Rozdział 4

2.1K 154 0
                                    

  Obudziłem się w bardzo niekomfortowej i troszeczkę dziwnej sytuacji, której w pierwszej chwili dosłownie nie ogarnąłem. Nie wiedzieć kiedy do moich uszu zaczęły docierać jakieś potwornie denerwujące dźwięki należące do jeżdżących gdzieś dalej samochodów i chyba do ptaków, ale przez chwilowe otumanienie nie byłem w stanie nawet powiedzieć, co się dzieje. Po chwili obróciłem się na plecy i położywszy dłonie pod głową, odetchnąłem zimnym powietrzem. Chyba jak wróciłem z nocnego patrolu, to okna nie zamknąłem.. i w czasie snu gdzieś zrzuciłem kołdrę na podłogę, bo teraz jej nie czuję, a jest strasznie chłodno. Nie.. chwila.. uchyliłem delikatnie powieki i nad sobą zobaczyłem błękitne niebo. Dwór? Jestem na dworze? Aaa, racja, przecież nie dałem rady wrócić do domu. I teraz wszytko jest jasne, jak to poranne słońce. Zrelaksowany, ponownie zamknąłem oczy i nie zważając na to, która jest godzina, chciałem kolejny raz oddać się błogiemu odpoczynkowi.
  Leżałem tak sobie może z dziesięć minut, aż w końcu poczułem, jak jakąś ciepła substancja ląduje na środku mojej maski.
-Co..? -zapytałem, przecierając sobie twarz.
  I właśnie w tej chwili zauważyłem, że przelatujący nade mną ptak obdarzył mnie łaskawie swoim białym gówienkiem. Zirytowany ziewnąłem głośno i w końcu wstałem, rozciągając przy tym każdą część swojego obolałego oraz odrętwiałego ciała. W pewnym sensie wypocząłem, chociaż przez panujący dookoła chłód, twarde podłoże i nawet przez sen docierający do moich uszu gwar nie odpocząłem na tyle, by nazwać się w miarę żywym.
  Nagle mój brzuch groźnie zawarczał, domagając się natychmiast jakiegokolwiek pożywienia. Z westchnieniem stanąłem na krawędzi bloku i jak większość samobójców, bez wahania skoczyłem w dół, w otchłań jeżdżących samochodów i wiecznie śpieszących się gdzieś ludzi. Mnie od nich odróżniało jednak to, że zrobiłem przy tym odruchowo kilka salt i nie zostałem krwawą plamą na chodniku. Moja ukochana pajęczyna ponownie porwała mnie w górę, pomagając mi się przy tym dostać do znajdującego się dwa kilometry stąd domu, omijając przy tym wszystkie poranne korki. Tak, rano w Nowym Yorku są najwię.. o kurde, już ranek! Jak mogłem pominąć tak istotny fakt! Ignorując palący ból w ramieniu przyspieszyłem ruchy, zachowując jednak nadal przy tym czujność.
  Na szczęście po drodze nic się nie działo, więc bez najmniejszego problemu dotarłem do swojego domu i po cichu wdrapałem się na trzecie piętro, po czym wszedłem przez okno do swojego pokoju. Szybko oraz najciszej jak się da zdjąłem kostium i wrzuciwszy go do kosza na brudne ciuchy znajdującego się gdzieś w rogu, stanąłem w samych bokserkach na środku pokoju. Powąchałem swoje ciało i niemal od razu stwierdziłem, że śmierdzi. Na mojej skórze gdzieniegdzie znalazły się nawet osmolone miejsca, które aż prosiły się o dokładne umycie. Szkoda tylko, że znów wszystko mnie boli i jestem niewyobrażalnie zmęczony.
  A może by tak zrobić sobie wagary na cały dzisiejszy dzień? Ciocia nie będzie miała z tym żadnego problemu, bo wie, że i tak nadrobię wszystkie zaległości w jedną, góra dwie godziny. Poza tym, nikt nie powiedział, że jej o tym powiem..
-Peter, wstałeś już?! -usłyszałem głośny krzyk cioci dobiegający z kuchni.
  Jeśli miałbym być szczery, do doskonale słyszę każdy jej głośny krok, który i tak by mnie obudził, ale ona niestety nie wie o tym.
-Tak! -odkrzyknąłem jej dla świętego spokoju i cały spocony oraz lekko osmolony położyłem się na niezaścielonym łóżku.
  Trudno, najwyżej później przebiorę pościel. Teraz nie mam nawet siły na życie, a trzeba tutaj zacząć trzeźwo myśleć nad całą dzisiejszą sytuacją.
  Nie musi wiedzieć o moich dzisiejszych.. nie musi się również dodatkowo martwić, czy aby na pewno dobrze się czuję. Przecież jak powiem jej, że nie idę bo się źle czuję, to zacznie świrować. A jak ona świruje, to ja także i to nie kończy się za dobrze. Więc kłamstwo w tym przypadku powinno być najlepsze, a jako że jestem Spidermanem i dość często muszę kłamać, to nie zrobiło mi to większej różnicy. I tak wychodzi mi to już coraz lepiej. Chociaż.. boli mnie fakt, że muszę akurat ją okłamywać.
