Rozdział 37

95 5 0
                                    

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po tych słowach wyszedł, pozostawiając mnie stojącą praktycznie na środku z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami i parą gaci w dłoniach.

Kiedy zdziwienie minęło, oporządziłam się, myśląc jednocześnie co zrobić ze zużytymi fragmentami tkanin. Zawinęłam je w spodnie, które miałam jeszcze chwilę temu na sobie, po czym schowałam je pod kocem, aby nie raziły aż tak w oczy. Miałam w zamiarze wyprać je wieczorem przy kąpieli, jednak dotarło do mnie, że będzie to prawdopodobnie dużo cięższe niż poranne odświeżenie. Chyba że wybrałabym się w środku nocy, ale będzie to równie bezpiecznie co dźgnięcie mieczem w oko śpiącego smoka, nawet przy zapewnieniach, że las jest strzeżony. na przekór tego, że wokół noclegu nie było nikogo, miałam wrażenie, iż jestem obserwowana. Starałam się jednak to ignorować siadając przy wejściu do mallorna ze szczotką i rzemykiem w dłoniach, a następnie zaczęłam stopniowo rozczesywać każde z wziętych pasm włosów. Chociaż zwykle tego nie robiłam, postanowiłam zostawić sobie dzisiaj na wpół rozpuszczone włosy zbierając tylko je w małą kitkę z góry głowy, było to spowodowane bólem przy skórze, który odczuwałam przez zbyt długie noszenie ciasno splecionych włosów. Gdy skończyłam oparłam się plecami o drzewo i zaczęłam się wsłuchiwać w ciche śpiewy ptaków. 

Byłam dziwnie spokojna otaczającą mnie swego rodzaju harmonią, przez co czułam się niepewnie wiedząc, że powinno być zupełnie inaczej ze względu na to, co się działo poza granicami lasu i tym, co się nam przytrafiło w Morii. raptem kilka dni temu odszedł Gandalf, a ja miałam wrażenie, jakby od tamtej chwili minęły długie tygodnie. Wyciągnęłam rękę po porzucony przeze mnie wcześniej płaszcz, którym następnie się okryłam by poczuć się odrobinę jak w bezpiecznym kokonie. Brakowało mi tych wczesnodziecięcych lat, gdy największym problemem był padający deszcz, kiedy chciało się akurat wyjść. Chociaż i tak w moim życiu nie miałam prostego startu przez ojca, tęskniłam jednak za tą beztroską, którą wtedy miałam. Wiedziałam na co się zgadzam przyłączając się do drużyny, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że takie same niebezpieczeństwo czeka mnie na bezkresach Eriadoru, jeśli nie większe, bo zazwyczaj byłam na samotnych zwiadach, a tak przynajmniej w tej małej grupce ochraniamy siebie nawzajem. Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy na moją twarz padł promyk słońca przedzierający się przez korony drzew i zaczął ją ogrzewać do momentu, w którym ktoś nie stanął przede mną przez co padł na mnie cień. Uchyliłam, więc zamkniętą do tej poty powiekę i zamrugałam kilkukrotnie, żeby zobaczyć kto przyszedł. Okazało się, że był to Aragorn z paczką w ręce.

- Moje Słonko, słonko mi zasłania... – uśmiechnęłam się, czując jednocześnie pojawiające mi się rumieńce na twarzy.
- Twoje Słonko? A tego jeszcze nie słyszałem – odwzajemnił uśmiech, kładąc pakunek na moim posłaniu.
- A co, nie podoba się? – uniosłam odrobinę brew odwracając się w jego stronę.
- Ujdzie... – mruknął z poważną miną jednak jego śmiech w następnej chwili zniweczył efekt i w rezultacie chichotaliśmy oboje.
- Ja na serio pytałam... – powiedziałam cicho poważniejąc – Wiesz, że...
- Wiem Ircia, wiem – usiadł obok mnie otaczając ramieniem i dając całusa w czubek głowy – Nie przeszkadza mi to, że czasem tak albo podobnie mnie nazwiesz.
- Ja... Em... – zająknęłam się, skubiąc wystającą nitkę przy rękawie.
- Jesteś inna niż te wszystkie rozanielone kobietki, patrzące się maślanym wzrokiem w obiekty swoich westchnień – dokończył za mnie trafiając idealnie w sens tego co chciałam powiedzieć - Właśnie dlatego, taką cię pokochałem. Myślisz, że wytrzymałbym z taką babą dłużej niż chwilę? – zaśmiał się – Siajby bym dostał, gdyby nie miała praktycznie swojego zdania albo które ograniczałoby się tylko do potakiwania.
- Czyli dobrze, że jestem... Jak to było... Charakterna? – usiadłam między jego nogami po czym oparłam się bokiem o jego tors i wtuliłam się w niego unosząc odrobinę kąciki ust.
- Nie za wygodnie ci? – zapytał obejmując mnie ramionami.
- Mmm... Jest dobrze – mruknęłam cicho krzywiąc się jednocześnie od skurczu.
- To czemu się krzywisz? – spytał z troską.
- Bo mimo wypitych ziółek, nadal mam sporadyczne skurcze – stęknęłam przyciskając dłoń do podbrzusza, po czym zaczęłam cicho – Boromir miał rację... Były są i będą ze mną same problemy przyciągam do siebie większość z nich mimo że nie chcę ale to nie moja wina samo się dzieje.

Irith (LOTR)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz