- Kocham Cię i nic tego nie zmieni – wyznałam, okalając ramionami szyję Strażnika.
Dni zaczęły mi się zlewać w jedną niemal bezkształtną masę. Życie Drużyny powoli odżywało z otępienia i zgryzoty, która męczyła nas po śmierci Gandalfa. Jedynie Frodo trzymał się na uboczu, mając tylko Sama za towarzysza. Niejednokrotnie zachodziłam w głowę, jak mogłabym pomóc Powiernikowi, jednakże każda opcja, która przyszła mi do głowy nie była na tyle odpowiednia, by podejmować kolejne kroki. Z czasem i jemu zaczął się poprawiać humor, nie wiedziałam tylko, czy aura tego miejsca miała na to wpływ, czy też mijające dni, które w Lothlórien płynęły jakby wolniej.
Któregoś wczesnego wieczora udałam się na krótką przechadzkę tchnięta jakimś przeczuciem. Dzień nie był najcieplejszy, jednak przyjemnie świecące słońce trochę niwelowało uczucie chłodu. Wędrowałam ubitymi ścieżkami, nucąc cicho pod nosem melodię, którą nie pamiętałam już, gdzie zasłyszałam.
– Massë n– tye linne– ana? (que. Dokąd zmierzasz?) – usłyszałam za sobą żeński głos, którego właścicielki nie szło pomylić.
Odwróciłam się szybko z lękiem w oczach, widząc stojącą za mną Elfkę.
– Actuallime... Ni faila vanta. Ni mére– ana fana eth nat –esse mime tolde (que. Właściwie... Chodzę tak po prostu. Chciałam ułożyć sobie kilka spraw w głowie.) – odpowiedziałam cicho, czując na sobie siłę przenikliwego spojrzenia Pani Światła.
– Ni cen. So túl as ni (que. Rozumiem. Chodź więc ze mną) – melodyjny ton głosu zainteresował mnie na tyle, iż uniosłam wzrok na twarz uśmiechniętej Galadrieli.
W odpowiedzi pokiwałam głową, mając coraz większą gulę w gardle. Rozejrzałam się dyskretnie wokół, by zauważyć, że większość z mijających nas Elfów spogląda zaskoczona na naszą dwójkę. Nie był to zapewne częsty widok, by Lady Lothlórien rozmawiała tak bezpośrednio z kimś spoza Złotego Lasu. Nawet sami mieszkańcy nie mieli zbyt wielu okazji na bezpośrednią audiencję. Obawiałam się spotkania, które mnie czekało. Jednocześnie chciałam porozmawiać z ciotką, ale lęk, jaki odczuwałam, zaczynał mnie paraliżować do tego stopnia, iż zdolność szybkiego łączenia faktów oraz odwaga, którą zwykle miałam, schowały się głęboko w mojej świadomości. Podążałam za Galadrielą z lekko zgarbionymi ramionami, mając wrażenie, jakby na barki opadło mi ciężkie brzemię, które z każdą kolejną chwilą wbijało mnie coraz bardziej w ziemię.
Patrzyłam głównie pod nogi, co jakiś czas podnosząc odrobinę wzrok, by spojrzeć, gdzie podążamy. Zauważyłam, że teren zaczął się obniżać w niewielką kotlinkę porośniętą gęsto szaroniebieskim mchem oraz trawiastymi kępkami w podobnych odcieniach. Nietypowe to było miejsce, niemal zupełnie niepodobne do lasu, jaki rósł dookoła. Miało się wrażenie, jakby dźwięki natury się wyciszyły i stały się dużo cięższe do wyłapania, nawet przez wprawne ucho.
– Pamiętasz, jak mówiłam, że się jeszcze spotkamy, wtedy, kiedy przybyliście w to miejsce? – spytała melodyjnym tonem, stając jednocześnie przy podobnej misie co stała niedaleko mallorna, w którym spaliśmy.
Ta jednak była nieco większa i zdecydowanie bardziej ozdobna. Delikatne florystyczne ornamenty zdobiły niemal całą dolną powierzchnię. Im bardziej się im przyglądałam, tym więcej zauważałam na niej szczegółów. W największej ilości było na nim listeczków o charakterystycznym trójpalczastym ułożeniu. Później zauważało się pnącza podobne do jeżyn oraz gatunku roślin, których nie umiałam rozpoznać.
– Pamiętam – odszepnęłam po chwili, zerkając na twarz jasnowłosej kobiety.
– Wiesz co to jest?
CZYTASZ
Irith (LOTR)
FanfictionIrith, potomkini Dúnedainów i Elfów z Lothlórien, po pewnym nieszczęśliwym wydarzeniu ucieka z rodzinnej wioski i wyrusza w podróż w poszukiwaniu swojego miejsca w Śródziemiu. Czy jej się to uda i kogo spotka na swojej drodze to się okaże. ~~~~~~~~~...