Pomimo szkarłatnej pełni, przebudzenia mocy Nyks, poszukiwania Dallas'a wciąż trwają. Dzielna wampirzyca nie odstępuję go, choćby na krok.
Tymczasem w rezydencji Króla Wampirów...
Siedziałem znudzony na tronie z zamkniętymi oczami, podpierając ręką głowę trzymając się przy tym za czoło i wysłuchiwałem nędznej gadki jednego z moich podwładnych.
-Jesteś władcą! I mam rozumieć, że mi nie pomożesz? Jednemu ze swoich? - oburzony mężczyzna uderzył pięścią w stół.
-Zapominasz z kim rozmawiasz? - ziewnąłem. -Mam wstać? - spytałem ironicznie ponownie ziewając przy okazji.
-Z tchórzem, który nie pokazuje nawet swoich oczu. Ukrywasz się całe życie, żyjesz jak szczur w rezydencji pełnej trupów! - wykrzyczał.
-Jednak chyba wstanę - podniosłem się, po czym podszedłem bliżej Dallas'a. Złapałem go za gardło, uniosłem do góry, po czym następnie przygwoździłem do ściany, a żeby było zabawniej przybiłem jego ramię sztyletem, by ciężej było mu się uwolnić. -To że o mnie nie słyszysz nie znaczy, że się ukrywam. Oni powstaną, rezydencja również odzyska świetność, zaś ty zginiesz marnie i nawet wiem z czyich rąk - parsknąłem rozbawiony widokiem szarpiącego się wampira starającego wyciągnąć ostrze ze ściany.
-A przepaskę z oczu mogę zdjąć. Nie problem, ale nie wiem czy ty dasz radę to znieść - zaśmiałem się złowieszczo, łapiąc się przy tym za czarny materiał owiniętym wokół mojej głowy. -Zdjąć? - zbliżyłem się do mężczyzny.
-Nie! - krzyknął nagle, kiedy powoli zacząłem odwiązywać przepaskę.
-Szkoda - wzruszyłem ramionami. -Już miałem nadzieję - odwróciłem się na pięcie, po czym zająłem miejsce na złotym tronie.
Znudził mi się widok walczącego ze sztyletem wampira, dlatego machnąłem ręką i po tym geście srebrne, zakrwawione narzędzie wróciło z powrotem do mojej dłoni, a Dallas mógł podejść do mnie bliżej. Skruszony padł przede mną na kolana.
-Chciałeś być ważniejszy ode mnie? -milczał. -Czemu wy wciąż zapominacie kto jest waszym panem? - wciąż nie uzyskałem odpowiedzi. -Mam dokonać ponownej czystki? - zaprzeczył. -Ilu jeszcze mam zabić, by do was dotarło - westchnąłem zniechęcony. -Przychodzisz do mnie po pomoc, a potem obnosisz się swoim brakiem kultury. Dallas, czy ty myślisz, że masz przed sobą zwykłego wampira? Zapomniałeś kim tak naprawdę jestem, bo przydomek władca wampirów to tylko tytuł dający mi władzę nad wami, karykaturami. Nie jesteście godni nazywania was wampirami. Dawno powinienem wybić tych plugawców - na mojej twarzy zagościła złość.
-Lecz wtedy panie nie miałbyś kim rządzić - mężczyzna nagle się odezwał.
-Jestem znudzony, a wiesz co się dzieje, gdy jestem znudzony? - wstałem.
Przerażony wampir również szybko się podniósł i w mgnieniu oka wycofał się w stronę drzwi. Gestem ręki zamknąłem dębowe wrota odcinając mu tym samym drogę ucieczki.
-Nie możesz tego! - zaczął protestować, gdy zdjąłem marynarkę mojego czarnego garnituru oraz poprawiłem skórzane rękawiczki.
