Rozdział 36 The Vampire Masquerade

134 6 2
                                    


Powrót do rezydencji okazał się dla mnie cięższy niż myślałam. Mimo wszystko nie narzekam, dzielnie daję sobie radę, nawet z humorkami naszego władcy.

-Nyks! - szybko pobiegłam do gabinetu Morgan'a.

Wbiegłam do pomieszczenia zatrzymując się przed biurkiem, przy którym siedział.

-Dlaczego się nie teleportowałaś? Miałaś ćwiczyć - pokręcił głową. -Niedorajdo - dodał uszczypliwie.

-Pamiętaj, że jestem tylko wampirem pół-krwi i nie będę umieć wszystkiego - zmierzyłam go wzrokiem. -Co chciałeś? - spytałam po chwili.

-Próbujesz udowodnić swoją wartość i pokazać, że jesteś godna tronu, a więc dziś przyjdzie do nas pewna para, która ukrywa przede mną nielegalne wpływy ze świata śmiertelników plus nie do końca uznaje moje rządy. Twoim zadaniem będzie to zmienić - posłał mi złośliwy uśmieszek, kiedy złapałam się za głowę, otwierając usta oraz wytrzeszczając swoje oczy, którymi z niedowierzaniem spoglądałam na mężczyznę. -Nie dziw się tak - podszedł do mnie, po czym przyłożył palec do mojego podbródka i zamknął moją buzię. -Udowodnij że jesteś godna tytułu, na który tak ciężko pracujesz - puścił mi oczko wymijając mnie, a następnie opuścił pomieszczenie.

Powierzył mi niewykonalne zadanie, ponieważ gdyby to było takie proste już dawno sam zakończył by tą sprawę. 

Zostałam poinformowana, że goście mają zjawić się o 20:00. Zostało mało czasu, a ja nie zamierzam się poddać. Gdy biegałam po rezydencji i szukałam jakiejś pokojówki, która pracowała tutaj za czasów mojego ojca zastanawiałam się, dlaczego po korytarzach kręci się tyle służby i co oni tak właściwie przygotowują. Jednakże w tamtym momencie czas mnie gonił i nie mogłam podejrzeć.

Udało mi się odnaleźć w tym chaosie dziewczynę, która służyła mojej matce. Uczesała mnie w niski kok z warkoczem oraz wypuszczonymi bo bokach kosmykami włosów. Natomiast do ubioru przyniosła mi ukochaną suknię mej mamy. Wzruszyłam się, nie mówiąc już o tym jak byłam szczęśliwa. Bo choć nigdy jej nie poznałam za życia to teraz mogę mieć coś co należało do niej.

Lily pomogła mi ubrać długą, czarną koronkową suknię balową  z krótkimi rękawkami, gołymi ramionami oraz asymetrycznym dołem. Dzięki długiemu tyłowi oraz krótkiemu przodowi uwagę przyciągały wyeksponowane przez wysokie, czarne szpilki na platformie twoje nogi.

Gdy zerkał wybił odpowiednią godzinę, opuściłam mój pokój z uniesioną głową. Z głównego holu dobiegły mnie jakiś hałasy. Postanowiłam to sprawdzić, zatrzymałam się przed schodami, a mój wzrok przyciągnął tłum osób przekraczający próg naszej rezydencji.

Hm...o tym Morgan mi nie wspomniał. Myślałam, że to ma być zwykle spotkanie, ale okazuje się teraz, że to jakiś bal. Cóż jak to mówią do złej gry dobra mina. Jednakże jestem pewna, iż celowo zataił ten fakt, by mi utrudnić. Niestety wampirku ja się tak łatwo nie poddaje i jeszcze Cię zaskoczę mój drogi.

Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym dumnie się wyprostowałam i z gracją podążyłam w kierunku Morgan'a. Powolutku kroczyłam stopień po stopniu, aż w końcu zatrzymałam się koło mężczyzny przerywając mu tym samym rozmowę z gośćmi.

-Witam - lekko się ukłoniłam. -Mam nadzieję, że nie czekałeś na mnie długo - uśmiechnęłam się sztucznie do władcy, po czym złapałam go pod rękę.

Szczerze mówiąc nie w to mi graj i źle się czuję odgrywając tą parodię szczęśliwej znajomości, ale czego się nie robi, aby osiągnąć dany cel.

-A kim, że jest ta urocza panienka - mężczyzna wraz z żoną spojrzeli na naszą dwójkę.

-Możliwe, że przyszłą panią wampirów.

-Czyżbyś królu znalazł nareszcie swoją wybrankę - wtrąciła kobieta.

-Niewiarygodne - dodał mężczyzna. -Jak ci się udało skraść zimne serce naszego władcy.

-Jeszcze nie udało, pracuję nad tym - odrzekłam z uśmiechem.

Kierujemy się w stronę czarnych, dębowych drzwi, które na naszych widok dwójka lokajów otwiera przed nami. Wchodzi do sali balowej, w której gra wytworna muzyka. Goście w jej rytm tańczą elegancki, dostojny XIV wieczny taniec. Walc Wiedeński pełen pasji i bliskości drugiego partnera. Widok niesamowity, a szczególnie gdy piękne, balowe suknie kobiet wirują na parkiecie.

-Pamiętasz? - władca wampirów wyciągnął do mnie rękę.

-Oczywiście - podaję mu swoją.

Dumnie wyprostowani zbliżamy się do siebie, unosimy lekko głowy zwracając nasze twarze w lewo. Mężczyzna umieszcza swoją prawą dłoń w pobliżu mojej łopatki. Nasze połączone unosimy na wysokość mej głowy. Z delikatnością i gracją dołączamy się do najbardziej romantycznego tańca towarzyskiego. Wirujemy dookoła sali w prawo i lewo skupiają przy tym spojrzenia wszystkich obecnych. Spoglądamy sobie z Morgan'em głęboko w oczy. Poruszamy się w harmonii oraz klasą. Po raz pierwszy nie walczymy ze sobą, a wzajemnie się dopełniamy. 

Niestety po paru minutach czar pryska. Muzyka dobiega końca, a my wracamy do rzeczywistości.

-Kim jest ta dziwnie zachowująca się dwójka? - wzrokiem wskazuję na mężczyzn w końcu pomieszczenia.

-Twoje zadanie - odrzekł szeptem wampir.

Po tych słowach wiedziałam już co muszę zrobić. Bez namysły ruszyłam w ich kierunku. Aby cała sytuacja wyglądała mniej podejrzanie król udał się na rozmowy z gośćmi, więc jego wybranka również musiała to uczynić. 

-Witam dżentelmenów - lekko się ukłoniłam. -Nazywam się Tia i jestem przyszłą władczynią wampirów - skłamałam. -Dobrze się bawicie panowie? - spytałam po chwili.

-Zaszczyt nam cię poznać. Jesteśmy spadkobiercami ziem Navar. Jestem Desmond, a to mój brat Mordecai -skinęli do mnie głowami.

-Zatem może porozmawiamy w nieco spokojniejszym miejscu? Z dala tych tłumów i głośnej muzyki? - zaproponowałam.

Początkowo niechętnie nastawieni byli na moją propozycję. Jednakże po krótkim namyśle i przedyskutowaniu sprawy przystali na ofertę. 

Uznałam, że najodpowiedniejszym miejscem na rozmowy będzie pomieszczenie na kompletnym tak zwanym odludziu. Czyli krótko mówić, gabinet Morgan'a. Znajduję się on w drugim bocznym skrzydle rezydencji na pierwszym piętrze oraz na samym końcu korytarza. Bal odbywa się w głównym skrzydle budynku, a więc obecnie znajdujemy się z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Jesteśmy tutaj zupełnie sami.

Zaprosiłam braci do środka, po czym zamknęła na nami drzwi.

-Tutaj możemy porozmawiać w ciszy - z uśmiechem na twarzy wyminęłam mężczyzn.

Stałam przy biurku wampira opierając się tyłem o jego blat, zaś goście tkwili w bezruchu przede mną bacznie mi się przyglądając.

-Skoro jesteście panowie spadkobiercami Navar moglibyśmy zacząć pewną współpracę, nie sądzicie? - próbowałam zagaić jakoś rozmowę.

-Nie sądzę, aby to był dobry pomysł - odezwał się Mordecai, starszy z braci.

-Dlaczego? - dopytywałam udając zaskoczoną.

-Powiedzmy, że twój luby zaszedł nam trochę za skórę - wtrącił Desmond.

-Nie ma możliwości zapomnienia dawnych sporów? - zbliżyli się do mnie.

-Wyjście zawsze jakieś jest - zaśmiał się młodszy z mężczyzn ukazując mi przy tym swoje lśniące kły.

-Jakie? - spytałam lekko zmieszana obecną sytuacją.

-Ty - spojrzałam na nich zaskoczona, gdy podeszli do mnie, a następnie położyli swoje dłonie na moich ramionach oraz złapali za nadgarstki.

Nastała ciemność...nieprzyjemny chłód...niepokój w sercu...


The hunters of darknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz