Rozdział 1

921 38 22
                                    

Nadchodzi noc. Nyks budzi się ze swego snu. Wyrusza na łowy, a towarzyszy jej Dashan, nieodzowny przyjaciel oraz najlepszy z tropicieli.

-Przespałaś cały dzień - łowca spojrzał na mnie z politowaniem.

-Jak każdy - odburknęłam niezadowolona wzruszając przy tym ramionami.

-Pewna jesteś, że nie masz nic wspólnego z... - szybko przerwałam wypowiedź chłopaka popychając go na ścianę.

Przygwoździłam mężczyznę do zimnych murów budynku, po czym przytknęłam do jego gardła sztylet, który aktualnie dzierżyłam w dłoni. Wiele istnień nim już odebrałam i nie chciałam bym, aby następną osobą, która straci dzięki niemu swą duszę był mój przyjaciel.

Cenię i darzę Dashan'a należytym szacunkiem, ale odnoszę wrażenie, iż czasem jego czyny i wypowiedzi nie są do końca przemyślane. Kiedyś zgubi go jego za długi jęzor.

-Nigdy więcej nie próbuj tego powiedzieć - ze złością puściłam towarzyszy, a następnie dla bezpieczeństwa zrobiłam kilka kroków w tył chowając przy tym za plecami sztylet. Którym wcześniej miałam odwagę się odgrażać.

Rozbudzona poranną sprzeczką oraz filiżanką dobrej kawy, podeszłam do biurka na której leżała czarna, skórzana torba sportowa. Z jej środka wyjęłam ciemną pochwę z mocowaniem do paska. Której zawartością były trzy czarne shurikeny z rękojeściami oplecionymi za pomocą linek w czerwonym kolorze. Nie mogłam oczywiście pominąć złotego desert eagle'a, z którym nigdy się nie rozstaję. Mówią, że ponoć powinnam go zmienić, gdyż to szczyt szpanu, a praktycznego zastosowania brak. Lecz ja się z tym nie zgadzam moja prawie dwu kilowa broń zagłady idealnie spisuję się przy egzekucjach. Jak to mówią w tych czasach do egzekucji z przytupem. 

Bywam czasem nie tutejsza, ale to nie są zdecydowanie moje czasie. Bardziej preferowałam lata sześćdziesiąte, bądź jeszcze ewentualnie siedemdziesiąte. Choć bezkompromisowo uważam, że to jednak lata dwudzieste były najbardziej wpadające w mój gust. Nie wspominając już o tym, że i wampiry w tamtym wieku były jakieś bardziej ugodowe. Co prawda nie miały dużo do powiedzenia w mojej obecności, ale jednak.

Obecnie wampiry w tych czasach mocno się znarowiły. Łowcy im nie straszni, stawiają opór, starają się z nami walczyć i za nic nie chcą wykonywać moich poleceń. A ja z tego powodu muszę się tylko bardziej denerwować i jechać dzień w dzień na jakieś melisie, którą tutejsi ludzie polecają ponoć na uspokojenie. Jednakże jakoś nie odczuwam by moje nerwy znikały. Czyżbym przedawkowała to ziele i tym sposobem uodporniła się od niego? Prawdopodobnie powinnam słuchać mniej ziemskich rad.

Schowałam broń do kabury, którą miałam przypiętą na udzie, po czym powróciłam do dalszego poszukiwania torby w celu odnalezienia potrzebnych przedmiotów.

Podczas szperania natrafiłam na czerwoną bandanę. Najwidoczniej musiała się gdzieś zawieruszyć skoro wciąż tu jest pomimo, że kazałam ją wyrzucić. Pamiętam jak znalazłam się w jej posiadaniu. Budzi ona we mnie mieszane wspomnienia. Gdyż należała kiedyś do wampira, który na przekór losu był mi dość bliski. Jednakże pewnej, deszczowej i burzowej nocy, gdy w mieszkaniu nie było nikogo innego poza nami, zabiłam go. Z zimną krwią przeszyłam jego serce sztyletem i pozostawiłam samego w pomieszczenie zacierając wcześniej skrupulatnie ślady. Na odchodne zerwałam z jego szyi tą bandanę. Prawdę mówiąc nie wiem w jakim celu ją zabrałam. Może jako trofeum swojej kolejnej zdobyczy. Czasem trzymam takie niepotrzebne pierdoły.

Lecz niech nikogo nie zaskoczy moje postępowanie. Jestem łowcą, bezwzględnym łowcom, krwiożerczą bestią wypuszczaną co noc na łowy.  Całe życie uczyłam się zabijania.  Stałam się drapieżnikiem, jedynym właściwym oraz wartościowym przeciwnikiem nie mającym równych. Powiadają, że prowadzę drakońską politykę, nie zaprzeczam.

Odłożyłam na razie chustę wampira na bok z zamysłem wyrzucenia jej. Natomiast zza paska wyjęłam czarną maskę zakrywającą dolną część twarzy oraz szyję. Zapinaną na karku. Założyłam ciemny materiał na twarzy, byłam gotowa.

Ubrana w specjalny czarny, a przy okazji obcisły strój, ponieważ na polu walki też trzeba dobrze wyglądać. Ze skórzanym gorsetem, który nie tylko nieźle komponował się ze strojem, ale chronił mnie przed otrzymanymi od wrogów obrażeniami. Mój strój posiadał również ochraniacze na ramionach, łokciach oraz kolonach. Cały komplet dopełniłam zakładając czarne, skórzane rękawiczki chroniące kostki, a także dłoń przed uderzeniami. Na nogach ubrane miałam najzwyczajniejsze buty militarne. Swe długie czarne włosy związałam w niski kok z tyłu głowy, po czym założyłam kaptur oraz naciągnęłam maskę na twarz.

Tak przygotowana do walki wyczekiwałam tylko, aż wybije północ. Dosłownie kilka minut później po otulonym w mroku pomieszczeniu rozległ się głośny dźwięk. Zegar wybił północ. Echo rozniosło dźwięk po całym mieszkaniu powodując uśmiech na mej twarzy. Nasza kryjówka nie zawiera zbyt dużo mebli, ani przedmiotów stąd łatwo wytłumaczyć echo. 

Godzina duchów nastała, a ja czułam jak moc we mnie narasta.

Oko jak co noc rozbłysnęło niebieskim niczym błękit oceanu kolorem. Zaś drugie brązowe jak słodka czekolada oko pozostawało niezmienne. Za dnia me oczy prócz dwóch innych kolorów nie wyróżniały się niczym. Tylko nocą ulegały zmianie, która spowodowana była moimi wyjątkowymi mocami, którzy mógł mi pozazdrościć nie jeden śmiertelnik, a nawet wampir.

Lecz nie czas, ani miejsce to na rozmowy o mnie. Kiedyś może zdradzę swą tajemnicę, opowiem nawet o swych zdobyczach, lecz na pewno nie dziś. Gdyż pora, by Nyks wyruszyła na nocne, krwiożercze łowy, ponieważ noc nie będzie trwać wiecznie, a czas ucieka nieubłaganie. Wampiry same się ukarzą, ktoś im musi pomóc. I tą osobą będę ja!

Polowanie uważam za rozpoczęte...moje pijaweczki nie chowajcie się. Wasza Nyks już nadchodzi i Was znajdzie.

The hunters of darknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz