Rozdział 37

733 66 31
                                    

Pomimo złych rokowań, postanowiłem zebrać się w sobie i wieczorem zaprosić Ash na randkę. Naszą pierwszą, oficjalną randkę, na której czas poświęcę tylko i wyłącznie jej, zapominając o ostatnich, dziwnych sytuacjach. Nie planowałem w sumie nic wyszukanego, ale dzięki temu wszystkiemu, rozmowie, przygotowywaniu się i w ogóle po raz drugi tego dnia zapomniałem o otaczającym mnie cierpieniu i złu, czyhającego na każdym, nawet najmniejszym kroku.

Dokładnie o godzinie szesnastej, ubrany w schludną, czarną koszulę i zwykłe, lekko dopasowane jeansy oraz wyperfumowany, stanąłem przed klatką mojej miłości. Pamiętam, jak wtedy niepewnie nacisnąłem guzik z numerem jej mieszkania i jak szybko odebrała, mówiąc: "zaraz zejdę". Jednakże mimo delikatnego stresu, bardzo się cieszyłem. Ba, delikatny uśmieszek nie opuszczał mojej twarzy, rozświetlając ją w sposób, jaki moja kobieta lubiła najbardziej.

Ogólnie randka udała się. Poszliśmy na spacer do pobliskiego parku, w którym to dzieci wesoło biegały, śmiejąc się głośno, a potem na lody do znajdującej się niedaleko kawiarni. Zajęliśmy stolik i miło rozmawialiśmy na każdy temat, dodatkowo śmiejąc się co jakiś czas, wymieniając się informacjami no i po prostu dobrze się bawiąc. Dzięki temu wszystkiemu byłem szczęśliwy, jak nigdy jeszcze dotąd.

Przez to, kiedy wróciłem około dwudziestej pierwszej do wieży zacząłem się poważnie zastanawiać.. no bo skoro i tak czeka mnie niedługo rychły koniec, to może tak znów wznowić chodzenie do szkoły? Może kontakt z rówieśnikami pomógłby mi znieść to wszystko lepiej? W sumie to również częściej spotykałbym Ash, no i pan Stark byłby szczęśliwszy. Steve z samego rana szykowałby mi z prawdziwym uśmiechem kanapki, a z Natasha mógłbym porozmawiać trochę dłużej w kuchni przy herbacie, zanim to agentka uda się w tylko sobie znane rejony. Może.. może to faktycznie dobry pomysł?

Z tymi myślami wyszedłem z windy i znalazłem się bezpośrednio w salonie, w którym to znajdowała się czerwona ze złości agentka wraz ze swoim ulubionym kompanem, Clintem. Tuż obok siedzieli Steve z Tonym, żywo o czymś rozmawiając. W tle słyszałem głos Wandy, ale zagłuszał mi go ekspres do kawy. Wszyscy byli jacyś tacy.. naburmuszeni, a atmosfera panująca tutaj była tak gęsta, że można by ją kroić najbardziej tępym nożem.

-Hej. -przywitałem się, rzucając gdzieś w kąt plecak.

Avengersi spojrzeli na mnie zdziwieni, jakby nie spodziewając się mojej obecności tutaj i niemal od razu odpowiedzieli mi niejednocześnie, przez co przez sekundę w salonie zrobił się naprawdę przyjemny hałas. Przyjemny, bo tego południa po wyjściu z laboratorium słyszałem tylko kłótnie na temat tego Venoma. Wszyscy mądrowali się, czego to by nie robili, ale nikt nie ma pojęcia, jak to coś im zniknęło oraz jak to namierzyć.

Jednak spokój nie utrzymał się na długo, bo już po chwili przestali zwracać na mnie uwagę i, jakby po chwilowym zawieszeniu broni, znów wznowili wrzeszczenie na siebie nawzajem.

-Mówię Ci kurwa, że to samo nie uciekło! -krzyknął znienacka Clint w stronę Steve.

-A ile ta pokrywa ważyła, co? Ja ledwo ją podniosłem! -odgryzł się Kapitan. -Myślisz, że glut jest silniejszy?!

Patrzyłem na ich zażartą wymianę zdań tak samo, jak Tony, który o dziwo nie włączał się do rozmowy, tylko patrzył uważnie w moją stronę, analizując każdy, nawet najmniejszy mój ruch. Widziałem w jego brązowych oczach niepewność i troskę oraz bez problemu dostrzegłem, jak dyskretnie napina każdy mięsień, by w razie czego być w gotowości, by mi pomóc. Po moim sercu rozlało się dziwne ciepło.. a po chwili jakby coś je ścisnęło. Zdusiłem w sobie chęć jęknięcia i w bezruchu znów zacząłem patrzeć na rozwijającą się "dyskusję".

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz