałem po upiciu łyka.

-Ponieważ wszyscy przygotowują się do Wigilii?-odpowiedziała retorycznie unosząc brew-Są święta, zapomniałeś?

-A ty czemu nie jesteś teraz z rodziną?-obróciłem kota ogonem, spuściła wzrok kiedy te słowa opuściły moje usta. Widocznie ją zmartwiłem.

-Najpierw trzeba ją mieć-odchrząknęła by jej głos brzmiał normalnie, założyła kilka loków za ucho-Widzę, że ty też nawet nie chcesz odwiedzić bliskich.

-To skomplikowane. Nie dogadujemy się.

-Znowu jesteś tu przez tą dziewczynę?-zapytała widocznie zaciekawiona, udawała że wyciera szklanki a tak naprawdę czekała na to co odpowiem, chciała wybadać sytuację.

Pokręciłem przecząco głową.

-Chciałem cię zobaczyć.

-Jesteś beznadziejnym kłamcą wiesz?-zaśmiała się perliście. Byłem już w połowie piwa. Uśmiechnąłem się przepraszająco.

Nowy początek. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz