18

293 18 18
                                    


Lało, jak z cebra. W dupie miałem to, kim jestem i jak wyglądam. W dupie miałem to, że za chwilę zbiegną się tłumy krzyczące moje imię. Wybiegłem z samochodu jak poparzony i co sil pognałem w ich stronę. Cokolwiek tam się stało, chciałem wiedzieć.  Po drodze o mało nie wpadłem pod jadące auta, staranowałem jakąś starszą kobietę. Z jej rąk wypadła siatka pełna zakupów. Czerwone jabłka poturlały się wzdłuż ulicy. Nie miałem czasu, siły. Nawet jej nie przeprosiłem. Słyszałem tylko, jak wołała za plecami " To Michael Jackson! Michael Jackson porozrzucał moje zakupy!" 

Kilka sekund później z całej siły pchnąłem tego kolesia, który w szoku odbił się od ściany pobliskiego budynku. 

- Co ty robisz?! - wydarłem się co sił, szarpiąc go na ziemi - Pytam co ty robisz!?

Nie odpowiedział, patrzył na mnie zszokowany i w tym całym zamieszaniu oprzytomniałem w końcu na tyle, by odwrócić się w jej stronę. musiało być jakieś wytłumaczenie. Zablokowało mnie całkiem. Jej oczy, pełne strachu i szoku... Nie znalazłem żadnego słowa. Nie umiałem się do niej odezwać, stałem i parzyłem czekając sam nie wiem na co.  

Delikwent podniósł się z ziemi, trącając mnie w ramię, na co od razu zareagowałem. 

- Pogięło cię? - wrzeszczał mi do ucha - co ty chory jesteś? 

- Słucham? - palce same zaciskały mi się w pięść.

- To, że jesteś Jackson nie znaczy, że możesz sobie ludźmi rzucać, frajerze!

- Pytałem, co robisz! Co do cholery robisz z tą dziewczyną!?

- Co cię to interesuje gogusiu?

-Gogusiu??

Już miałem połamać mu gnaty, kiedy poczułem jej dotyk na dłoni. Zmroziło mnie.

- Mike - wydusiła ledwo słyszalnym głosem - nie rób tego. 

Wokół nas zebrało się już dość sporo ludzi. Otoczyli nas z każdej strony, zaczęło się. Słyszałem jedynie krzyki, piski i dźwięki robionych zdjęć.

- Nie rób tego?! Co tu się stało do jasnej cholery? Kto to jest? I dlaczego cię pocałował? - ledwo łapałem powietrze, szukałem w pośpiechu słów, pytań, by uzyskać jak najwięcej wyjaśnień. Milczała. Milczała, a ja nadal nic nie wiedziałem. Jacyś ludzie starali się mnie dotknąć, ktoś prosił  o autograf, ktoś  o wspólne zdjęcie.  

- Co wielki pan może chcieć od prostych szarych ludzi, jak my? Spierdalaj na swoją scenę klaunie a mnie i moją kobietę zostaw w spokoju! I dotknij mnie raz jeszcze a nigdy więcej nie zagrasz żadnego koncertu!

Jego słowa dosłownie mi zwisały, prócz dwóch - moja kobieta. Jego kobieta? Jak to jego kobieta? Znów odwróciłem się w jej kierunku, czekając aż powie, że to jakiś kiepski żart, nieporozumienie. Niestety chwile mijały, a ona nie powiedziała nic. Nie zaprzeczyła. Nie wytłumaczyła. . Ten pocałunek... To nie mogło być prawdą. Przecież to, co przeżyliśmy...

Nie mogłem stać tam ani minuty dłużej, ani sekundy. Czułem, jak boli mnie serce. Nie zorientowałem się nawet, że tuż obok stoi mój kierowca gotów pomóc mi się stąd wydostać. Odwróciłem się na pięcie i przedarłem się przez hordę fanów.

- Mike, stój! – to były jej słowa. Nie mogłem się zatrzymać, nie chciałem tego słuchać. Wystarczająco już usłyszałem. W deszczu nie było widać pojedynczych łez, które po wejściu do samochodu zamieniły się w rwący wodospad smutku. Chciałem uciec stąd najdalej, jak się da. Zniknąć. Nic, kompletnie nic nie miało już dla mnie znaczenia.

DANGEROUSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz