Rozdział 37

117 5 1
                                    


Otwieram oczy, oswajam się z otaczającą mnie ciemnością. Czuję chód, leżę na zimnej, kamiennej posadzce. Podnoszę się powoli, siadam i rozglądam dookoła. Dostrzegam w tle dwie siedzące pod ścianą postacie, które stają i ruszają w moim kierunku, gdy ja się podnoszę. Przecieram oczy chcąc dostrzec ich twarze. Udaję mi się to dopiero, gdy podchodzą bliżej. Jeden z mężczyzn kuca przy mnie, rozbawiony przekrzywia głowę raz w prawo i raz w lewo wpatrując się w moją osobę. Drugi stojąco z nami rozkłada szeroko ramiona i krzyczy ,,Witamy w naszych skromnych progach". 

Łudzę się, że zaraz obudzę się ze snu. Wszystko będzie jak dawniej, przede mną nie będzie stała dwójka psychopatycznych wampirów. Wrócę do Morgan'a, dalej będziemy udawać kochającą parę, a po skończeniu balu wszystko wróci do normy. 

Zamykam oczy i ponownie je przecieram licząc, że gdy je otworze znów będę w gabinecie króla. Niestety, kiedy unoszę powieki okazuję się, iż wciąż jestem w tym samym miejscu.

-Jak się tutaj znalazłam? Czy wy macie pojęcie co właśnie zrobiliście? - pytam lekko już podirytowana. -I gdzie ja tak dokładnie kurwa znajduję?! - wykrzykuję.

-Zostaniesz naszym gościem, a to twoja nowa komnata - odpowiada jeden z nich śmiejąc się przy tym.

Momentalnie staję na równe nogi próbując otrząsnąć się z tego koszmaru. 

Komnata składająca się z czterech ścian, łóżka, szafy toaletki i malutkiego pomieszczenia udającego łazienkę, w którym znajduję się toaleta, umywalka z lustrem oraz prysznic. Pomieszczenie wygląda obskurnie, a ja nie chcę wiedzieć ile gości do tej pory już się przez nie przewinęło.

-Przebieraj się! - starszy z braci rzuca ubraniami w moją osobę, które lądują na mojej twarzy.

Krzyżują ręce i ani im się śni opuścić pokój.

Opuściłam odzież na ziemię, a następnie kopiując ich ruchy usiadłam na brzegu łóżka. Nie zamierzam rozbierać się przed tymi palantami.

-Nie słyszałaś rozkazu! - Desmond zgarnął ubrania z podłogi, po czym zdenerwowany podszedł do mnie.

Mężczyzna złapał mnie za gardło i zaczął mi wygrażać. Domagają się kłopotów, Nyks nie traktuję się w ten sposób. Bogini nocy okazuję się należyty szacunek. Jej się nie poniża, jeśli nie chce się zakończyć swojego żywota. 

Zbulwersowana całą tą sytuacją odepchnęłam od siebie wampira, po czym wymierzyłam mu silny, prawy sierpowy. Niestety ku mojemu zdziwieniu nie poległ od uderzenia. Zmieszana rozejrzałam się po komnacie. Wyciągnęłam dłoń przed siebie i za pomocą telekinezy chciałam poruszyć obiektem, którym za chwilę ogłuszyłabym Desmond'a, lecz to również nie podziałało.

-Zaskoczona? - zaśmiał się, po czym uderzył mnie z otwartej ręki ręki zewnętrzną stroną. 

Zabolało piekielnie. W normalnych okolicznościach nawet bym nie poczuła, a teraz gdy dotykam rozciętej wargi na mych palcach widnieje krew.

-Tutaj twoje moce nie działają - Mordecai podszedł do nas.

-A-ale jak to możliwe? - nie mogłam się wysłowić ze zdumienia.

-Magia - wzruszyli ramionami. -Zabiłaś wiedźmy Nyks, więc pozostały uznały, że pomogą w zemście - zamurowało mnie, gdy zwrócił się do mnie prawdziwym imieniem.

Starałam ukryć swoją tożsamość, gdyż w mieście wampirów wystarczająco namieszałam oraz nie chcę hańbić Morgan'a, który okazał mi łaskę, kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Jednakże nie myślałam, że znajdą się osoby, które jeszcze mnie pamiętają. Przecież to było lata temu, gdy żyłam pośród nich. Większość o mnie zapomniała, bądź uważają że umarłam i wierzą w to.

W takim razie...mam poważne kłopoty...

-Do czego jestem wam potrzebna? Jaka zemsta?

Zanim odpowiedziano na moje pytania ponownie zostałam zmuszona do rozebrania się przed nimi. Broniłam się jak mogłam, ale koniec końców zmuszona byłam poddać się. 

Tak bardo mi wstyd za siebie. Nawet stojąc tyłem do nich odczuwałam ich  lubieżne spojrzenia na mym ciele pożerające mnie kawałek po kawałku. Dzięki nim czułam się brudna.  

Kiedyś rozebranie się przed mężczyzną i spędzenie z nim wspólnej nocy nie było dla mnie żadnym problemem. Szczególnie jeśli był to Nero, bądź mój diabełek Ray. Natomiast na tą chwilę, gdy staram się zmienić dla Morgan'a pozbywając się mojej rozrywkowości i delikatnej, ale tylko minimalnej rozwiązłości spotyka mnie coś takiego. I kuźwa po mojej klasie...eh...co za ścierwa.

Od momentu podjęcia decyzji stania u boku władcy wampirów muszę się szanować, wyznawać nasze jakże nudne i sztuczne wampirze zasady do, których całe życie miałam problem się dostosować. Ciężkie mam życie obecnie, lecz wiem że warte jest tych poświęceń.

-Przez władcę wampirów zmarła nasza ukochana Estelle. Odpokutujesz jego grzechy, a gdy umrzesz na własnej skórze poczuje jak boli utrata. Szczególnie kiedy umiera na twoich rękach, a ty nie możesz jej pomóc - mężczyzna machnął dłoń strącając stary wazon z szafki, który roztrzaskał się na milion kawałeczków o ścianę pokoju.

-Jestem jeden problem w tym całym waszym planie - spojrzeli na mnie zaciekawieni. -Morgan'owi na mnie nie zależy - parsknęłam .

-Pewna jesteś? - brunet podszedł do mnie. Cofnęłam się kilka kroków, a moje plecy spotkały się z zimnym murem. -Zatem dlaczego ci pomógł, pozwala mieszkać w rezydencji, zawsze jest obok jak potrzebujesz? Nie zauważyłaś, że od lat wasze drogi się przeplatają? Wasza dwójka jest skazana na siebie - zaśmiał się na całe gardło. -Czy tego chcecie, czy nie - dodał po chwili rozbawiony.

Milczałam.

-Odpłacisz nam - Desmond złapał mnie za włosy, a następnie siłą rzucił przed siebie na ziemię tuż pod nogi Mordecai'a

.

,,Nie ważne, co ci się przytrafia, ważne jak to wykorzystasz. Życie przypomina grę w pokera. Nie masz wpływu na to, jakie dostaniesz karty - ale tylko od Ciebie zależy, jak rozegrasz partię"

-Regina Brett

The hunters of darknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz