!!!ważna notka pod rozdziałem, proszę o jej przeczytanie!!!
Czułem, jak moje osłabione ciało leci swobodnie w dół, a umysł oczyszczał się z wszelkich emocji oraz złych myśli, które nawiedzały mnie od kilku miesięcy bez przerwy. W końcu, dokładnie w tej jednej chwili czułem, że robię coś dobrze, że robię światu przysługę, nawet jeśli miało to równać się z moją śmiercią.
Przecież zasłużyłem sobie na to wszystko.
Przecież wina zawsze leży po mojej stronie.
Przecież nie umiem nic poprawnie zrobić.
Przecież zasługuję na śmierć, jak nikt inny.
Przecież..
I właśnie w tym momencie nie poczułem twardego asfaltu, nie poczułem jak koła miażdżą moje kości, tylko jak ktoś łapię mnie za nadgarstek powodując, że moje ciało gwałtownie się zatrzymało i, niczym szmaciana lalka, zwisało poza krawędzią budynku. Cierpliwie czekałem na dalszy rozwój wydarzeń, w głębi serca mając nadzieję, że ciężar mojego ciała będzie dla tego kogoś zbyt duży i tak po prostu puści mnie tam, gdzieś na dół.
Jednak nie minęła chwila, a ten tajemniczy ktoś złapał mnie swoją drugą ręką za nadgarstek i zaczął bez żadnego oporu, jakby moje ciało nic nie ważyło, zaczął wciągać do góry. Westchnąłem ciężko, poddając się całkowicie następującym wydarzeniom i z głęboką nadzieją w sercu chciałem, aby ten ktoś zakończył moje cierpienia. Już po chwili poczułem, że moja głowa znajduje się na wręcz bijących ciepłem kolanach, a reszta ciała spoczęła równolegle do zimnej oraz mokrej krawędzi, za którą jeszcze przed sekundą się znajdowałem. Z umiarkowanym oddechem czekałem na dalsze poczynania nieznajomego, na dotyk chłodnego metalu na skórze lub mocnego sznura na szyi.
Jednak niestety, nic takiego się nie stało.
-Żyjesz? -usłyszałem drżący z emocji głos, który zadał jedno z najgłupszych pytań na świecie.
Nie ruszając się nawet o milimetr wziąłem płytki wdech i bez żadnych obaw odpowiedziałem.
-Nie.. i to już od dawna.
Zdziwił mnie fakt, że bardzo swobodnie czułem się w jego towarzystwie, jakby moje ciało oraz umysł wyczuwały, że postać ta nie chce mnie skrzywdzić. Co więcej, jeszcze nigdy z nikim, nie licząc oczywiście Ash, nie byłem aż tak otwarty. Dlaczego? Co w sobie ma ten ktoś? I czy ja go znam?
-A jak się czujesz? Możesz wstać? W ogóle, jak do tego wszystkiego doszło? -zasypał mnie falą pytań, a ja usłyszałem dodatkową nutę przerażenia oraz poczucia winy w jego głosie.
Bez żadnych chęci na rozmowę z nim, delikatnie podniosłem się do góry i odczuwając lekkie zawroty w głowie, oparłem łokcie o kolana. Czułem, jak moje ciało obrywa kłującymi igłami w postaci deszczu, które z każdą sekunda próbowały odebrać mi jasność umysłu oraz pozbawić panowania nad ciałem. W końcu, po jakiś pięciu minutach ignorowania kolejnej fali pytań wstałem i chwiejnym krokiem ruszyłem do swojego mieszkania. W sumie wypad na dach nie był takim złym pomysłem, nie mdli już mnie tak mocno, nie kaszlę krwią, a do tego prawie zginąłem. Udany dzień.
Wszystko szło gładko, już prawie dotarłem do zejścia na dół, gdy nagle usłyszałem głośne kroki tuż za mną. Mężczyzna wstał z murku i ze słyszalną determinacją szedł w moim kierunku z nie wiadomo jakimi zamiarami. Jednak jak zawsze zlekceważyłem obecną sytuację i zacząłem niewinnie schodzić na swoje piętro. Jak to gdzieś przeczytałem.. "niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba".Pov. Tony
Uratowałem go.. udało mi się, tyle że on wyglądał.. jakby się nie bał, ba, jakby tego chciał. On, ten Peter Parker, wiecznie żywy dzieciak z niekończącymi się pomysłami, pytaniami i chęcią pomocy.. chciał umrzeć, zginąć śmiercią tragiczną. Jego twarz z bliska, nawet w tak kiepskim oświetleniu wyglądała, jakby od dawna straciła nadzieję na lepsze jutro, jakby była od dawna martwa, a do tego te rzucające się cienie pod oczami. Ahh.. skąd ja to znam. Poza tym widoczne jest jeszcze wyraźne wychudzenie i opuchlizna. Jednak nic nie przeraziło mnie, Tonego Starka, tego, który widział jedne z najobrzydliwszych potwór, zmasakrowanych ludzi czy nie udanych eksperymentów.. tak bardzo, jak jego oczy.
Straszne, bez jakiegokolwiek wyrazu, które można by było z łatwością pomylić z oczami lalki, których tęczówki miały odcień wypłowiałego brązu.
Zmarszczyłem ze zdziwienia brwi, nie kojarząc, aby kiedykolwiek jego oczy miały tak jasną barwę. Przecież one.. były piwne, czekoladowe, brązowe czy jak to te baby tam ten kolor nazywają.
Momentalnie przypomniała mi się jakaś daleka krewna Pepper, której soczyście niebieskie oczy przez pewien oślepiający wybuch zmieniły barwę na bladoniebieską i.. i straciła w ten sposób wzrok. Czy.. czy to znaczy.. czy on.. nie widzi? Ale, ale jak?!
Nim się ocknąłem ze zdziwienia, chłopak był tuż przy zejściu z dachu. Bez wahania szybko wstałem i z chęcią pomocy, ruszyłem w jego stronę. Jednak pomimo swojego wychudzonego wyglądu oraz ogólnego osłabienia, to wyprzedził mnie. Nie mam pojęcia jak tego dokonał, ale ze zdumieniem wymalowanym na mokrej od łez i deszczu twarzy obserwowałem, jak schodzi w dół i najprawdopodobniej udaje się do swojego mieszkania. Pędem więc ruszyłem jego śladami, trzymając oczywiście bezpieczną odległość, aby jakoś przypadkiem go nie przestraszyć. Jednocześnie uważnie obserwowałem każdy jego ruch, każde zachwianie czy ledwo ciągnące się kroki.
Nagle Peter zachwiał się i gdy ju miałem do niego podbiec, ku mojemu zdziwieniu oparł się plecami o ścianę i zaczął głęboko oddychać. Nie reagowałem, wręcz bałem się zrobić jakikolwiek ruch.
Po kilku sekundach, bez podnoszenia głowy do góry, ruszył w stronę przymkniętych drzwi. Zdziwiłem się, że nie patrząc wiedział, gdzie miał iść. Jeśli to prawda, że nie widzi.. to.. nie wiem nawet co zrobię.
Z uwagą obserwowałem każdy jego ruch, aż w końcu pewnie wyciągnął przed siebie dłoń i pchnął drzwi z ledwo widocznym numerem. Bez wahania ponownie ruszyłem za nim i nim drzwi zdołały z głośnym hukiem trzasnąć, to pewnym chwytem złapałem je. Niczym Romanoff, która skrada się do jednej z tajnych baz, bezszelestnie zacząłem przemieszczać się po jego mieszkaniu, szukając go wzrokiem. Nie zajęło mi to długo, bo w dotąd niezauważonym przeze mnie kącie, który był na lekkim podwyższeniu siedział skulony Peter i jeździł palcem po szybie. Zmrużyłem oczy i w ciemności zauważyłem zarys czegoś na wzór poduszek, a od góry wisiał jakiś materiał do złudzenia przypominający firankę. A może właśnie tym był? Bynajmniej, przez okno, które co dziwne było uchylone wpadała minimalna ilość światła, sugerująca, że to po prostu większy parapet, na którym można sobie siedzieć. Zrobiłem kolejny, niesłyszalny dla mnie krok, gdy nagle Peter przestał rysować i zwrócił twarz w moją stronę.
-Po co za mną łazisz? -zapytał głosem wypranym z wszelkich emocji. -Nie mam pieniędzy, ani nikogo, kogo mógłbyś skrzywdzić, więc szantażem nic nie zadziałasz.
Mówiąc to, wydawało mi się, że obojętne mu było, czy go zabiję, czy.. czy cokolwiek innego. W sumie nie wiem, czemu się dziwię, chciał spaść z tego dachu i zginąć! Niepewnie zbliżyłem się do niego zauważając, że chłopak mimowolnie wzdrygnął się. Nie już nie rozumiem, nie mam żadnych informacji, co w ogóle działo się w jego życiu, nie wiem jak mam się zachować. Zachowując odstęp dwóch kroków, przykucnąłem przy nim i nieśmiało położyłem mu dłoń na ramieniu.
-Chcę ci pomóc, Peter, to ja.. Tony. -szepnąłem.
Momentalnie chłopak obrócił się całym ciałem w moją stronę, przylegając plecami do okna. Na jego twarzy malowało się chwilowe zaskoczenie, które po sekundzie przerodziło się w łamiącą serce obojętność, jakby te słowa go wcale nie zdziwiły, jednak gdy tylko spojrzałem w jego zawsze mówiące prawdę oczy dostrzegłem.. zdziwienie i strach.
-Co.. co ty tu robisz? -zapytał z jadem, marszcząc brwi.
Nie powiem, nie spodziewałem się takiej reakcji po nim. I od kiedy jesteśmy na "ty"? Zawsze bał się tak mówić..
-Nie rozumiem. -stwierdziłem, wzruszając ramionami. -Przecież..
Chłopak błyskawicznie wstał z miejsca i stojąc do mnie przodem, zaczął chyba się nad czymś zastanawiać. Totalnie zdziwiła mnie jego reakcja, no bo błagam, jestem Tony Stark, mężczyzna, który przez pół jego życia był jego autorytetem.
-Wyjdź stąd. -usłyszałem cichy, lekko drżący, ale pewny głos.
Powoli podniosłem się do góry i mrużąc oczy, starałem się dostrzec jakiekolwiek emocje na jego twarzy. Po chwili olśniło mnie i wyjąłem z kieszeni telefon, włączając lampę. W pomieszczeniu eksplodowała światłość, odkrywając ponownie przeze mną swoje krwawe oblicze, ale nie miałem czasu zwracać na to uwagę, więc szybko podniosłem lampę i oświetliłem jego bladą, obojętną i nad wyraz zmęczoną twarz.
-Na co jeszcze czekasz? -zapytał mnie, po czym ostro dodał. -Wynoś się stąd! Już!
Peter jakby będąc w swoim świecie złapał się za głowę, jednocześnie chodząc w kółko oraz ciągnąc się za i tak przerzedzone już włosy.
-Wynoś się stąd! Spierdalaj! Nie chcę cię tu! Wynoś się stąd! Spierdalaj!.. -krzyczał w kółko, zaczynając coraz szybciej krążyć po mieszkaniu.
Nagle z głośnym oddechem oparł się o ścianę i powtarzając te słowa coraz ciszej, skulił się. Nie wiedząc co się dzieje, po cichu podszedłem do niego, by przez przypadek go nie wystraszyć. Zmartwiony do granic możliwości jego stanem, oświetliłem zapłakaną twarz i jakoś spróbowałem uspokoić.
Co się dzieje?~1427~
Jako że i tak większość ma dzisiaj wolne, to rozdział wstawiam ciut (duże ciut xD) szybciej 😇
Z racji tego, że zbliżają się święta, postanowiłam Wam dać od siebie mały prezent w postaci maratonu. Będą to niestety tylko trzy rozdziały (tyle zdołam napisać, niestety studia medyczne nie są takie przyjemne xD), ale jak to mówią -lepszy rydz, niż nic, prawda?
Do rzeczy, chcielibyście rozdział 24.12, 25.12 i 26.12 np. o godzinie 10.00, czy może wszystkie trzy rozdziały w jeden dzień? Dajcie znać w komentarzu odnośnie tej sprawy <3
Pozdrawiam i WESOŁYCH ŚWIĄT!
CZYTASZ
I'm so tired
Fanfiction"Wszedłem do pokoju i chwiejnym krokiem skierowałem się w stronę pożółkłego materacu, który kuł nie wiadomo czym w plecy, gdy się na nim leżało. Jak tak dalej pójdzie, to po prostu się wykończę, chociaż.. może dla świata oraz dla mnie to i lepiej? N...