Siedziałam kolejną długą godzinę w samolocie, wyglądając za okno. Z tej perspektywy wszystko ziemskie wydawało się tak bardzo błahe. Zabrałam ze sobą książkę, którą planowałam przeczytać już dawno, ale nie byłam w stanie skupić się na żadnym słowie.
Stresowałam się nadchodzącą rozmową bo wiedziałam, że będzie ona znacząca.
Przymknęłam na chwilę powieki, pod którymi zaczęły pojawiać się krótkie urywki wspomnień. Maleńcy my w wielkim ogródku mamy, bawiący się w chowanego. Następnie wspólne wypady na rowery, nauka gry na pianinie, pierwsze bójki, imprezy, wymykanie się z domu. Dalej wspólne wieczory przy kubku gorącego kakao, zwierzenia, patrzenie w gwiazdy. Od zawsze uważałam, że Michael to mój brat, ale też najlepszy przyjaciel. Tyle razem przeżyliśmy- lepsze i gorsze chwile, śmiech, łzy, smutek, radość. Ile to razy tuliłam go samotnego i zranionego przez życie. Bo tak naprawdę on dostawał od życia najmocniej. .
Teraz Marina... jest równie skrzywdzona i samotna, tonie w żalu. Nie mogłam żyć spokojnie wiedząc o tym wszystkim. O tym, że siedzi i wypłakuje swoje oczy w poduszki, czułam się za to odpowiedzialna, za nią, za całą sytuację.
Nie zauważyłam nawet, kiedy wylądowaliśmy bezpiecznie na placu, skąd zabrać miał mnie samochód. Przywitałam się z kierowcą, w międzyczasie rozglądając się po okolicy. Za dużo się stało, by zachwycać się scenerią zza szyby. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w miejscu docelowym.
-Jesteśmy – powiedział szofer, otwierając mi drzwi – proszę tędy pani Janet.
- Dziękuję – wygramoliłam się z samochodu i dopiero wtedy poczułam jak wilgotne świeże powietrze muska moją twarz. Wietrzyk delikatnie otulał zielone liście drzew i kołysał długimi źdźbłami traw – pięknie tu.
- To prawda.
- Janet! – usłyszałam za plecami wołanie, a po chwili mocny uścisk – dobrze cię widzieć.
- Z wzajemnością, ale zwolnij, bo mnie udusisz.
- Jasne, wybacz. Na pewno jesteś zmęczona podróżą, chodź, pokażę ci pokój, odpoczniesz, a jutro spokojnie porozmawiamy.
- Nie przyjechałam tu odpoczywać.
- Domyśliłem się. A więc chodź chociaż na taras, nie będziemy tutaj stać.
- W porządku. Taras brzmi w porządku.
Poszłam za nim w stronę posiadłości skąpanej w pięknym letnim słońcu. Usiadłam na jednym z bujanych foteli.
- Przejdę do rzeczy. Chodzi mi o Michaela.
- Michael nie żyje – odpowiedział od razu, miętosząc słomiany kapelusz w dłoniach.
- No właśnie... Czy to do cholery musiało się wydarzyć?!
- Janet – próbował chwycić mnie za rękę, jednak szybko ją cofnęłam – zbyt wiele się wydarzyło. On... On nie miał po co żyć. Stracił wszystko, co kochał. Zbyt wiele spadło na jego ramiona, nie dawał rady. Życie po prostu go przerosło.
- Stracił wszystko? Co to znaczy wszystko?! Rodzina, dom, kariera, pasje, miłość. Przecież on to wszystko miał!
Wstał i zaczął dreptać wzdłuż tarasu z nerwów, jak zwykle.
- Wiesz, że w nosie miał karierę i sławę, całą tę szopkę i pieniądze. Całe życie żył właśnie tym. Miał w nosie wszystko i zamknął się w swojej prywatnej skorupie, by nikt nie był w stanie zadać mu ciosu. Co tam media... Plotki, oskarżenia. To przez miłość cierpimy najbardziej. Wszyscy. A Michael dawno temu obiecał sobie, że już nigdy w życiu nie będzie przez nikogo płakać. Już nigdy do nikogo się nie przywiąże, już więcej nie będzie bolało. A jednak jej jednej udało się stopić ten lód, zniszczyć barierę. Po co? By zabrać mu duszę? Miłość jest mgłą, która wytwarza się w głowie. Jeśli owa mgła opada na dół – na serce – następuje pogoda życia; jeśli pozostaje w głowie – pada deszcz łez.
CZYTASZ
DANGEROUS
FanfictionMarina-młoda absolwentka architektury wnętrz przeprowadza się do słonecznej Kaliforni, gdzie rozpoczyna całkiem nowe życie. Starając się zapomnieć o przykrej przeszłości rozpoczyna pracę w jednej z tamtejszych firm. Zdana tylko na siebie, w nowym m...