Stałam jak wryta, nie wiedząc,jak się zachować. Mrugałam z coraz większą częstotliwością rzęsami, by upewnić się, że to wszystko jest realne i nie mam zwidów. Zastanawiałam się, jak powinnam się czuć, bo póki co byłam zszokowana.
- A więc dostałaś kwiaty. Podobały ci się? Nie musisz odpowiadać, wiem że tak. Przecież lubisz róże. Usiądziemy? - nie zaczekał na moją reakcję, której pewnie i tak by nie było. Położył rękę na moich plecach i pchnął mnie w stronę jednego ze stolików. Usiadłam na krześle nadal skonsternowana. A więc to tak... Na naszym stoliku stał niewielki przezroczysty wazon, w którym tkwiły trzy niebieskie lekko zwiędnięte goździki. Złapałam ów wazon i w przypływie emocji jednym haustem wypiłam jego zawartość. Miałam w ustach pożar, który skutecznie odejmował mi mowę. Nie mogłam dłużej czekać bezczynnie, aż strawi mnie całą. Woda, choć smakowała specyficznie, przywróciła mnie do życia. Dłonie, które spoczywały na moich kolanach, zaczęły zaciskać się w pięści. To był jeden z tych znaków, które zwiastowały nadchodzącą eksplozję. Eksplozję wszystkich ukrywanych dotychczas żalów i upokorzeń. Uniosłam wzrok, by spojrzeć w ten plugawy ryj. Nie zmienił się ani trochę. Nadal wywołuje we mnie wstręt. Nie mogłam dłużej znieść tego fałszywego uśmiechu. Doprowadzał mnie do agonii.
- Ty wężu - sama nie wiem, kiedy te słowa wypadły z moich ust. Byłam pewna, że już za chwilę poczuję się lepiej - czego chcesz do cholery?
- Proszę, nie mów tak - zrobił smutną minkę, udając skruchę i ból. Ja bólu nie udawałam. Przeżyłam najgorszy ból, jaki kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić. Jak mogłam być tak ślepa? Zaufać takiemu draniowi, który bez skrupułów zdradzał mnie z każdą napotkaną na swojej drodze bździągwą? Cierpiałam jak diabli. Mnóstwo czasu poświęciłam, by się z niego wyleczyć, nauczyć się żyć od nowa.
- Gdybym tylko mogła, wepchnęłabym ci te róże w dupsko - oświadczyłam mu dość spokojnie, choć w środku się gotowałam- jak mnie znalazłeś? I po cholerę?
- Szukałem cię od dawna, naprawdę. Chciałbym z tobą porozmawiać spokojnie. Jeśli ...
- Powiem ci cztery magiczne słowa: nie chcę cie znać gnoju. Ups, przepraszam, to było pięć słów - wstałam od tego pieprzonego stolika, by jak najszybciej stamtąd wyjść.
- Dzień dobry, mogę już przyjąć zamówienie? - na środku kawiarni zaczepił mnie tęgawy kelner z wielkim nosem.
- Spieprzaj - rzuciłam przez ramię, wybiegając prawie z tego bajzlu.
- Zaczekaj! Marina! - gnida nie dawała za wygraną. Dopadł mnie na parkingu, łapiąc za rękę.
- Puszczaj! - wyrwałam się z impetem. Jego zaniedbane paznokcie zostawiły na moim ciele dwie duże czerwone szramy - nie mamy o czym gadać! Nie rozumiesz?
- Chcę wszystko naprawić! Wiem, zniszczyłem wiele spraw, ale jeśli oboje zechcemy, możemy jeszcze być razem szczęśliwi! Przecież mnie kochałaś!
- I to był największy błąd mojego życia - wtargnęłam do samochodu i zatrzaskując mocno drzwi, ruszyłam.
- Nie odpuszczę! Zobaczysz - usłyszałam jeszcze ten wstrętny głos, zanim oddaliłam się na dobre. Docisnęłam pedał gazu do spodu, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie wiedziałam, jakim cudem znalazł mnie aż tutaj. Plugawiec, miał czelność przyjść i mówić takie rzeczy... Nie mogłam sobie tego przyswoić. Jakim trzeba być człowiekiem, by odważyć się na coś takiego? Tym razem nie zamydli mi oczu, o nie. Nasze rozstanie wiele mnie nauczyło. Zbyt wiele, by teraz dawać mu szansę choćby na rozmowę. Nie zasługiwał na to i na nic innego, nawet na moje splunięcie.
CZYTASZ
DANGEROUS
FanfictionMarina-młoda absolwentka architektury wnętrz przeprowadza się do słonecznej Kaliforni, gdzie rozpoczyna całkiem nowe życie. Starając się zapomnieć o przykrej przeszłości rozpoczyna pracę w jednej z tamtejszych firm. Zdana tylko na siebie, w nowym m...