Rozdział 41

128 7 4
                                    


Rok później 

PERSPEKTYWA NYKS

Tutaj jest tak zimno, ciemno, a ja kręcę się w kółku. Co jakiś czas przed moimi oczami przemykają mi sceny z przeszłości. Czuję się jak w piekle. Czas płynie tutaj inaczej, a może wcale nie płynie tylko stoi w miejscu. Ciągle muszę przed czymś, bądź kimś uciekać.
Poddałam się, ale przez wszystkie te wydarzenia, które musiałam ponownie przeżyć zrozumiałam coś, dostrzegłam pewną rzecz. Wspomnienia z dzieciństwa oświeciły mój umysł.
Zakon zabił moją matkę, podłamało to mego ojca, ale walczył dla mnie. Rozumiem już dlaczego tak bardzo zależało mu, aby połączyć moje ścieżki w Morgan'em. I choć długo to zajęło znaleźliśmy wspólną z dróg. Niestety nie dopełnimy je, jeśli nie zechcę znów żyć.

Boli mnie coś środku, gdy tylko dostrzegam tutaj moich przyjaciół oraz władcę wampira pochylających się nad moim ciałem ze smutkiem w oczach.

Nyks chyba czas powoli budzić się ze snu.

Biegiem ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu drogi powrotnej.
Tym razem mi się uda. Czekajcie na mnie.

PERSPEKTYWA MORGAN'A

-Panie minął rok, kiedy panienka się zbudzi? - zaczepiła mnie na korytarzu Lily.

-Gdy będzie gotowa - wyminąłem kobietę.

-Byliśmy u niej ze pozostałymi ze służby, wygląda jakby cierpiała - dodała.

-Toczy wewnętrzną walkę ze sobą, kiedy ją zrozumie wróci. Czuwajcie przy niej, wasza obecność może jej pomóc. Później do niej zajrzę, a na razie muszę zająć się tą małą Hope - westchnąłem.

Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie porzucić jej gdzieś w lesie. Dzieciaki są takie problematyczne, a ja przez Nyks w kopałem się na całą wieczność w opiekę nad nią. 
Jestem wampirem, a one nigdy nie tracą swej siły. Zatem dlaczego czuję się taki zmęczony? 

Zszedłem do salonu, gdzie czekał już na mnie Eleazar spadkobierca ziem Artes ze swoimi ochroniarzami w towarzystwie nastolatki, którą pilnowali aby nie uciekła. W końcu pomieszczenia z boku całą sytuację obserwowała Nancy, jedna z pokojówek, która ostatnimi czasy bardzo zżyła się z młodą dziewczyną.
Jeszcze nie zdążyłem podejść, a już wiedziałem że ta rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych i w dodatku nie pójdzie w dobrym kierunku.
Usiadłem na sofie naprzeciwko mężczyzny.

-To skandal - przemówił oburzony. -Ta kreatura nagminnie narusza granicę moich ziem, przez nią mój podopieczny wymyka się z pałacu i spędza z nią całe dnie. Nie mówiąc już o tym, że to coś zadaje się z demonami. Panie jak mogłeś stworzyć coś takiego i jeszcze pozwalasz jej mieszkać w rezydencji - jeden ze strażników pchnął dziewczę w moją stronę.

-Nie uważasz, że jesteś nieodpowiednią osobą, aby mówić mi jak mam postępować? - zgromiłem gości wzrokiem.

Kazałem Hope podejść do mnie. Nieśmiało ze spuszczoną głową zbliżyła się do mnie. Chwyciłem ją za nadgarstek i pociągnąłem delikatnie do doły, aby usiadła koło mnie. Widziałam, że trzęsie się ze strachu, jak zazwyczaj jest zuchwała i nie okazuje mi szacunku teraz boi się spojrzeć na mnie.

-Nawet wśród gości zachowuje się bezczelnie -  zadrwił Eleazar wraz ze strażnikami.

-Opowiedz mi wszystko - oczy nastolatki zaszkliły się.

-Spacerowałam sobie po lesie jak co dzień, ale trzymała się tylko obszarów, które mi pokazywałeś panie - przemówiła łamiącym się głosem. -N-nie wiedziałam, że ziemie obok do kogoś należą - otarły łzy. -Spotkałam się kilka razy w lesie z młodym mężczyzną, ale to nie ja nalegałam na spotkania, a z demonami się nie zadaję, po prostu jeden z nich zaczepił mnie, gdy wracałam do domu, by wskazać mi drogę, ponieważ zgubiłam się - spuściła głowę.

-Kłamię! - krzyknął zdenerwowany wampir. 

-Doprawdy? Bo ja mam wrażenie, że ty próbujesz mnie oszukać, a wiesz że ja tego nie lubię - wstałem z kanapy.

Rozkazałem Nancy zabrać roztrzęsione dziewczę i poprosiłem, aby się nią zaopiekowała. Zgodziła się bez namysłu. Postanowiła, że zabierze ją do nieużywanej od lat pałacowej kuchni i tam podaruje coś smacznego. Śmiertelnicy nawet jako wampiry tęsknią za ludzkimi przyjemnościami, a więc pomysł wydawał się idealny.

-Zabij to ścierwo, albo ja to zrobię. Najpierw sprowadziłeś tą pożal się niby córkę władcy wampirów, która hańbi tylko to miejsce swoim na wpół ludzkim pochodzeniem, a teraz jeszcze przemieniłeś człowieka! - również wstał.

-Kto dał ci prawo obrażania ich? -zbliżyłem się do mężczyzny, który nagle zamilkł. -Za twoją arogancję chcę widzieć jeszcze dziś akt własności twoich ziemi. Nie musisz dostarczyć mi go osobiście, choć miałbym niesamowitą satysfakcję patrzą wtedy ci w oczy - spojrzałem na niego.

-Mowy nie ma! Nic ci nie oddam. Te szmaty powinny zginąć i ja tego dopilnuję! - krzyczał na całe gardło.

-Dobrze - odrzekłem spokojnym głosem.
Eleazar wyprzedził mnie zezłoszczony, a gdy to zrobił skręciłem mu kark. Kazałem jego ochroniarzom zabrać go stąd i przekazać mu, że to było tylko ostrzeżenie oraz jeśli nie dostanę dzisiaj aktu osobiście zjawię się tam, ale nic nie pozostanie z Artes, ani jego mieszkańców.

Goście opuścili rezydencję, zaś Hope dołączyła do mnie w salonie, by podziękować. Przez chwilę staliśmy tak w ciszy przy oknie wpatrując się w ogród. Gdy tak trwaliśmy nasz spokój przerwał dobiegający ze schodów cichy stukot obcasów. Momentalnie odwróciliśmy się z Hope w stronę wejścia. Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy, a osoba która kroczyła w naszym kierunku była już bardzo blisko. Oby przeczucie nas nie myliło.

Spojrzałem na zadowoloną nastolatkę, a ja nie dowierzałem, kiedy ujrzałem znajomą mi postać stojącą w drzwiach i uśmiechającą się w naszym kierunku.


The hunters of darknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz