32. Szefuńcio

271 40 34
                                    

Podczas nocnego dyżuru prawie cały czas siedziałem przy Maćku. Nick też zaglądał, mówił, że wieczorem będą go wybudzać, a następnego dnia ma zacząć pracę z fizjoterapeutą.

Niestety nie mogłem być przy Maćku, gdy go wybudzili, ale wiem od Nicka, że wszystko przebiegało tak jak powinno. Przyszedłem do Maćka dopiero późnym wieczorem. Nie mogłem się wcześniej wyrwać. Oczywiście było to celowe, bo gdy pracowałem to nie miałem czasu się martwić.

- Cześć, kotku - rzuciłem cicho, gdy wszedłem do jego sali.

- Już po godzinach odwiedzin - zauważył.

- Mam sobie iść? - usiadłem przy łóżku.

- Słabo wyglądasz - oznajmił. - I nie mów, że ja też. Ja mogę. Prawie się przekręciłem. A ty?

- A ja prawie umarłem ze strachu o ciebie - złapałem go za rękę. - Co mówił lekarz o wynikach?

- Nie wypytałeś go?

- Nie miałem czasu... Nick też był zajęty. Co mówił?

- Nie mam w ogóle czucia w nogach i dolnej części brzucha i pleców... Czuję, że trzymasz mnie za rękę, ale nie mogę nią ruszyć... O tyle jest dobrze, że nie ucierpiało unerwienie klatki piersiowej.

- Fakt... Leżałbyś wtedy cały czas pod respiratorem...

- Niewielka różnica - westchnął.

- Nie mów tak. Żyjesz to jest najważniejsze. A rdzeń nie jest przerwany, ale uszkodzony. Ciągłość została zachowana. Wszystko wróci do normy... Tylko musisz pozwolić fizjoterapeutom pracować - mówiłem, a Maciek pokręcił głową. - Kochanie...

- Idź już - szepnął.

- Maciek...

- Proszę. Chcę zostać sam - oznajmił.

- Dobrze - wstałem i pochyliłem się, chcąc pocałować Maćka, ale on odwrócił głowę. Oparłem czoło o jego skroń. - Kocham cię - musnąłem ustami jego policzek. - Śpij dobrze, kotku - szepnąłem i wyszedłem z jego sali.

Czy moje obawy zmalały? Nie.

Czy nadal się martwiłem? Tak, nawet coraz bardziej, bo jestem pewien, że Maciek nie będzie chciał podjąć leczenia.

Czy zabolała mnie nasza rozmowa? Zdecydowanie.

I najważniejsza kwestia. Jak obudzić w nim chęć do walki? Przecież jest nadzieja. Może z tego wyjść. Jeśli rdzeń kręgowy się zregeneruje to wszystko jest możliwe, tylko on musi chcieć.

Jestem gotowy zrobić wszystko żeby mu się udało. Sprzedałbym duszę, gdyby to miało spowodować, że Maciek stanie na nogi.

Wychodząc ze szpitala minąłem szpitalną kaplicę. Zatrzymałem się na chwilę i stanąłem w wejściu. Nigdy nie byłem szczególnie wierzący... To znaczy... Wierzę w Boga, ale wiem też, że kościół nie pochwała homoseksualizmu, że się tak wyrażę.  Wszedłem do kaplicy i usiadłem w ostatniej ławce. Chwilę patrzyłem na ołtarz, a potem się rozejrzałem. Byłem sam, nie było tu żywej duszy. Wziąłem głęboki oddech, oparłem łokcie i oparcie ławki przede mną i przyłożyłem czoło do splecionych dłoni.

- Dawno tego nie robiłem... - szepnąłem. - Nie wiem, czy pamiętam jak z tobą rozmawiać, szefuńciu... Wiem, że długo się nie modliłem, ale... Przecież nie muszę ci nic tłumaczyć. Ty wszystko widzisz i wszystko wiesz... - wyszeptałem. - Kiedyś prosiłem cię żebyś postawił na mojej drodze osobę, która będzie dobrym człowiekiem, która będzie dobra dla mnie i osobę, przy której ja będę lepszy... I dałeś mi Maćka... - łzy stanęły w moich oczach. - Proszę cię... Nie zabieraj mi go tak szybko... - kilka łez spłynęło po moich policzkach. - Jeszcze nie zdążyłem się nacieszyć naszym wspólnym życiem... Chciałbym się z nim zestarzeć... Błagam... Nie zabieraj mi go jeszcze - teraz już płakałem na dobre.

Nagle usłyszałem kroki, odwróciłem się i zobaczyłem księdza Aarona, który zawsze odprawiał mszę w tej kaplicy.

- Nie spodziewałem się tu doktora - podszedł do mnie. - Wydawało mi się ,że jest pan sceptycznie nastawiony do wiary - usiadł w ławce przede mną i odwrócił się do mnie.

- Ja nie... To kościół jest nastawiony wrogo do mnie. Przecież jestem gejem.

- Słabość to rzecz ludzka... Myślę, że to czy wybieramy mężczyznę czy kobietę nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że jest się dobrym człowiekiem... A pan jest dobrym człowiekiem, doktorze. Uratował pan wielu ludzi. A to co jest grzechem, a co nie to tak naprawdę okaże się na sądzie ostatecznym. Bo my tak naprawdę tylko interpretujemy słowa Boga. Nie mamy pewności, czy na pewno to miał na myśli.

- Mądre słowa.

- Co się stało? - zapytał i przyjrzał mi się.

- Mój partner, z którym wziąłem ślub leży tu w szpitalu... Miał operację, ledwo udało się do uratować, ale jest... Ma niewładne nogi i tylko minimalne czucie wyżej w tułowiu i rękach... I nie chce pojąć leczenia i...

- Przeszedł się pan pomodlić.

- Tak... Nie wiem, czy mnie wysłuchał... Dawno nie rozmawialiśmy.

- On słucha każdej modlitwy. Ale nie każdy los może zmienić. Niektórych przeznaczenie jest jakie jest i nic na to nie można poradzić.

- Nie mogę go stracić - szepnąłem, a w moich oczach na nowo stanęły łzy. - Nie mogę... Może życie bez niego nie będzie miało sensu.

- Jest pan lekarzem, ratuje ludzi to jest sens pańskiego życia. Oczywiście miłość też, ale nie może pan myśleć w ten sposób - położył mi dłoń na ramieniu. Pokiwałem w zamyśleniu głową.

- Kocham go... I nie chcę żeby go zabrakło... Nie tak wcześnie, nie gdy dopiero - głos mi się załamał. - Dopiero wzięliśmy ślub...

- Rozumiem... Musi być pan dobrej myśli. Wierzyć, że on z tego wyjdzie. Mieć nadzieję. To naprawdę...

- Proszę... Mówię takie rzeczy rodzinom pacjentów, gdy ich stan jest beznadziejny... Nie pomaga ksiądz.

- Lekarz to najtrudniejsza rodzina pacjenta - westchnął.

- To prawda - przyznałem. - Powinienem już iść - wstałem. - Do widzenia.

- Będę się za niego modlił - powiedział ksiądz, gdy byłem już przy drzwiach.

- Dziękuję.

When nobody is watching | Kot&ForfangOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz