Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Ar, ja dzięku... - nie dokończyłam, bo zemdlałam.
Po raz kolejny w niedługim czasie dryfowałam w ciemnościach. Przez lata nie miałam tylu wypadków co przez ostatnie 3 miesiące, mimo że wielokrotnie miałam różnorakie rany i obrażenia. Po kilku chwilach zaczęłam powoli odbierać bodźce z otoczenia. Słyszałam cichą rozmowę prowadzoną niedaleko, jednak nie mogłam chwilowo rozróżnić głosów, między kim ona była. Gdy otworzyłam oczy, stwierdziłam, że równie dobrze mogłabym nic nie robić, bo wokół było prawie tak samo co przy zamkniętych powiekach. Po chwili spostrzegłam niewielkie ognisko złożone z kilkunastu cienkich gałązek i kilku grubszych, które praktycznie nie dawały światła, ale przynajmniej czuło się od nich niewielkie ciepło. Rozejrzałam się wokół, chcąc zlokalizować źródło dźwięku. Z lewej strony usłyszałam, że rozmowa się urywa, a następnie doleciał do mnie szelest ubrań.
- Jak się czujesz Irith? – poznałam głęboki głos Aragorna, a następnie poczułam jego ciepło i obecność, gdy usiadł obok mnie.
- Trochę lepiej niż wcześniej – wyszeptałam, ze względu na wyschnięte gardło i usta, przez co odkaszlnęłam.
- To dobrze, jak ręka?
- Boli jak sukin... Cholera – dokończyłam, widząc błysk rozbawienia w spojrzeniu mężczyzny.
- I jeszcze dość długo będzie boleć, gdyż masz nierówny brzeg rany. Razem z Gandalfem połataliśmy cię, jak tylko się dało, ale i tak nie daje to całkowitej pewności, że...
- Nie będzie z nią problemów – dokończyłam ze smutkiem, po czym odwróciłam głowę w drugą stronę, czując wilgoć pod powiekami.
- Hej Wojowniczko – usłyszałam, a następnie poczułam, że Aragorn bierze moją zdrową dłoń w swoje i ściska delikatnie – W oczach świętego jesteśmy obcy. Wszyscy próbujemy odnaleźć swoją drogę, po śmierci każdej ciemności przychodzi poranek. Choć wszyscy próbujemy, wszyscy próbujemy, jesteśmy o krok od łaski.Czułam jak łzy, zaczynają tworzyć mokre ślady na mojej twarzy. Przekręciłam się na lewy bok i uniosłam się trochę, żeby wtulić głowę w udo i podbrzusze mężczyzny. Chwilę później poczułam ciepłą dłoń na moich włosach. Przez ten prosty gest rozczuliłam się jeszcze bardziej i początkowe kilka łez, jakie wydostały się z kącików, teraz większa ich ilość płynęła nieustannie. Miałam wrażenie, że mur, który sobie stworzyłam i przez który dopuszczałam nikogo do środka, zaczyna pękać coraz bardziej z każdą chwilą i kolejnymi słonymi kroplami. Budowałam go latami, żeby nie doprowadzić się do szaleństwa na misjach, a w ciągu jednej chwili i gestu rozpadł się, pozostawiając za sobą ruiny. Tak też się czułam, w kompletnej rozsypce. Wszystkie wyrzuty, które skrzętnie od siebie odpychałam, wróciły ze zdwojoną siłą. Łkałam jak dziecko, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Estel gładził mnie czułe po głowie, podejrzewając, co mnie dotknęło. Z każdą chwilą obrazy napływały coraz bardziej natarczywie, przez co z gardła wyrwał mi się jęk rozpaczy. Chociaż tego pragnęłam, nie potrafiłam zatrzymać tego co się ze mną działo. Czułam się podwójnie odpowiedzialna za wszystko, gdyż to ja dowodziłam tym wszystkim wyprawom, przez co kolejna fala łez zaczęła kreślić ścieżki na twarzy.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię albo uciec gdzieś, gdzie nikt nie znalazłby mnie i nic ode mnie nie chciał. Wraz z następną falą wspomnień czułam, jak moim ciałem wstrząsa kolejny szloch. W chwilę później poczułam, jak na policzku ląduje nie moja łza. Gdy spojrzałam na twarz ukochanego, zobaczyłam, że płakał razem ze mną, przez co poczułam się jeszcze gorzej. Osoba, która jest mi bliska, i na której mi zależy, cierpi równie mocno co ja. Nie chciałam, żeby tak było, nie chciałam pozbawiać tylu rodzinom bliskich osób, chociaż były rozkazy. Każdy z zabitych, nawet jeśli był nie wiadomo jak złym, posiadał żonę, dziecko bądź rodzica, którzy cierpieli po śmierci zmarłego, często nawet nie wiedząc, co się z nim stało. Nie chciałam, żeby... Nie chciałam... Nie... Kolejny potok łez zmoczył moją twarz. Skuliłam się w pozycji embrionalnej, sądząc, że może jakoś to pomoże. Gówno prawda... Pogorszyło wręcz, gdyż przywołało mi to na myśl, jaką ilość dzieci osierociliśmy z przynajmniej jednego rodzica przez pieprzony rozkaz.
Czułam, że nie zasługuję na miłość Aragorna, na zaufanie reszty Drużyny, na wiarę i nadzieje Froda, że pomogę mu do samego końca. Jedyne uczucie, które było na miejscu to nienawiść Boromira, który miał dobre przeczucia, że będą ze mną same problemy. Po co się pchałam w tę machinę kolejnej odpowiedzialności za Drużynę, a zwłaszcza za opiekę nad Powiernikiem. Moich czarnych myśli nie potrafiła rozgonić obecność i dotyk Aragorna, który starał się jakoś mnie uspokoić, jednak każda kolejna próba kończyła się fiaskiem. Po którejś z kolei czułam, jak pochyla się, żeby coś mi powiedzieć.
- Zastanawia mnie, dlaczego odpuszczamy sobie miłość, gdy zawsze jest na wyciągnięcie ręki. Ty i ja cierpieliśmy wystarczająco dużo – szepnął, po czym uniósł mnie i przytulił, jakby świat miał się skończyć następnego dnia.
Czułam, jak przez ten uścisk chce przekazać coś więcej niż zwykłe „Będzie dobrze". Oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że wbrew pozorom nigdy tak nie było i z dużym prawdopodobieństwem nie będzie mimo prób. Oparłam się czołem o zagłębienie przy obojczyku mężczyzny i otoczyłam go zdrową ręką. Trwaliśmy tak przez dłuższy czas, podczas którego zaczęłam się uspokajać. Słyszałam cichą rozmowę prowadzoną niedaleko, lecz nie przejęłam się nią. Musiałam do końca wyciszyć targające mną emocje. Wzięłam większy haust powietrza, żeby unormować płytki oddech.
- Dziękuję – szepnęłam do Aragorna, po czym spojrzałam na niego.
W oczach mężczyzny można było dostrzec dogłębny smutek i czułość. Było też jeszcze jedno uczucie, którego nie umiałam rozróżnić wcześniej, schowane za pierwszymi dwoma. Zaufał w nas i w to, co robimy. Widziałam, że jestem jego ukojeniem, mimo tego, że to ja częściej potrzebowałam pomocy. To ja już od dzieciaka częściej ładowałam się w różne kłopoty, przez które nie raz obrywałam, a na końcu, i tak ładowałam u cioci Gilraeny i Estela, którzy mnie łatali, bo ojciec znów zapił. Jestem kimś, kim może się opiekować bez względu na wszystko. Z rozmyślań wyrwał mnie dotyk dłoni na policzku.
- Irith wstań, proszę, Niestety musimy iść dalej – usłyszałam cichy głos Aragorna – Wyjdziemy z tego razem.
Po ostatnim zdaniu poczułam, że w sercu zaczyna kiełkować na nowo nadzieja w to, że się uda i pokonam nawiedzające mnie do tej pory demony przeszłości.
- Już wstaję – powiedziałam zachrypnięta, po czym dodałam – Jeszcze raz dziękuję.
- Od tego jestem moja Strażniczko – odezwał się, a następnie złożył czuły pocałunek na moim czole.Odsunęłam się od mężczyzny, żebyśmy mogli wstać. Mnie podniesienie się zajęło trochę więcej czasu, bo nie mogłam oprzeć się na prawej ręce. Zauważyłam, że rana jest owinięta czystym bandażem i poczułam zapach athelasu, przez co uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Założyłam torbę przez ramię i odwróciłam się do reszty Drużyny. Zimna macka poczucia winy po raz kolejny złapała mnie za gardło, gdy zauważyłam, że znaczna część grupy była przygnębiona przez to, że widzieli moje załamanie. Ponownie poczułam, jak na moje barki spada ciężar odpowiedzialności za Wędrowców, lecz wtedy stało się coś niespodziewanego. Otóż podszedł do mnie Boromir i po przyklęknięciu na jednym kolanie powiedział uroczyście.
- Proszę o wybaczenie, gdyby nie moje zapatrzenie na czubek własnego nosa i upartość nie musiałaby Pani oddalać się od nas, narażając się na atak Nazgûla, a później przechodzić tego, co pani przechodziła. Zachowałem się karygodnie, chcąc pozostawić Panią samą sobie, mimo że obiecaliśmy się wspierać.
Następnie pochylił głowę, czekając na moją decyzję. Czułam się rozdarta. Jedna strona mówiła, że powinnam przyjąć przeprosiny, bo było słychać skruchę w jego głosie, ale jednocześnie droga strona pchała mnie do podjęcia innej decyzji, żeby pokazać, jak bolały mnie słowa i czyny Gondorczyka.
- Boromirze, synu Denethora, wybaczam, lecz pamiętaj o moim ostrzeżeniu – powiedziałam, kładąc dłoń na głowie mężczyzny.
- Ja... Ja... – zająknął się, patrząc na mnie.
- Nie sądziłeś, że się zgodzę prawda? Pozwoliłam, jednak pięknu wyjść z popiołów.Boromir wstał, ukłonił się i podszedł w stronę Drużyny.
- Idziemy? – zapytałam.
- Tak, chodźmy – usłyszałam w odpowiedzi od Gandalfa, a następnie ruszyliśmy w dalszą trasę.
CZYTASZ
Irith (LOTR)
FanfictionIrith, potomkini Dúnedainów i Elfów z Lothlórien, po pewnym nieszczęśliwym wydarzeniu ucieka z rodzinnej wioski i wyrusza w podróż w poszukiwaniu swojego miejsca w Śródziemiu. Czy jej się to uda i kogo spotka na swojej drodze to się okaże. ~~~~~~~~~...