LUSY
Siedzę z Lucasem i czekam, aż Clary wróci. Mam nadzieję, że ta gnida nic jej nie zrobiła, bo naprawdę nie ręczę za siebie. Lucas jest na granicy własnej wytrzymałości. Po jego mate nadal nie ma śladu, a ostatnią osobą która widziała Larissę jest właśnie potwór który jest mi przeznaczony. Kiedyś naprawdę pragnęłam miłości. Tych serduszek i motyli w brzuchu, ale teraz jest to dla mnie strata czasu.
Nagle Clary wchodzi do kuchni i po jej minie mogę wywnioskować, że nie poszło po jej myśli.
- I jak? - pierwszy pyta Lucas, na co Clary ciężko wzdycha.
- No cóż. Idzie w zaparte, nic nie powie do póki nie pogada z tobą. - spogląda na mnie smutno.
- Że co!? - warczę.
- Chce żebym cie przyprowadziła, dopiero wtedy powie cokolwiek. - tłumaczy, a we mnie aż się gotuję. Nie mam zamiaru na niego patrzeć, a co dopiero gadać.
- Co za gnida! Pogrywa sobie z nami. - walę dłonią w blat przez co szklanka upada i się rozbija.
- Lusy, proszę zrób to. Ja tracę zmysły, bo nie wiem co się dzieje z Lari. - błaga mnie Lucas, przez co głupio się czuję.
- Lucas.. - zaczynam gdy do kuchni wchodzi zapłakana Lily trzymając kocyk.
- Mamusiu, bo tata powiedział, że wszyscy zginą. - mała podbiega do Clary i trzyma się jej nogi jak ostatniej deski ratunku.
- Słucham?! - krzyczy Clary. - Co ci tatuś powiedział? - pyta małej próbując odczepić ją od swojej nogi.
- Że wszyscy ci którzy są przed domem zostaną skazani na śmierć. - mała chlipie tuląc się do matki.
- Skarbie. - Clary uspokaja małą. - Ty nie słuchaj tatusia, bo on nie ma nic do gadki. - mała patrzy z nadzieją na mamę.
- Naprawdę?
- Słoneczko ty moje, tatuś to dostanie zaraz po głowie za takie gadanie. - teraz to trochę współczuję Alfie, Clary wygląda na nieźle wkurzoną.
- A Larissa już wróciła? - mała zadaję pytanie, a Lucas zaciska pięści.
- Niestety nie. - Clary tuli małą, gdy ona wyrywa się.
- Miałaś po nią iść. - krzyczy w moją stronę. - Obiecałaś, że jej pomożesz. - wszyscy na mnie patrzą, a ja totalnie zapomniałam.
- Kurwa! - syczę.
- Lusy! Nie przy dziecku! - karci mnie Luna.
- Sory. - patrzę na Lily. - Wiem gdzie ona jest!
- Gdzie?! - Lucas łapie mnie za ramiona.
- Lily mówiła, że zbiegła z góry. - patrzę małą. - Powiedz co tam było, opisz nam to miejsce.
- To był ogród. - macha rączkami.
- Kurwa! - Lucas wybiega z domu jak poparzony i biegnie.
- Mamusiu, a co będzie z nimi? - pokazuję na Time, który prowadzi grupę wampirów zakutych w kajdany.
- Zaraz się tym zajmę. - mówi i stawia córkę na ziemi. - Leć z ciocią na górę do swojego pokoju, a ja pójdę wybić twojemu ojcu głupotę z głowy. Lily łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę schodów.
- Ciociu, poczytasz mi bajkę? - wmurowuję mnie kiedy Lily wskakuję na łóżko i trzyma książeczkę wyciągniętą w moją stronę.
- Lily, a bez niej nie uśniesz? - jakoś nie widzę się w roli niani.
- Nie! - piszczy zła.
- Serio? - pytam błagalnie.
- Tak! - piszczy jeszcze głośniej.
- Za jakie grzechy. - mówię sama do siebie, gdy mała wtula się w podusie.