-Kto mi zabroni?! Ty? A może twoimi towarzysze? - udałem, że się zamyślam. -A nie zaraz, zapomniałbym, wszyscy nie żyją. Osobiście posłałem ich piachu, razem z tą twoją ludzką żeńską ścierwom. -Przez takich jak ty...wampiry czystej krwi przestają istnieć. -Brzydzę się takimi łajzami, a przez to, że przez ciebie ubrudziłem sobie dłonie krwią tej suki, odpłacisz mi! - kopnąłem mężczyznę.
Wampir odbił się od ściany, po czym upadł. Szedłem powoli w jego kierunku, on zaś czołgając starał się oddalić ode mnie. Na daremne były jego próby. Zadałem kolejny cios. Teraz leżał bezwładnie u mych stóp. Postawiłem nogę na jego klacie uniemożliwiając mu następne próby uwolnienia się.
Zdjąłem opaskę, otworzyłem oczy, spojrzałem na Dallas'a. Po rezydencji rozległ się krzyk wampira. Wrzaski mężczyzny pobudziły lokatorów rezydencji. Oczy wszystkich ponownie ujrzały świat. Drzwi od pomieszczeń otworzyły się na oścież. Po korytarz znów słychać było kroki przechadzając się istot...
W między czasie w kryjówce łowców
Nyks padła na kolana głośno krzycząc na cały dom oraz trzymając się jedną ręką za głowę, zaś drugą za serce. Dashan wraz z Neferet starali się pomóc dziewczynie, ale żadne działania nie koiły jej bólu. Nawet czary i prośby kapłanki w obecnej sytuacji nie zdawały rezultatu.
Oczy bogini nocy zaczęły szybko zmieniać swoje kolory.
Z brązu na czerwień, z czerwieni na zieleń, a z zieleni z powrotem na szkarłat.
Towarzysze trzymali dziewczynę, aby podczas tego podejrzanego napadu nie zraniła się, ale wyrwała się z ich objęć odrzucając ich przy tym nieświadomie w tył.
Krzyki łowczyni zastawały się coraz głośniejsze, a ból z każdą kolejną chwilą nasilał się. Wydawało się, że w tamtym momencie nie było już dla niej ratunku. I czy rzeczywiście to byłaby prawda?
Ta, która stąpa nocą i dla której świeci księżyc, padła nagle bezwładnie na podłogę.
Nastała cisza...
Poświata księżyca wpadająca przez okna kryjówki oświetliła ciało łowczyni.
Lecz dlaczego od księżyca biło czerwone światło?
Dashan z Neferet stanęli przy oknie, odchylając delikatnie firankę ujrzeli krwawy księżyc.
Szkarłatna pełnia nastała. Jednakże do niej pozostał jeszcze jeden dzień. Zatem jak to możliwe, że krwawy księżyc zagościł na niebie wcześniej?
Czyżby władca wampirów miał z tym coś wspólnego? Może to tylko nie fortunny zbieg wydarzeń? Czyżby w naszej bohaterce obudziła się wampirza natura? Czy może to również było związane z panem mroku? Czy tą dwójkę coś łączy? Mogliby być połączeni? A co jeśli to szkarłatna pełnia jest zależna od Morgan'a?
A gdyby okazało się, że wszystko co było do tej pory, było jedynie złudzeniem? Snem - a wydarzenia, które miały w nim miejsce nigdy się nie dokonały? Postacie, które do tej pory spotkaliśmy, nie istniały? A Co jeśli łowczyni Nyks nie istnieje? Jeśli to wszystko dzieje się tylko w głowie i jest to skrupulatnie zaplanowanym przez kogoś planem...Natomiast w rzeczywistości uśpione ciało spoczywa w jednym z pokoi rezydencji pogrążone we wiecznym śnie...
CZYTASZ
The hunters of darkness
VampiroWampiry od wieków rządzą światem. Czas, aby ta władza wpadła w inne ręce. Bardziej słuszne i odpowiednie, które wyleczą świat z mroku. Czas odmienić przeznaczenie, pokazać istotą nocy, że są osoby potężniejsze od nich. Gdy my niezauważenie przenikam...