-To dla jej bezpieczeństwa. -szepnąłem pocieszająco do siebie, co w połowie zagłuszyła poduszka, w której to miałem ukrytą całą twarz.
-Śpiesz się! Ja pomału wychodzę! -poinformowała mnie krzycząc.
  Doskonale słyszałem każdy jej, nawet najcichszy ruch, więc nie bałem się, że niespodziewanie zajrzy mi jeszcze do pokoju i zobaczy całego brudnego w gaciach na łóżku. Szuranie butów, szelest jakiś ważnych papierów do pracy i głośne zamknięcie drzwiami. W końcu odetchnąłem z wyraźną ulgą, lecz na myśl, że muszę dzisiaj doprowadzić swój kostium do względnego porządku aż mi się rzygać chciało.
  Z trudem wygramoliłem się z ciepłego łóżeczka i z utęsknieniem patrząc na nie, ruszyłem w stronę zbudowanej z jasnego drewna szafy. Szybko wyjąłem jakieś pierwsze lepsze szare spodnie i białą bluzkę z napisem, po czym przykucnąłem, by wyjąć z szuflady jakieś czarne skarpetki i świeże bokserki. Z całym ubraniowym arsenałem oraz ręcznikiem pod pachą ruszyłem w stronę niedaleko znajdującej się łazienki.
  Wolnym krokiem wszedłem do tego ciemnego, ale czystego pomieszczenia z niebieskobiałymi płytkami, po czym położyłem ubrania i ręcznik na pralkę. Błyskawicznie się rozebrałem i wszedłem pod prysznic, ustawiając wodę na wręcz gorącą. O taaak.. ale przyjemnie. Zawsze był ze mnie zmarzluch, a po tej chłodnej nocy brakuje mi jeszcze bardziej porządnej dawki ciepła. W spokoju umyłem całe swoje ciało, niesamowicie się przy tym odprężając i odsuwając gdzieś w głąb podświadomości coś takiego jak ból. Po dziesięciu minutach, z uśmiechem wyszedłem spod prysznica, czując przy tym wyraźną różnicę w temperaturze i błyskawicznie owinąłem się granatowym, puchatym ręcznikiem. Podczas wycierania się uważałem na poparzone i zranione miejsca, ale pomimo swojej ostrożności, rwący ból i tak powrócił. Z grymasem spojrzałem w znajdujące się od podłogi aż do sufitu lustro, analizując każdy fragment pokrytej bliznami, siniakami i od niedawna poparzeniami skóry.
-Beznadzieja.. -szepnąłem smutny i zacząłem się ubierać, aby tylko to zakryć.
  W końcu czyściutki oraz z lekko zepsutym humorem wyszedłem z łazienki i przez chwilę stanąłem na środku salonu, wahając się. Może spróbuję? Może tym razem będzie inaczej? Mam już dość tego głupiego bólu..
  Ruszyłem zmęczonym krokiem, jak jakieś zombie do małej, ale praktycznie urządzonej kuchni, by przeszukać kremowe szafki w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych. Bardzo rzadko to robię, bo moje ciało zbyt mocno na nie reaguje, ale jeśli chcę w ogóle wyjść dzisiaj wieczorem z domu i jakoś się przydać, to muszę je wziąć. Po prostu muszę.
  Chwyciłem dobrze znany mi, niebieski listek z podłużnymi, białymi tabletkami, po czym wziąłem jedną z nich i położyłem na blacie.
-Jedna czwarta nie powinna powodować u mnie aż takiej reakcji, jak ostatnio. -mruknąłem do siebie, odkrajając małą cząstkę białej, przeciwbólowej tabletki. -Może to będzie ta dawka, jakiej potrzebuję..
  Po chwili wziąłem kromkę chleba i na szybko zrobiłem sobie jedną, małą kanapkę z serem i szynką, ale mój wręcz błyskawiczny metabolizm stwierdził, że do życia potrzebuję więcej energii z pokarmu, dlatego zrobiłem dobie jeszcze sześć dodatkowych. Wszystkie zniknęły w wręcz zastraszającym tempie, a mój brzuszek w końcu ucichł. Następnie popiłem to wszystko solidną szklanką wody i połknąwszy tabletkę, ruszyłem w stronę kanapy. Położywszy się, wziąłem w ręce swój telefon i od razu wybrałem numer do mojego ciemnoskórego przyjaciela. Jest prawie siódma, więc bez problemu powinien odebrać, ba, nawet być w drodze do szkoły.
  Jeden sygnał.. drugi.. trzeci.. i..
-Pete? -zapytał na wstępie.
-Hej Ned. -odpowiedziałem lekko przytłumionym głosem.
  O ho, chyba lek zaczyna działać. I to nie tak, jak się spodziewałem.
-Czy.. czy coś się stało? -dopytał po chwili mojego milczenia.
-Co.. nie, nie, nie. -od razu zaprzeczyłem, ruszając również głową. -Po prostu nie przyjdę dzisiaj do szkoły.
-To przez wczorajszą akcję? Boże, nic ci nie jest?! I czemu masz taki dziwny głos!?
  Chłopak zalał mnie falą pytań, a ja wręcz odsunąłem telefon od ucha czując, że moje zmysły zaczynają wariować. Nie powinny..
-Jest ok, przespałem całą noc. -zacząłem spokojnie. -Trochę się poparzyłem, ale to norma. A głos.. no cóż, brałem leki.
-Leki?! Peter, zgłupiałeś do reszty?!
-Jedną czwartą, spoko. -wzruszyłem ramionami wiedząc, że Ned i tak tego nie zobaczy. -Po prostu pan Stark chciał mnie dziś widzieć, a nie dałbym rady nie pokazywać na twarzy grymasu bólu.. no i trzeba wieczorem iść na patrol..
-Jesteś głupi, Stary. -stwierdził, trzaskając jakimiś drzwiami. -Mam nadzieję, że szybko ci przejdzie, nie zrób niczego głupiego, odpoczywaj i w ogóle. Lecę do szkoły, lekcje dam ci..
-Wiem, o osiemnastej. -przerwałem mu. -Pamiętam, że wpadasz. Dobra miłego dnia, ja idę spać.
-Czek.. -nie skończył swojej wypowiedzi, bo rozłączyłem się szybko, zasypiając przy tym nie wiadomo kiedy.
  Obudził mnie nagły i głośny jak dla mnie huk, a jego źródło zdawało się być tuż obok mnie. Natychmiast zerwałem się na równe nogi i przyjmując bojową pozycję, z półotwartymi oczami szukałem jakiegokolwiek zagrożenia. Nic, zero, pustka. Zdezorientowany rozejrzałem się jeszcze raz, aż nagle moim oczom ukazał się leżący na ziemi telefon. Przybiłem sobie piątkę z czołem i uspokajając swój oddech, podniosłem uprzednio upuszczone przez sen urządzenie. Odetchnąłem z ulgą widząc, że ekran nie ma nowych pęknięć, po czym powoli je odblokowałem i zerknąłem w prawy, górny róg, który to pokazywał, że jest za dziesięć dziesiątą.
-O kur.. czaki. -powiedziałem do siebie, po czym biegiem pognałem do swojego pokoju.
  Spóźnię się jak nic, jeśli nie użyję pajęczyny.. ale znowuż musiałbym strój założyć, a on nie jest w najlepszym stanie. Dyskretnie spojrzałem w stronę szafy, w której to na jednej z wyższych półek mam zrobiony całkowicie przez siebie, nowy kombinezon Spidermana. Czy to ten czas, aby użyć? Złapałem leżący tuż obok strój od pana Starka i uważnie go obejrzałem.. nie no za dużo dziur, a do tego śmierdzi już. Rzuciłem go na łóżko, aby przypadkiem nie zapomnieć go zszyć i wyprać, po czym ubrałem całkowicie przez siebie zaprojektowany kostium. Szybko zgarnąłem szkolny plecak i wyrzuciłem z niego wszystkie książki, aby zrobić miejsce swoim ubraniom, butą i portfelowi. Po sekundzie z spakowanym plecakiem na plecach wyskoczyłem przez okno, nie czując praktycznie niczego.
  Po chwili, będąc już na zewnątrz swobodnie bujałem się między kolejnymi budynkami, walcząc tym razem nie z przestępcami, ale z czasem. Dokładnie trzy minuty zostały mi do dziesiątej, a przede mną jeszcze kilka przecznic i dostanie się do biura pana Starka. Kocham wyzwania, ale nie takie, które mogą spowodować zawód mojego autorytetu.
  W końcu przyspieszyłem, mając całkowicie gdzieś to, że kiedy lek przestanie działać, to moje mięśnie będą tego bardzo, ale to bardzo żałować. W tej chwili jednak liczy się dla mnie tylko to, abym chyba po raz pierwszy odkąd jestem Spidermanem nie spóźnił się gdzieś.
  Gdy tylko podczas lotu przez przypadek zobaczyłem godzinę na podświetlanym zegarku znajdującym się na środku mojego lewego przedramienia, moje serce wręcz zamarło. Za jeden. Cholera, jak ja mam w minutę pojawić się na pięćdziesiątym piętrze?!
-Dasz radę Pete.. -szepnąłem do siebie motywująco, po czym będąc blisko głównej siedziby Avengersów i jednocześnie wieży pana Starka, wystrzeliłem dwie sieci.
  Dzięki temu mogłem wyskoczyć jak z procy do góry, pokonując tym samym w niesamowitej prędkości prawie czterdzieści pięter. Teraz pozostaje tylko wspiąć się dziesięć pięter w górę i będę na miejscu. Ale czas nadal ucieka..

~1784~

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz