Rozdział 35

264 20 18
                                    

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mała przypominajka z oznaczeniami:
"- ble ble" - rozmowa słyszalna
"~ ble ble" - rozmowa za pomocą przesyłanych myśli
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W momencie, w którym odwróciłam się na drugi bok, natrafiłam wzrokiem na wpatrujące się we mnie tęczówki Aragorna.

 Uśmiechnęłam się delikatnie do niego, przypominając sobie fragment opowieści, którą opowiedziały mi kobiety z Dol Amroth podczas jednej z wypraw.

„Ty ze smutnymi oczami, nie obawiaj się. Zdaję sobie sprawę, że trudno zebrać się nad odwagę w świecie pełnym ludzi. Możesz stracić wszystko z oczu, a ciemność wewnątrz ciebie może sprawić, że poczujesz się tak mały, ale ja widzę twoje prawdziwe barwy".

Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym Ci to przekazać" westchnęłam w myśli.

Ujęłam jego dłoń w swoją i ścisnęłam lekko. Zwróciłam uwagę, że jest pokryta siateczką cienkich blizn od różnorakich walk, co zresztą dotyczyło również mnie, gdyż nie raz, nie dwa podczas bitew dostawało się ostrzem po skórze. Chciałam powiedzieć Aragornowi tyle rzeczy, ale utrudniały mi to nie tylko problemy ze słuchem, ale też ogarniające mnie zmęczenie, które wygrało, bo zasnęłam chwilę później, nadal trzymając rękę Dúnadana. Przebudziłam się w nocy, mając przeczucie, że coś się dzieje, lecz gdy rozejrzałam się po reszcie towarzyszy, okazało się, że wszyscy spali albo przynajmniej sprawiali takie wrażenie. Kolejną pobudkę miałam wczesnym rankiem na chwilę przed wschodem słońca. Wokół panowała jeszcze szarówka i widać było lekką mgłę, przez którą czasami przebijał się pojedynczy promyk wznoszącego się Anaru*. Chwilę później przez właz wszedł do nas Orophin, żeby obudzić pozostałych. Dość szybko zebraliśmy się do dalszego marszu. 

Poranek był chłodny i mimo że otuliłam się płaszczem, jak tylko mogłam, zimno nadal wdzierało się pod niego. Nadal nie słyszałam, jednak miałam wrażenie, że od czasu do czasu zarejestrowałam pojedyncze dźwięki. Szliśmy przez jakiś czas do momentu, w którym nie stanęliśmy przed rwącym dość szerokim potokiem, jeśli dobrze mi się wydawało, był to Kelebrant. Kiedy Haldir tłumaczył coś reszcie, zaczęłam rozglądać się po okolicy, moją uwagę przykuł szczegół w jednej z koron drzew. Szturchnęłam stojącego obok Legolasa i wskazałam ręką w tamtym kierunku, ten kiwnął głową, pokazując, że to jeden z elfów. Uspokoiło mnie to, zwłaszcza gdy zorientowałam się, że trzymam rękojeść miecza. Chwilę później zaczęliśmy przeprawiać się na drugą stronę rzeki na przerzuconych linach. Hobbitom szło dość ciężko, jednak po kilku zachwianiach udało im się.

W momencie, w którym przyszła moja kolej przypomniały mi się lekcje z równowagi jeszcze z czasów, gdy sama się szkoliłam. Kiedy zdałam sobie sprawę, ile czasu minęło od tamtego momentu, aż uśmiechnęłam się do siebie, wiedząc, ile osiągnęłam i zrobiłam. Szczęśliwie z ogólnego rozrachunku wyszło, że więcej miałam na koncie dobrego niż złego. Jednakże cały czas gdzieś z tyłu świadomości pozostawała zadra, że mogłam zrobić więcej i lepiej w niektórych sprawach. Po kilku niepewnych krokach na linie reszta przejścia poszła już dość sprawnie.

Czekając na resztę, zastanawiałam się co zrobić z moim słuchem, a konkretnie jego brakiem. Nie miałam żadnego, nawet najgłupszego, wytłumaczenia, dlaczego tak potoczyła się sprawa. Próbowałam zrozumieć, czemu akurat teraz zaczęły zmieniać mi się uszy, a nie urodziłam się z takimi, jednak odpowiedź była daleko poza moim zasięgiem. Miałam tylko nadzieję, że gdy uda nam się dostać do Caras Galadon* będę mogła spotkać się z Galadrielą, od której prawdopodobnie dowiem się czegoś na temat trapiących mnie spraw, jednak jednocześnie obawiałam się całego zajścia. Gdy wszyscy znaleźli się po drugiej stronie, ruszyliśmy, ale nie przeszliśmy daleko, gdyż po niecałej pół godzinie zatrzymaliśmy się. Haldir zaczął tłumaczyć coś, co poruszyło Krasnoluda, Legolasa i Aragorna.

Irith (LOTR)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz