Rozdział 28

460 16 4
                                    

Znalazłam się w dość dziwnym miejscu. Powoli otworzyłam swoje ślepia. Leżałam na kanapie w czyimś salonie. Przeleciałam wzrokiem po pomieszczeniu. Moje oczy zatrzymały się na czterech typach. To pewnie oni mnie porwali.

- Dzień dobry mój masochistyczny kaciaczku. - przywitał się ze mną blondyn z promiennym uśmiechem.

- Sory, ale nie jestem twoja. Chce do domu. - oświadczyłam podnosząc się do siadu.

Wysoki brunet tylko prychnął z pogardą. Od razu zgromiłam go spojrzeniem, ale go to jak widać nie ruszyło.

- Jakiś problem? - w tej chwili wiedziałam, że się nie polubimy.

- Nie mam zamiaru rozmawiać z jakąś maciorą. - założył ręce na piersi i odwrócił głowę.

Że niby jak on mnie nazwał?! Rzuciłam się na niego. Przewróciliśmy się na ziemię. Chciałam go uderzyć, ale złapał za mój nadgarstek i podniósł się jakby nigdy nic. Następnie rzucił mnie, jakbym była jakąś zabawką na kanapę na której się obudziłam.

- Jak oni mogli wytrzymać z tobą w jednym domu? Zmieniam zdanie, jesteś dziką lochą. - zadrwił ze mnie.

- Pożałujesz tych słów. - już miałam wstać, ale blondyn mnie zatrzymał.

- Siedź grzecznie koteczku. - pociągnął mnie za rękę i byłam teraz zmuszona do siedzenia obok niego.

- Doprawdy, takie zachowanie stoi na równi z zachowaniem bydła. Może i nawet poniżej. - powiedział czarnowłosy chłopak, który jak dotąd czytał książkę w fotelu naprzeciwko.

Blondyn mocno mnie trzymał, co uniemożliwiało mi przywalenia mu w dziób. Zamiast tego rzuciłam w niego z całej siły poduszką. Nie spodobało mu się to, bo wstał z miejsca i podszedł do mnie, chwytając brutalnie za mój podbródek.

- Lepiej z nami nie pogrywaj. Możemy być gorsi niż ci cali Sakamaki. - strąciłam jego rękę, a on zadowolony z siebie, usiadł z powrotem na swoje miejsce.

- Czego ode mnie chcecie? - spytałam z jadem w głosie.

- Krwi Eve. - odpowiedział mi kolejny czarnowłosy z bandażami na rękach. Wydawał się chyba najmniej sadystycznym wampirem z nich wszystkich.

- Jaka znowu Eve? Nie jestem Eve i nie znam nikogo o takim imieniu.

- Kłamiesz! A ta blondynka co z wami mieszka, to co? - rzucił agresywnie w moją stronę brązowowłosy.

- Mówisz o Yui? A nie czekaj, zapomniałam, że z debilami nie rozmawiam.

- Że jak mnie nazwałaś?! - podszedł do mnie wkurzony i chwycił za bluzkę.

- Yuma, uspokój się. - upomniał go ten z książką. - Tak, chodzi o Yui. Potrzebujemy jej krwi. A ty nam w tym pomożesz. - uśmiechnął się do mnie chytrze.

- W niczym wam nie będę pomagać. Raz, porwaliście mnie. Dwa, rozmawiam z wami mniej niż 10 minut, a już mnie wyzwaliście kilka razy. - Yuma prychnął drwiąco i szepnął coś w stylu "ty zaczęłaś", ale go zignorowałam. - Trzy, nie mam zamiaru wam pomagać.

- Ach tak, wygląda na to, że twój pobyt tutaj się trochę przedłuży. Azusa, zamknij ją w jej pokoju. - zwrócił się do chłopaka w bandażach.

- Nie pozwolę się nigdzie zamknąć! - gdy to powiedziałam, ten cały Yuma, przerzucił mnie sobie przez ramię. Szarpałam się, ale skurwiel był strasznie silny.

- Nie wierć się tak. Azusa, chodź. - ruszyliśmy na schody. - Jak ty się w ogóle wabisz?

- Zaraz ci coś złamie, jak jeszcze raz się odezwiesz do mnie jak do zwierzęcia. - szliśmy teraz korytarzem. - Azusa, czy mógłbyś mi powiedzieć dokąd idziemy i która jest godzina, bo do tego niedźwiedzia wolę się nie odzywać. - wspomniany niedźwiedź, podrzucił mnie, co strasznie bolało. - Ał!

Siostry Nashikawa & Bracia SakamakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz