Szybkim krokiem wyszedłem z prawie pustego baru i niemal od razu skierowałem się w prawą stronę, w znacznie mniej znaną okolicę tego miasta. Z niechęcią, a nawet obrzydzeniem rozłożyłem pieprzony kij i głośno wzdychając, ruszyłem w stronę swojego mieszkania. Z obojętnością przysłuchiwałem się rozmową przechodzących obok mnie, różnych ludzi, którzy to cieszyli się z powoli nadchodzącego weekendu i planowali, a to rodzinne spotkanie, a to wypady ze znajomymi na miasto. Momentalnie zrobiło mi się przykro, a uczucie samotności w tym ogromnym świecie wzrosło pięciokrotnie. Szkoda tylko, że nie mam ani tego, ani tamtego.. chociaż może Ash.. nie. Ale ona.. eh, już sam nie wiem, co o niej myśleć. Niby znam ją dość dobrze i mogę nawet nazywać przyjaciółką, ale tak jakoś dziwnie nie widzieć jej twarzy, czy ogólnego wyglądu. Od zawsze byłem nauczony czytać ludzkie emocje z oczu, z zachowania i z wyrazu twarzy.. a teraz? Teraz nawet nie umiem oszacować jak ktoś wygląda. A propos wyglądu, to wiem jedynie, że Ash jest długowłosą blondynką z heterochromią tęczówek. Z tego co pamiętam, jak mi siebie opisywała w nadzwyczaj wylewnym monologu, to lewą tęczówkę ma soczyście zieloną, a prawą wręcz piwną. Dziwne połączenie, zwłaszcza, że nie wiem nawet jakie te barwy mają odcienie. Takie intensywne, czy może bardziej wyblakłe? W ciepłych, czy bardziej chłodnych barwach? Przecież mój wymyślony obraz może być zupełnie inny niż realny, przez co może być albo brzydsza, albo piękniejsza. Chociaż jedyne, czego jestem pewny, to wzrostu, bo ma mniej więcej tyle, co ja. W sumie nazwała się przeciętną dziewczyną, ale czy taka osoba z dobroci serca by pomogła obcej osobie? Wątpię.
Ale jedyne, co mogę pochwalić w byciu niewidomym to to, że bardziej niż zwykle oceniam ludzi po charakterze oraz tonie głosu. Już w pracy kilku kolegów mi podpadło właśnie ze względu na fałszywość, jaka od nich biła. W końcu dosyć mam już problemów na karku, nie potrzebuję jeszcze dodatkowego w formie użerania się z niechcianymi ludźmi.
Po niecałych pięciu minutach stanąłem na pierwszym z trzech przejść dla pieszych prowadzących do mojego tymczasowego lokum i odruchowo nasłuchiwałem wśród gwaru, szumu nieprzeszkadzającego mi deszczu oraz odgłosów silników pikania, oznaczającego zielone światło. Na szczęście nie musiałem długo czekać, bo niemal po sekundzie pchany przez tłum ruszyłem do przodu.
Dobra Peter, skup się, nie myśl o pierdołach. Trzydzieści kroków i noga wysoko do góry, potem dwa kroki i odbicie po łuku na lewo. Uwaga na lampę i kosz na śmieci, bo po ostatnim spotkaniu dłoniach nadal mam niezagojone rany. Następnie trzysta kroków, skręt w prawo, dziesięć kroków i obrót o sto czterdzieści stopni. Krawężnik, noga w górę. pięćdziesiąt jeden kroków, noga w górę, krok, ręka do przodu i klatka od bloku.
Tak właśnie wygląda niemal każdy mój dzień. Trasę tą pokonuję dwa razy dziennie w kółko i w kółko, i w kółko, aż do znudzenia. Błyskawicznie złapałem za lodowatą oraz obrzydliwie mokra klamkę od metalowych drzwi i wszedłem do środka, robiąc zapewne niemałą kałużę w środku. Zanim zdołałem wykonać jakikolwiek ruch, to kichnąłem tak porządnie, że omal się nie przewróciłem. Zapobiegła temu jedna z moich ulubionych ścian, o którą niemal co dwa dni podpieram się, starając się nie zemdleć z wycieńczenia.
Bez wahania ruszyłem w głąb korytarza, by po trzech metrach zacząć mozolnym krokiem wchodzić na siódme piętro, w stronę sto czterdziestego pierwszego mieszkania. Ze spuszczoną głową zastanawiałem się, jak by to było, gdyby jakaś.. jakakolwiek kochająca mnie osoba czekała tam, w środku. Nie musi być ciepły obiad na stole, nie musi być posprzątane.. po prostu.. brakuje mi drugiej osoby obok.
Po jakiś dwudziestu pięciu minutach, z niewielką zadyszką stanąłem pod swoimi drzwiami i lekko drżącymi z zimna dłońmi wyciągnąłem z kieszeni jeden, jedyny klucz, otwierając tym samym swoja małą, daną z litości grotę.
Historia tego mieszkania jest bardzo zabawna, bo gdy w pierwszych miesiącach naszej znajomości Ash tylko usłyszała o tym, że mieszkam w dokładnie tym domu dziecka, gdzie każdy wie jakie są standardy, to się mocno przeraziła. Pamiętam, jak wyklinała na to miejsce, zastanawiając się od razu, dlaczego jeszcze go nie zamknęli. W końcu średnio raz na miesiąc ktoś stamtąd lądował w szpitalu z powodu odwodnienia, skrajnego wygłodzenia lub przemęczenia. Tak więc na koniec blondynka całkowicie pewnie i na poważnie powiedziała, że postara się o to, aby jej wujem pozwolił mi, niepełnoletniemu gówniarzowi samemu wynajmować jego mieszkanie. I co?
I zgodził się.
Z początku protestowałem, zapierałem się rękami i nogami, że w żadnym razie nie potrzebuję pomocy.. ale wtedy i ja trafiłem do szpitala. Do tego w stanie krytycznym.
Chciałem umrzeć, ale widząc, jak Ash się do mnie przywiązała, jak wylewała hektolitry łez nade mną.. ja.. nie mogłem tak po prostu odebrać sobie tego zjebanego życia.
Westchnąłem pod wpływem nawracających wspomnień i wycierając buty, przekroczyłem próg skromnej kawalerki, od razu przekręcając od wewnątrz zamek, by przemoknięty oprzeć się o drewniane drzwi. Z moich ust po raz pierwszy tego dnia wydobył się cichy, ale bardzo niepokojący kaszel, który z każdą chwilą przybierał na sile, aż w końcu upadłem na kolana, wypluwając krew. W końcu tylko ona ma tak charakterystyczny i dobrze znany mi, metaliczny smak. Nie wiedząc, co się dzieje, przewróciłem się na bok, a z oczu wolno spływał słone łzy, mieszając się z pozostałościami wody na mojej twarzy.
-Dlaczego ja? -zapytałem cicho, zachrypniętym głosem, ale znikąd nie dostałem odpowiedzi.
A może zasłużyłem na to?
Przed popadnięciem w prowadzące do autodestrukcji myśli uratowała mnie cicha melodyjka, wydobywająca się z mojego telefonu, który jakimś cudem nie przemókł i działał. Chwyciłem za niego i z myślą, że to Ash, odebrałem.
-Słucham?
Jednak po drugiej stronie przywitała mnie tylko głucha cisza.
-Jest tam ktoś? -zapytałem, lekko podpierając się ręką i siadając.
Wolno wytarłem rękawem upaprane metaliczną cieczą usta i czekając na jakikolwiek znak życia, zacząłem wstawać. Szło mi to bardzo opornie, bo nagle niemiłosiernie rozbolała mnie, a resztki równowagi zdaje się zaczęły opuszczać moje wyniszczone ciało. Nagle ktoś się odezwał jakimś zniekształconym głosem, a sens jego słów zdawał się wcale do mnie nie dochodzić. Zacząłem się dziwnie chwiać na boki, aż w końcu trafiłem chyba na szafkę ze szklanym wazonem. Uderzając biodrem w róg tej, jak się okazało pieprzonej, drewnianej komody, runąłem głośno na podłogę, zrzucając przy okazji mały wazon. Wujek Ash mnie chyba zabije za to.. albo podniesie ten i tak śmiesznie niski czynsz.
-Halo?! Peter! Peter, jesteś tam?! -usłyszałem jak z oddali jakiś męski głos.
-Mhm.. -mruknąłem, powstrzymując jęk bólu, a z moich oczu wręcz ze zdwojoną siłą poleciały łzy.
-Co tam się stało?! -głos był coraz wyraźniejszy. -Nic ci nie jest?!
Leżąc na podłodze, obróciłem się na plecy i z wyraźną niechęcią złapałem telefon, przykładając go ponownie do ucha.
-Kto dzwoni? -zapytałem, starając się ukryć jakiekolwiek ból, strach czy zdezorientowanie.
Ponowna cisza.
O co temu facetowi chodzi.. i do cholery skąd zna moje imię?! Chyba dopiero teraz dotarła do mnie powaga sytuacji.. no w końcu to nieznajomy mężczyzna! Który do mnie z niewiadomego powodu dzwoni! Szybko odsunąłem telefon od siebie jak najdalej i nacisnąłem klawisz kończący rozmowę.
Z głośnym oddechem oddechem leżałem, starając się jakkolwiek uspokoić kołaczące z nerwów serce.
Ktoś znam mój numer telefonu.
Ktoś na pewno zły.
On chce skrzywdzić Ash i wszystkich, których poznałem przez ostatnie pół roku..
Chce zniszczyć namiastkę normalności, którą odzyskałem.
Nie wiadomo kiedy zaczynałem brać chaotyczne wdechy, ale tlen w nich zawarty wcale nie docierał do płuc. Dusiłem się, co powodowało jeszcze większą panikę, rozchodzącą się po moim ciele.
Krew.. wszędzie czuję krew.
Powietrze.. czy ja jestem w jakieś pieprzonej próżni?
Te szepty.. czy ktoś tu jest? Czemu jestem taki niespokojny? Czemu to wszystko się dzieje?!
Błyskawicznie zwinąłem się w kłębek i leżąc na podłodze, mocno ściskając oczy oczekiwałem najgorszego. Śmierci, bo z tego ataku paniki chyba nie wyjdę cało.Pov. Tony
Krótka rozmowa, ale to wystarczyło, żeby dowiedzieć się, jakie jest jego aktualne położenie.
By dowiedzieć się, że coś jest mocno nie tak.
-Tym razem cię nie zostawię w potrzebie.. -wyszeptałem, zgarniając pierwsze z brzegu kluczyki do auta.~1307~

CZYTASZ
I'm so tired
Fanfiction"Wszedłem do pokoju i chwiejnym krokiem skierowałem się w stronę pożółkłego materacu, który kuł nie wiadomo czym w plecy, gdy się na nim leżało. Jak tak dalej pójdzie, to po prostu się wykończę, chociaż.. może dla świata oraz dla mnie to i lepiej? N...