CLARY
To jakieś jaja chyba są!? Yuri chyba całkiem rozum stracił, bo ostatnio miał go i tak niewiele.
- Co tu się do cholery znowu dzieje?! - warczę wściekła na Time i Yuriego, który zaraz zresztą dostanie w ten tępy łeb.
- Czego się drzesz? - pyta się jeszcze głupio ten kretyn.
- Ty się lepiej już nie odzywaj, bo jak słowo daję będziesz spał na dworze! - warczę, a Tima widząc co się szykuję ulatnia się po cichu. - Jak możesz dziecku takie rzeczy mówić? Czy ty już w ogóle nie myślisz tą łepetyną?! To dziecko, a nie seryjny morderca! Po drugie - gromię go wzrokiem. - Od kiedy to ty sam podejmujesz decyzje związane z pojmanymi? - wskazuję za przerażonych więźniów. - Mam taką samą władzę jak ty! - wrzeszczę na cały regulator.
- Nie krzycz tak! - karci mnie.
- Zamknij się, albo jak słowo daję nie będziesz miał czym dzieci robić. - patrzę na niego wyzywająco.
- Skarbie oboje dobrze wiemy, że jak skrzywdzisz moje krocze, to skrzywdzisz także siebie. - śmieje się. - Kto cie wtedy zaspokoi? - porusza sugestywnie brwiami, a ja niewiele myśląc kopie go z całej siły w krocze. Yuri zwija się na ziemi w kłębek.
- Nie zapominaj, że istnieją wibratory. - mówię stojąc nad nim.
LUSY
Mam wrażenie, że właśnie miałam zwidy przed chwilą, bo widziałam jak Clary kopie swojego mate w krocze, a to raczej jest niemożliwe, bo oni są idealną parą. Rządzą prawie wszystkimi watahami. Odkąd Lucas się urodził, wiele stad samo oddało się w ręce Yuriego.
Nagle z lasu wyłania się biały lew i biegnie centralnie na mnie. Lew odbija się i rzuca na mnie. Dopiero tygrys odciąga go ode mnie.
- Co ty robisz?! - syczę wstając z ziemi.
- Nie ma jej! - warczy.
- Jak to nie ma!? - pytam zdziwiona.
- No nie ma! Są tylko ślady krwi. Jej krwi. - zmienia się i pada na kolana. - Zawiodłem. Nie potrafiłem jej ochronić.
- Dosyć tego! - syczę i wstaję kierując się tam gdzie powinnam iść od razu.
- Gdzie idziesz?! - krzyczy za mną Clary.
- Obić gębę temu idiocie. - czas stawić czoła tej pijawce.
Schodzę po schodach na dół i od razu mój umysł skupia się na jednym. Zapach krwi. Jego krwi. W powietrzu czuć jego krew, która działa na mnie jak narkotyk. Przy drzwiach stoi Borys i od razu wstaję kiedy mnie widzi.
- Co ty tu robisz? - pyta marszcząc brwi.
- Przyszłam go dobić. - odpowiadam zakładając ręce na piersi.
- A tak serio? - patrzy na mnie dziwnie.
- Po prostu mnie wpuść. - przepycham go i otwieram drzwi z hukiem, ale kiedy mój wzrok spotyka się z jego, to dzieje się coś czego nie opiszą żadne słowa.
Moi kochani przepraszam, że tak długo.😕😕 Jednak remonty nadal u mnie trwają i naprawdę nie mam się kiedy skupić by napisać coś porządnie.😠 Mam nadzieję, że mi to wybaczycie bo kolejny rozdział już w czwartek.😈😘❤ Pozdrawiam Lolka77 😘😘
CZYTASZ
Przez BÓL do MIŁOŚCI
VampireLUSY Myślałam, że umarłam w dniu w którym straciłam siostrę, ale tak naprawdę mój świat skończył się w dniu gdy spojrzałam w jego czerwone oczy. Jak mam żyć dalej? Jak wybaczyć coś czego się nie da? I jak zabić kogoś, kogo rzucił ci los u stóp? I ty...