Rozdział 38

91 8 4
                                        


Rozdział pisany podczas słuchania melodii powyżej
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nim dobrze usnęłam słyszałam jeszcze rozmowy reszty drużyny na polance przed mallornem i krzątanie się w środku, któregoś z Hobbitów.

Poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Leki w połowie nocy przestały działać, przez co przekręcałam się z boku na bok, urażając dodatkowo chorą nogę. Wiedziałam również, że dzisiaj już nie dam całkowicie ukryć mojego stanu. Od chwili, gdy wstałam z posłania pozostali przyglądali się pytająco widząc u mnie włosy w wyjątkowym nieładzie jak i nie do końca świeże ubranie. Jednak słysząc po raz kolejny szepty dotyczące mojej osoby, podczas śniadania nie wytrzymałam i wybuchnęłam.

- Czy wy do jasnej cholery możecie się ode mnie odpierdolić i od samego rana nie obgadywać?! Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że nie wyglądam najlepiej, ale nie musicie mi co chwila o tym przypominać! Tak samo doskonale wiem, że mam brudne spodnie! Zachowujecie się tak, jakbyście nigdy nie widzieli kobiety podczas okresu... – po tych słowach zgarnęłam z podwyższenia będącym obecnie stołem kawałek marchewki i wróciłam do wnętrza drzewa.

Ledwo dokuśtykałam do zajmowanego przeze mnie posłania, po czym usiadłam na brzegu, podkładając sobie wcześniej pod pośladki kawałek materiału, którego używałam w nocy w tym samym celu. Oparłam się ramionami o uda i co jakiś czas chrupiąc pomarańczowe warzywo, starałam się uspokoić, jednak za każdym razem, gdy słyszałam, któryś z głosów członków Drużyny czułam, jak ciśnienie ponownie mi skacze. Po zjedzeniu całej marchewki schowałam twarz w dłoniach, zatykając przy tym palcami uszy. Chciałam, chociaż na chwilę, odciąć się od otaczających mnie bodźców, ale te, zamiast się wyciszać, zaczęły atakować ze zdwojoną siłą. Starałam skupić się na jakiejś dobrze mi znanej melodii, jednak, jak na złość, żadna nie przychodziła mi do głowy, a natrętne myśli powracały niczym łuk do swojej pierwotnej formy po wystrzeleniu strzały.

Rzadko kiedy czułam się aż tak źle psychicznie podczas „tych dni". Zaczęło do mnie dochodzić, że mogło mieć to związek z dłuższym odstawieniem ziół, które piłam na co dzień. Zwykle, gdy miał przyjść odpowiedni, czas zwiększałam ich ilość na tyle, że niemal nie odczuwałam ich skutków, co było przydatne zwłaszcza podczas podróży. Jednak w chwili, gdy zabrakło mi odpowiedniej mieszanki, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą w najmniej odpowiednim momencie.

Chociaż czy na pewno w aż tak nieodpowiednim?

Zadałam sobie to pytanie zawieszając spojrzenie na wejściu do mallorna. Wbrew pozorom było to chyba jedno z bardziej odpowiednich na naszej trasie, którą już przeszliśmy, jak i tej, co nas jeszcze czekała. Westchnęłam cicho, by po chwili się skrzywić, czując, jak wszystko zaczyna mi się kotłować w dole brzucha. Doznania były na tyle intensywne, iż do pulsującego supła dołączyły jeszcze mdłości.

- Jeszcze tego brakowało... – mruknęłam pod nosem, uciskając podbrzusze.

- Mówiłaś coś? – usłyszałam zmartwiony głos Aragorna.

- Mam wrażenie, jakby żołądek chciał mi wywinąć fikołka i zrobić się w kolejny supeł... – skwitowałam, by chwilę później przyłożyć wierzchnią stronę dłoni do ust, czując w niej gorycz żółci – Wybacz...

Cichy szept wydostał się z mojego gardła. Świat wirował mi na tyle mocno przed oczami, jak wtedy, gdy człowiek kręci się zbyt długo wokół własnej osi.

- Ircia? – Strażnik usiadł obok mnie, pytając z troską – Co ci?

- Wszystko na raz... – mruknęłam, a następnie oparłam głowę o bark mężczyzny – Nudności, zawroty głowy, ból brzucha...

Irith (LOTR)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz