Rozdział 34

1K 72 98
                                    

! ! ! ważna informacja, w sumie to dwie lub nawet trzy ! ! !
! ! ! proszę o przeczytanie oraz skomentowanie ! ! !

Skręt w kiszkach był tak mocny, że powoli nie mogłem wytrzymać z bólu. Co prawda zawsze czułem mniejszy bądź większy głód, ale to, to jest istna przesada. Delikatnie, tak, aby nie zaniepokoić ludzi będących wokół mnie, zmarszczyłem brwi i niemym jękiem dałem niewielki upust temu bólowi. Albo bynajmniej tak próbowałem sobie wmówić.
Rudowłosa kobieta cicho zaśmiała się na wydany przeze mnie, głośny dźwięk i ku mojemu zdziwieniu, przykucnęła przy mnie, gładząc moje potargane włosy.
-Twoje wyniki się unormowały.. więc Bruce nie będzie miał raczej nic przeciwko, abym zrobiła ci jajecznice. Masz na nią ochotę? -zapytała czule Natasha.
O tak.
Spojrzałem w jej oczy, z których wręcz biła troska, pomieszana z delikatnym strachem. Nie powiem, odkąd ją poznałem, była dla mnie bardzo miła, co z resztą zauważyła pozostała część drużyny. Nie fukała na mnie, nie krzyczała, wręcz rozpieszczała i zawsze służyła dobrą radę. Jak taka kochająca ciocia, która zawsze jest gdzieś obok i czuwa.
Z każdą sekundą byłem coraz bardziej głodny, dosłownie czułem, jakby coś zjadało mnie od wewnątrz, dlatego więc bez wahania pokiwałem głową i gdy już miała odchodzić, mimowolnie złapałem ją delikatnie za nadgarstek, zatrzymując.
-Coś jeszcze? -zapytała, posyłając mi uśmiech.. dokładnie taki sam uśmiech jak ciocia May.
Dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo te dwie kobiety były podobne pod względem zachowania i aż mnie zemdliło mnie z tego powodu. Przecież.. Natasha też może przez mnie ucierpieć, a tego naprawdę nie chcę. Na pewno ją zranię, skrzywdzę, zabiję.. ja.. nie mogę tu zostać.
To uciekaj.
W moim brzuchu ponownie zabulgotało i to o wiele głośniej, niż poprzednio. Agr.. mógłbym wstać, opuścić tą sale.. ale moja serce podpowiada mi, że to będzie kolosalny błąd, że w ten sposób tylko pogorszę całą obecną sytuację. Przymknąłem oczy i zdusiłem w sobie ten dziwny głos, który kazał mi uciekać.. bo.. nie wiem czemu. Cholera, niczego nie wiem, wszystko jest takie zagmatwane. Moje myśli są poplątane, sprzeczne i niejasne.
Zdając sobie sprawę, że chwilę już trzymam rudowłosą kobietę, postanowiłem nie obciążać jej i zamiast powiedzenia prawdy, że chciałbym jeszcze kiełbasę z sałatką, frytkami oraz litrem soku pomarańczowego, stchórzyłem, chowając się za osłoną kłamstw.
Z których z resztą się składasz.
-Tylko herbatę. -wyszeptałem, nie patrząc w jej oczy.
Spuściłem wzrok na podłogę i momentalnie puściłem jej rękę.
Sprawiasz im tylko problem.
Ten głos.. niby znajomy, a jednocześnie obcy. Niby część mnie, a jednak nie pasuje do mnie. Ale.. czy mój głos, wytwór mojej wyobraźni lub też podświadomości byłby w stanie mnie okłamać? Źle mi życzyć?
Nie.
Westchnąłem, nie wiedząc już, co robić. Każda próba uciszenia tego głosu kończyła się niepowodzeniem, przez co znów wpadałem w lekko melancholijny nastrój. W końcu prędzej czy później znów coś się z mojej winy posypie. Znów coś zrobię, świadomie lub też nie. Nie minął ułamek sekundy, a ja zakląłem cicho, zdając sobie sprawę, że znów to robię, znów zamykam się w sobie i zaczynam mieć głupie, z deczka destrukcyjne myśli. Znów łamię obietnicę i znów pokazuję, jak bardzo jestem beznadziejny.
Czas wolno płynął, a ja zupełnie odciąłem się od świata realnego, nie zwracając tym samym uwagi na siedzącą przy mnie Ash oraz Starka. Nie docierały do mnie ich słowa, ich gesty.. gdyż byłem pochłonięty w całości przez swoje myśli, przez co patrzyłem się tylko tępo w jeden, nic nie znaczący punkt na ścianie. Analogicznie ignorowałem również wykonującego końcowe serie badań Bruca, który mruczał coś pod nosem, zupełnie jakby wyniki mu się nie zgadzały. To też mnie nie obchodziło, mógłbym umrzeć, a oni w końcu nie byliby w ciągłym zagrożeniu z mojej strony.
Sprawiasz im tylko problem.
Oj zgadzam się w zupełności, moja podświadomości, chyba tylko ty mnie w tym temacie rozumiesz. Zaraz, zaraz.. dlaczego ja nagle zacząłem tak myśleć?
Ucieknij.
Cholera, z każdą sekundą coraz bardziej mnie do tego przekonujesz. W sumie, to nie byłby problem, znów mam siłę, wystarczy tylko zapomnieć o nich, wyskoczyć przez okno i..
-Kurwa, Peter! -usłyszałem tuż przed delikatnym uderzeniem w moją twarz.
To momentalnie przywróciło mnie do realnego świata. Spojrzałem w stronę głosu i dostrzegłem zmartwioną twarz Ash.. której przecież nie było tu, jak się obudziłem? Nic nie rozumiejąc zmarszczyłem brwi.
-Fajnie, że raczyłeś zwrócić na nas swoją uwagę i w ogóle, ale.. -nie skończyła swojej oburzonej wypowiedzi, bo miliarder momentalnie ją przerwał.
-Zjedz, proszę. -dodał Stark, podając mi jajecznicę. -Już i tak dosyć wystygła..
Nadal lekko otępiony przez uprzednie myśli, chwyciłem talerz i nie spuszczając wzroku z mojej pięknej towarzyszki, zacząłem jeść.
Ona.. ona jest taka piękna. Nagle przez moją głowę zaczęły przelatywać szczęśliwe wspomnienia, jej pomocna dłoń pod barem, wyciąganie mnie z opresji, depresyjnych myśli, jej czule obejmujące mnie ramiona i pocałunek. Na chwilę przestałem przeżuwać lekko przesoloną jajecznicę i przeniosłem swój wzrok na siedzącego tuż obok Starka. Dał mi kostium, szansę rozwoju oraz nie raz wyciągał z niebezpiecznych sytuacji, w których sobie nie radziłem..
Krzyczał, wyzywał cię od niedorajd, zapomniałeś?
.. pomagał, zwłaszcza w ostatnich dniach. Uratował mnie przed spadnięciem z dachu, adoptował, o ile dobrze usłyszałem, więc.. dlaczego mam ich opuścić. Zależy im na mnie.
W końcu, w towarzystwie niewielkiego kłucia w skroniach, poukładałem sobie wszystko w głowie. Nie zamierzam znów uciekać od problemów, nie zamierzam odrzucać ich pomocy, bo.. ja.. dam radę. Dam radę pogodzić się z tym wszystkim. Dam radę pogodzić się ze śmiercią Neda, May i z.. z ich mrocznymi wersjami w koszmarze. Dam radę być silny.. dam radę dla nich.
Z większym zapałem do życia i uśmiechem zacząłem ponownie przeżuwać jajka, które Natasha ułożyła w kształcie pająka. Aw.. to takie słodkie! Ja..
-.. chciałbym, aby było już tak zawsze. -wyszeptałem, nieświadomie na głos.
-I będzie, obiecuję ci to. -odparł od razu Stark, pocieszająco klepiąc mnie po zakrytym udzie.
Nie wiedzieć czemu, po prostu uśmiechnąłem się życzliwie do niego i w miłej atmosferze kończyłem pałaszować pyszne śniadanie.. albo obiad, albo kolacje, nie ważne, liczy się to, że się najadłem.
-Kiedy przyszłaś? -zapytałem ciekawy, po chwili wycierając sobie kąciki ust.
Dziewczyna już miała odpowiedzieć, ale to chyba nie był jej dzień, bo tym razem przerwa jej dopiero co przybyły Bruce.
-Wszystko jest w jak najlepszym porządku. zaczął na wstępie. -Temperatura ciała lekko podwyższona, ale to nic groźnego. Rytm serca, reakcje układu nerwowego są w normie, więc.. chyba możesz już opuścić szpital. -wyszeptał, jakby nie wierząc samemu w to, co mówi. -Jednak co jakiś czas zgłaszaj się na kontrolę.
Jak na zawołanie Ash poderwała się do góry i zaczęła dziko skakać w górę, wydając z siebie radosne okrzyki. Pan Stark uśmiechnął się i delikatnie, jakby z deczka niepewnie potargał moje włosy. Również się ucieszyłem. W końcu wyjdę stąd, najadłem się i do tego otaczają mnie najwspanialsi ludzie na świecie.
W mgnieniu oka zwinąłem się z sali szpitalnej i ubrany w za dużą bluzę oraz spodnie dresowe udałem się, oczywiście w towarzystwie Tonego do swojego pokoju. Blondynka niemal natychmiast została przez miliardera oddelegowana do salonu, gdzie siedziała reszta drużyny. Ciekawe czemu. Dyskretnie wzruszyłem ramionami, bo być może mężczyzna chce po prostu ze mną o czymś pogadać. Tak więc już po kilku minutach sprężystym krokiem wszedłem do swojego pokoju. Stark całą drogę opiekuńczo trzymał swoją dłoń na moich plecach, asekurując mnie w razie upadku, który na pewno nie nadchodził, bo czułem się.. niewyobrażalnie silny. Dosłownie jak nie ja.
-Wiesz Peter, mówiłem ci to jak byłeś nieprzytomny, ale wiesz.. -zaczął lekko zestresowanym tonem, opierając się plecami o drzwi. -Ja cię.. ja.. adoptowałem.
Mężczyzna spuścił wzrok, jakby bojąc się mojej reakcji. Zaśmiałem się cichutko i podszedłem do szafy, wyciągając swoje rzeczy i od razu przebierając się w nie.
-Wiem, słyszałem. -oznajmiłem.
Posłałem mu już któryś z kolei uśmiech, dziwiąc się w duchu, jak dobry mam humor. Ciekawe czego to jest zasługa, przecież pamiętam, że jeszcze nie tak dawno chciałem umrzeć, pochlastać się i w ogóle.. naprawdę podejrzana sprawa.
Jednak nie przejmowałem się tym w tej chwili i przebrawszy się, razem z moim.. tatą? Nie, co to to nie, pan Stark na pewno się na nie zgodzi, abym tak go nazywał. Ba, żebym w ogóle tak myślał. Zastanowiłem się chwile i z niemałym zadowoleniem nazwałem go w myślach moim opiekunem. Tak, to brzmi o wiele lepiej i tak bardziej.. prawdziwie.
Tak więc wyszliśmy i po paru minutach dotarliśmy do salonu, w którym to powitało mnie mnóstwo roześmianych twarzy, które naprawdę cieszyły się na mój widok. Natasha, Sam, Bruce, Steve, Wanda i jeszcze kilku Avengersów na czele z Ash. Aż mi się ciepło na serduszku zrobiło.
Tak ci się tylko wydaje. Oni już planują twój pogrzeb, a ty swoją śmierć.
Pokręciłem głową, uznają te dziwne, wręcz depresyjne myśli za zbędne i po prostu zacząłem się cieszyć ich towarzystwem. Bo tak naprawdę na przeszkodzie do szczęścia stoję ja sam. I właśnie teraz zamierzam się przełamać.
Minuty powoli zmieniły się w godziny, które spędzaliśmy na przyjemnych rozmowach, śmiesznych żartach oraz wygłupach podczas gier. Tak, Avengersi grają aktualnie w twista i nie idzie im to najlepiej. Natasha stała na prawej nodze, podpierając się lewą ręką na macie, a pod nią znajdował się roześmiany Clint, którego skrzyżowane kolana niemalże dotykały maty, gdy okazało się, że najbliższe czerwone pole dla lewej ręki jest dosłownie na końcu. Tony oraz Steve zmyli się jakoś po dwóch godzinach tych zabaw, gdy tylko zostali zawołani przez Furego w ponoć bardzo ważnej sprawie. Nie wiem, nie jestem Avengersem i to nie moje problemy, dlatego dalej wraz z Ash kręciłem kółeczkiem na planszy, rozkazując powyginanym agentom robić coraz to śmieszniejsze pozy.
W końcu jednak nastał czas, gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, więc po cichu, tak żeby nikt nie zauważył, zabrałem Ash na balkon. Kobieta nie opierała się i wręcz z figlarnym uśmiechem podążyła za mną. Przeszliśmy przez porozrzucane w salonie poduszki, resztki ciastek oraz rozsypanych gierek, aż w końcu dotarliśmy do szklanych drzwi. Pewnym, jak na siebie ruchem otworzyłem je i przepuściłem jasnowłosą piękność, po czym cichutko zamknąłem drzwi. Niemal od razu po odwróceniu się, chwyciłem ją w talii i pociągnąłem aż do samej barierki, gdzie był najlepszy widok. Jednocześnie czułem, jak z każdym kolejnym krokiem dziewczyna mocniej zaciska swoje szczuplutkie paluszki na moim niedawno przez nią złapanym ramieniu oraz drży lekko. Ale nie z zimna, a ze strachu.
-Nie bój się. -wyszeptałem czule w jej włosy. -Jesteś tu ze Spidermanem, człowiekiem chodzącym po ścianach, więc nie ma opcji, żebyś spadła na dół.
Ash wybuchła krótkim, nerwowym śmiechem, tym samym nie poluźniając uścisku. Westchnąłem głośno i objąłem ją jeszcze szczelniej ramionami, tak, aby czuła się w stu procentach bezpiecznie. Nie minęła chwila, a jej głowa spoczęła na moim barku i wspólnie zaczęliśmy podziwiań zachód słońca.
-Jaki piękny. -szepnęła, lekko rozluźniona.
Nie ma się co dziwić, zabrałem ją na najwyższy wieżowiec, jaki znajduję się w tym mieście, a dodatkowo dzisiejszego wieczoru niebo jest pięknie bezchmurne, dzięki czemu doskonale widać wolno sunące w dół smugi życiodajnego światła.
Nierób tego.
Nawet nie wiedzieć kiedy, obróciłem dziewczynę w swoją stronę i w ponownym przypływie pewności siebie, pocałowałem. Tak po prostu, jakby nic dookoła nas się nie liczyło.
Będziesz tego żałował.
Zaskoczona nastolatka na początku nie zareagowała, jednak gdy tylko złapałem jedną ręką za jej talię, a drugą delikatnie za głowę, otrząsnęła się z chwilowego szoku i również mnie obejmując, oddała soczyście słodki pocałunek. Nasze wargi zaczęły gorący taniec w swoim własnym rytmie, na przemian się przeplatając, a języki wolno poznawały swoją fakturę, ocierając się tym samym o siebie. Nie kontrolując już swoich emocji, szybko złapałem swoją kobietę obiema rękami za dwa rozgrzane do czerwoności policzki, przyciągając jeszcze bliżej. Pragnąc jej jeszcze mocniej.
Po chwili oderwaliśmy się od siebie, dysząc przy tym lekko. Położyłem delikatnie swoje dłonie na jej talii i lekko się pochylając, dotknąłem jej czoła swoim.
-Mógłbym tak zawsze.. -nie mógłbyś. -.. chcę, abyś była częścią mojego życia.. -nie chcesz. -.. Ash, czy zostaniesz moją.. dziewczyną? -teraz to masz przejebane.
Nikt nie będzie cię buntował przeciwko mnie. Od dziś ta baba to mój wróg numer jeden.
Złotowłosa, jak oparzona oderwała się ode mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Na jej twarzy malowało się zdziwienie w czystej postaci, ale byłem w stanie dostrzec w jej oczach również i radość, jaka wypełnia jej serce, gdy do uszu tylko dotarły te niepewnie wypowiedziane przeze mnie słowa.
-Peter.. -szepnęła, a ja czułem, jak cały mój świat powoli traci sens. -.. nawet nie wiesz, jak długo na to czekałam!
Jej wesoły krzyk rozniósł się po całej okolicy, a ja byłem w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Niczym błyskawica porwałem ją w ramiona i odrywając jej stopy od ziemi, zakręciłem się wokół własnej osi. Po sekundzie postawiłem ją na ziemię, chcąc jeszcze raz pocałować, jednak tą romantyczną chwilę przerwał nam jej telefon. Dziewczyna z lekkimi rumieńcami odsunęła się ode mnie i spojrzała na wyświetlacz.
-Ja pierdole.. mama. -oznajmiła lekko.. poddenerwowana, ale odebrała.
W tej chwili wpadłem na jeden z najlepszych pomysłów w ostatnim czasie.
-Powiedz jej, że zaraz będziesz w domu. -szepnąłem, domyślają się o co może chodzić i niczym błyskawica wpadłem do salonu.
Minąłem zdziwionych Avengersów, którzy nie byli już tak weseli, jak gdy wychodziliśmy i bez zbędnego zatrzymywania się, pobiegłem do swojego pokoju, w którym to miałem odłożone na biurku wyrzutnie sieci. Jak burza wpadłem do pokoju, niemalże wyrywając drzwi z zawiasów i w biegu zgarnąłem je z jasnego blatu. Nie zatrzymując się, równie szybko ruszyłem w drogę powrotną. Przebiegając przez salon zauważyłem, że nie ma już w nich superbohaterów. Ciekawe.. może Fury miał dla nich jakąś poważniejszą misję?
Nie zawracając sobie głowy Avengersami, którzy potrafią zadbać o własne tyłki, wszedłem dyskretnie na balkon w tym samym momencie, w którym to Ash ze szklanymi oczami zakończyła rozmowę. No cóż, przynajmniej jej nie przeszkodziłem.
-Mam murowany szlaban.. -powiedziała, bezradnie wyrzucając ramiona w górę. -Mama znów się czepia, że wracam późno do domu.
Ona cierpi przez ciebie, a to dopiero początek.
-Zamknij się. -warknąłem zły, waląc się mocno w głowę.
-Co? -zapytała lekko zdezorientowana kobieta, a ja w myślach strzeliłem sobie facepalma.
Chyba żyletka mnie woła.. bo kolejny raz dałem dupy. A już wszystko zaczynało się układać. Nie, stop, nie myśl tak, ogarnij się. Eh.. dobra, może coś się jeszcze uratuje.
-Przepraszam, to nie było do ciebie. -posłałem jej szczery, przepraszający uśmiech, aczkolwiek chyba mi w to nie uwierzyła. -Dobra, nie ważne, mówiłem ci, żebyś powiedziała mamie, że zaraz będziesz.
-Mam kłamać? -zapytała się, patrząc na mnie, jak na największego debila na tym świecie.
-Nie. -oznajmiłem. -Złap się mnie mocno.
-Co ty.. - nie zdążyła dokończyć, bo złapałem ją w talii i skoczyłem z balkonu.
Ash nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, niemal od raz zaczęła przeraźliwie głośno krzyczeć, jednak już po chwili jej usta zajęte były przez moje. Na moje szczęście znałem całe miasto na pamięć, więc wiedziałem kiedy i w które miejsce celować, aby prawidłowo wystrzelić sieć, nie rozplaszczając nas na ulicy. Nic więc dziwnego, że już po sekundzie przemierzaliśmy miasto na wysokości ponad pół kilometra, ciesząc się sobą i podziwiając cudowną panoramę miasta. Ja, dzięki dobrze znanym mi ruchom poruszałem się do przodu, a zaciekawiona blondynka całkowicie już zapomniała o strachu i nie przejmując się niczym, po prostu podziwiała widoki, jakie tworzyły się tuż za mną. Trzymała się mnie niczym mała małpka, ze szczelnie założonymi rękami na szyję i ściśle obejmującymi mnie nogami w pasie. W międzyczasie również wywiązała się między nami krótka rozmowa dotycząca jej adresu. Bo pomimo, ze byłem tam parę razy, to tak naprawdę nie jestem pewny, czy dobrze go pamiętam. W końcu byłem wtedy w lekko.. depresyjnym nastroju.
Po niespełna pięciu minutach przyjemnej podróży, znaleźliśmy się pod jej klatką schodową.
-Jaa.. dziękuję. -odpowiedziała, rumieniąc się, gdy tylko odstawiłem ją na ziemię. -Nie tylko za podwózkę, ale też za cudowne widoki.
Spojrzałem na nią wzrokiem pełnym miłości i nagle mocno zaczęło mi się kręcić w głowie. Cholera jasna.
-Nie ma za co. -dałem jej szybkiego całusa w policzek. -Leć szybko na górę, może załagodzisz jakoś sytuację.
Ash jak oparzona oderwała się ode mnie i szybko się żegnając, pobiegła na swoje piętro. Ja w tym czasie podparłem się o pobliski murek i starałem się nie stracić równowagi.
-Co się.. dzieje? -wyszeptałem, opadając na zimną ziemię.
Mój oddech powoli stawał się nieregularny, klatka piersiowa wydawała się być cięższa niż zawsze, a cały świat coraz szybciej wirował.
Poddaj się.
Wystraszony, poderwałem się do góry i szybko rozejrzałem dookoła. Ja pierdole, co to ma być?! Mój pajęczy zmysł nie wyczuwał żadnego zagrożenia, więc o co może chodzić? Czyj znów to głos i dlaczego również słyszę go w swojej głowie? Dlaczego jest inny, niższy, mroczniejszy niż ten poprzedni?
-Dobrze się pan czuje? -usłyszałem lekko zachrypnięty głos.
Przerażony, błyskawicznie obróciłem się w stronę, jak się okazało miło wyglądającego staruszka.
-Tak, tak. -wysapałem, chcąc, aby jak najszybciej stąd poszedł.
W skupieniu obserwowałem jak dziadek kiwa w zrozumieniu głową i idzie dalej. Gdy tylko zniknął za rogiem, to wystrzeliłem pajęczynę i w mgnieniu oka dostałem się na okoliczny dach. Tam oparłem się o betonowy murek i czekałem, po prostu czekałem, aż mój organizm znów wróci do dawnego, dobrego stanu. Aż oddech się unormuje, serce uspokoi, rosnący ból w brzuchu zniknie, a ciało troszkę ochłodzi.
Zapomnij, ja dopiero się rozkręcam.

~2805~

Nie ma to jak napisać szkic rozdziału w godzinę, a poprawiać prawie cztery xD no ale trudno, przynajmniej napisałam wszystko, co miało tutaj być XD
A teraz, dosłownie na koniec kilka ważnych spraw:

1. A więc tak, większość z Was już się domyśliła, więc nie będę ukrywać. Tak, to Venom zagościł w tym opowiadaniu i to właśnie on jest moim ostatnim wątkiem. Co więcej, nie ubłagalnie zbliżamy się do końca tej książki. Z moich obliczeń oraz układania fabuły wynika, że rozdział 40 będzie rozdziałem finałowym (dla tych, którzy nie znają mnie z innych książek, to mówię, że mam w zwyczaju finał nazywać inaczej niż rozdział i jego numer xD więc proszę się nie zdziwić).

2. Pojawił się jeden komentarz odnośnie zmiany dnia wstawiania rozdziałów. Ogólnie stwierdziłam, że będę wstawiać w poniedziałek, bo czemu nie, ja mam dodatkowo niedzielę do pisania oraz może rozdziałem poprawię humor osobą, które nie lubią poniedziałków, ale w sumie ten komentarz dał mi do myślenia, bo przecież nie każdemu z Was pasuje, aby czytać w poniedziałek, bo nauka, bo szkoła i w ogóle..
A więc pojawiła się propozycja wstawiania rozdziałów w niedzielę, więc proszę Was o szczerą opinię. Jaki dzień (oraz w sumie godzina) będzie najlepsza na rozdział? (nie uznaję odpowiedzi codziennie xDDD)

3. No i ostatnia sprawa, mianowicie wpadłam na pomysł napisania kolejnej książki o Peterze (walić to, że mam jedną zawieszoną i jedną w planach xD aktualnie kocham Peterka <3). No i pytanie do Was, zainteresowalibyście się nią? Mogę (oprócz opisu) zdradzić tylko, że to będzie zupełnie inna odsłona Parkera ;)

Tytuł: "Nie znasz mnie"
Opis: "Usiadłem na wygodnym, wręcz luksusowym łóżku po raz pierwszy i powoli, jakby jeszcze nie dowierzając w to, co się wokół mnie dzieje, przejechałem dłonią po niewiarygodnie miękkim materiale, który okalał najpewniej cieplutką kołdrę. Pod nią to jakiś prezydent czy król mógłby spać i nie narzekałby, ale.. ja? Westchnąłem głośno, no bo w końcu czym na to zasłużyłem? Zabijaniem? Kradzieżą? Pff, na pewno nie.
I nagle one, zupełnie jak na zawołanie wróciły. [...]
Gnębiony tymi czarnymi, jak smoła myślami wstałem i obrzuciłem pogardliwym spojrzeniem nowiutki, niebiesko czerwony kostium Spidermana, który to Stark podarował mi parę dni temu.
-Nie tym razem, kolego. -szepnąłem, gwałtownie odrywając podrywając się do góry.
Zrobiłem parę kroków do tyłu i kręcąc głową, oparłem się o dużą szafę z mocnego, świerkowego drewna. Nie mogę go założyć, nie zasługuję na to. Właśnie tak, tak sobie mów Parker, to prawda, której od nikogo innego nie usłyszysz. Z resztą.. jutro i tak go spalę. Nie zamierzam bawić się w ratowanie świata, ba, nawet tego nie potrafię. W końcu tylko czerń może dotykać mojego ciała, tylko ten mroczny kostium mogę nosić.
Tylko że ilekroć go założę, to ktoś ginie."
Młody, genialny oraz niesamowicie skrzywdzony przez los nastolatek, Peter Parker, zaczyna w pełni samodzielne życie. Jednak, ku jego zdziwieniu, świat nie jest taki przyjemny, przez co musi wrócić do starych nawyków, aby móc chociaż kupić sobie bochenek chleba i opłacić obskurną kawalerkę.
Jak długo to potrwa? Czy ktoś w końcu wyciągnie do niego pomocną dłoń, tym samym wyciągając z odwiecznego bagna?

Co o tym myślicie? Tylko szczerze..

Dziękuję za uwagę i (chyba, nie wiem mam nadzieje, że tak) liczne komentarze. Do następnego <3

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz