45

144 13 9
                                        

Dymitr, Chicago 

Kilka tygodni później

Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Goście rozmawiali między sobą stojąc obok białych krzesełek.

Nie mam pojęcia jak Maureen i Lenie udało się tak dobrze zorganizować wszystko. Miejsce było piękne.
Leśna polana, drzewa, mech, śpiew ptaków. Delikatne promienie słońca, biały dywan i prowizoryczny ołtarzyk z kwiatów na końcu. To było takie proste a takie wspaniałe. 

Witałem nowo przybyłych. Nie zapraszaliśmy dużo gości. Miało być skromnie w otoczeniu najbliższych. Ci co byli z nami, z którymi chcieliśmy dzielić nasze szczęście. 

-Możemy zaczynać- oświadczyła Maureen wchodząc na środek z szerokim uśmiechem.

Wyglądała nieziemsko w długiej szarej sukience na jedno ramię. Była najlepsza świadkową na świecie. Wszyscy zajęli swoje miejsca, łącznie ze mną przy ołtarzu. Spojrzałem na wszystkich zebranych. Nie mogłem uwierzyć. To naprawdę się dzieje.

Benjamin poklepał mnie po ramieniu i stanął po mojej prawej stronie. Zaczęła grać muzyka. Lekkie dźwięki skrzypiec rozniosły się po toczeniu.

A ona stała na końcu dywanu.

Wszyscy wstali patrząc na nią, bo przecież była gwiazdą tego dnia. I zawsze. 

Ruszyła. Szła do mnie powolnym krokiem. W sukni opinającej jej szczupłe ciało. Miała spięte włosy a mimo to wyglądała jak anioł. W jej oczach widziałem miłość do mnie. To był ten moment w którym byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. 

Gdy stanęła obok mnie podała swój bukiet dla Maureen a mi oddała swoje ręce. Ucałowałem obie okazując jej w ten sposób szacunek. Uśmiechała się, miała zaróżowione policzki.

Pastor zaczął ceremonię.

-Spotkaliśmy się dzisiaj jako świadkowie na uroczystości zaślubin dwojga młodych, zakochanych. Powtarzajcie ze mną...

Wypowiadaliśmy słowa wcześniej ułożonej przysięgi:

-I ślubuję...

-Na dobre i na złe...

-W dostatku i biedzie...

-W zdrowiu i chorobie...

-Kochać...

-Miłować do końca życia...

-Przysięgam...

-Przysięgam...

Nawet na sekundę nie oderwaliśmy od siebie oczu. Była dla mnie jak miód na serce. Chwyciłem ją w ramiona i pocałowałem. Wszyscy goście bili brawo. Byli z nami, kibicowali nam. Cieszyli się naszym szczęściem. Ale teraz to my byliśmy najważniejsi. To był magiczny moment. Nie chciałem go przerywać. Zaczynała się nasza wspólna przygoda, dlatego musieliśmy zacząć ją jak najlepiej.
Mieliśmy do zapisania wiele stron. Przychyliłem ją do tyłu a ona pisnęła śmiejąc się. Chciałem słyszeć ten dźwięk do końca swoich dni. Przytulała się do mnie nim goście do nas podejdą by składać nam gratulacje i życzenia.

Spojrzałem jej głęboko w oczy a ona palcem przejechała po moim policzku.

-Kocham cię, mężu- jak to cudownie brzmiało w jej ustach. Niech mówi tak do mnie już zawsze. Uśmiechnąłem się.

-Kocham cię, Liv.



koniec części drugiej

***

Tak kochani! Stało się. Oficjalnie kończymy kolejną część :)

I nie. To nie jest żadna pomyłka. To był ślub waszej ulubionej pary :) hehe

Chciałabym wszystkim bardzo podziękować, że byliście ze mną podczas wspaniałej lecz momentami bolesnej  podróży Olivii i Dymitra. Za każdy komentarz, ciepłe słowa otuchy i motywację. Że chciało Wam się czytać i głosować. Naprawdę bardzo to doceniam! DZIĘKUJĘ!

Pozdrawiam i ściskam,

xUla :)

Nowy początek. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz