Rozdział 21

1.6K 144 12
                                    

  Jak w amoku powtarzałem słowa, których sens gubił mi się z każdą mijającą sekundą. Co to znaczy "wynosić się"? Dlaczego ktoś ma wyjść? I czy w ogóle ktoś tu.. w moim mieszkaniu jest?
  Z narastającą paniką i tysiącami dziwnych myśli czułem, jak moje ciało zostaje pochłonięte przez odwieczną ciemność, jak grunt usuwa mi się spod nóg i zaczynam latać w próżni. Nie wiem w jaki sposób, ale po jakiejś minucie dryfowania w tej pustce udało mi się plecami odnaleźć stabilne podłoże w postaci lekko wilgotnej od nie wiadomo czego ściany. Trzymając się jej jak ostatniej deski ratunku, przylgnąłem do niej mocno, zupełnie ignorując zapach krwi i coraz zachłanniej pochłaniając powietrze, zjechałem na sam dół, lądując kościstymi pośladkami na twardej oraz zimnej podłodze. Czułem się dobrze w tym rogu, taki osłonięty i bezpieczny, jednak to trwało tylko chwilę, bo mój umysł zaczął sobie wyobrażać konającego Petera, rozstrzeliwanego Petera, do którego z pistoletu mierzy Ned wraz z ciocią May. W ramach zemsty.
  Niemal od razu poczułem znajomy ból i ucisk, z którym mógłbym już być na "ty". Przeżywając kolejny raz tak dobrze znany mi atak paniki, oplotłem ramionami kolana i skuliłem się najbardziej, jak tylko pozwalało mi moje rozciągnięte ciało. Czułem ogromny ścisk w gardle, jakbym połknął piłeczkę do tenisa ziemnego, która niemal odcinała moim płucom dopływ świeżego powietrza oraz bolesne skurcze w brzuchu, którym jak zawsze towarzyszyły wiotkie, bezsilne kończyny. Miałem wrażenie, że ktoś oblał mnie żrącym kwasem i teraz właśnie śmieje się gdzieś tam z góry, skąd dochodzi niewyraźny, niski ton. Słowa.. coś mówi, szepcze lub krzyczy.. jednak ja wcale nie skupiałem się na nim, bo przecież po co.. to na pewno kolejne moje kolejne, popierdolone omamy słuchowe.
  Tym razem nie walczyłem o każdy cenny wdech, o haust świeżego, bogatego w tlen powietrza, bo też po co. Wszystko, co tu się stało nie może być realne, Tony wcale po mnie nie przyszedł, kazał mi się nie wtrącać, nie dzwonić i.. i on sam nie wyciągnąłby do mnie pomocnej dłoni. Nigdy tego nie robił, nigdy mnie nie doceniał, nigdy mnie nie pochwalił. Czując jak moje policzki robią się mokre, schowałem głowę między ramiona i cicho zaszlochałem. Moje ciało powoli przestawało odróżniać rzeczywistość od wykreowanych marzeń, bo nie wiedzieć skąd poczułem dłoń na ramieniu. Ludzką, ciepłą dłoń, a głos, który uprzednio słyszałem zdaje się był bardziej emocjonalny i nie nakłaniał mnie do ponownej autodestrukcji. Ale.. czy to prawda? Czy mogę temu komuś ufać?
  Chwila, przecież nikogo tu nie było, wymyśliłem sobie Tonego z tęsknoty, z chęci.. jakiejkolwiek pomocy. Ostatni raz pomyślałem o całej tej sytuacji i tak jak wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu, zemdlałem. Sam, z otwartymi ranami i chęcią nieobudzenia się kolejnego, beznadziejnego poranka.

Pov. Tony

  Próbowałem do niego mówić, uspokoić, nawet.. nawet złapać kontakt fizyczny, ale nic, co mi w takich sytuacjach pomagało u niego się nie sprawdzało. Nic. Przecież nie po to oglądałem swoje nagrania, na których to dostawałem ataku paniki i analizowałem każdy jego objaw oraz czynności, które pomagają się uspokoić! Przecież to nie może w takiej chwili pójść na marne! Wkurwiony przez tą bolącą jak diabli bezradność patrzyłem, jak Peter się męczy z wzięciem chociażby jednego, małego wdechu i bólem, który najpewniej rozrywał jego wnętrze na kawałki. Tylko PATRZYŁEM jak mój podopieczny powoli poddaje się, podobnie jak na dachu i przez prawdopodobne niedotlenienie mózgu, blady i lekko spocony upada na podłogę.
  Jednak i tym razem zdążyłem na czas, chroniąc tym samym jego głowę przed jeszcze większymi obrażeniami.
-Jak wielkie zło musiało cię spotkać, Peter? -zapytałem retorycznie nieprzytomnego chłopaka.
  On zawsze był niewinny i mimo krzywd, jakie go spotkały potrafił nieść każdemu pomoc. Co aż tak strasznego musiało się stać, że.. że przestał być Spidermanem, przestał pomagać ludziom i stracił resztki chęci do życia?
  Z największą na jaką było mnie stać delikatnością ułożyłem jego głowę na swoich przemoczonych kolanach i dzięki światłu z latarki obserwowałem jego wyraz twarzy. Był spokojny, jakby się nie bał nie obudzić. Nie rozumiem.. jak mogłem prędzej nie dostrzec tak kruchego chłopca w nim. Przecież ja.. ja swoim zachowaniem, wrednymi komentarzami i zerowymi pochwałami przybijałem tylko gwóźdź do trumny, jaka się pojawiła po nieznanych mi wydarzeniach. Westchnąłem głośno i nadal oświetlając pomieszczenie, zadzwoniłem do jedynej osoby, która była w stanie jakkolwiek mnie nie oceniać i co najważniejsze pomóc. Pomóc nam.
-Co tym razem muszę po tobie sprzątać, Stark? -zapytała mnie z marszu rudowłosa.
  Tak, ona jako jedyna kobieta, poza obrażoną Pepper oczywiście, jest w stanie zrozumieć moje.. nie ważne jak bardzo pojebane położenie. W końcu niejednokrotnie była przy naszych rozmowach, przy tym jak go krytykowałem i.. nie doceniałem.
-Ja.. -zacząłem, ale momentalnie mój głos się załamał.
  Nie wiedzieć kiedy z oczu poleciały mi pierwsze łzy, aż po chwili zacząłem szlochać przez telefon do milczącej po drugiej stronie Natashy. Wszystkie emocje, zżerające mnie od środka wyrzuty sumienia, wręcz cała ta sytuacja w końcu znalazła ujście z mojego ciała w postaci słonych łez rozpaczy.
-Tony..?
-Przyjedź.. proszę. -wyszeptałem załamany. -I każ Bruce'owi przygotować pokój medyczny.
  Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź rozłączyłem się i głośno płacząc nad nieprzytomnym Peterem, czekałem na pomoc.
  Dalsze wydarzenia pamiętam dosłownie jak przez mgłę. Nie wiedzieć kiedy, nagle ktoś wyważył drzwi i błyskawicznie pojawił się koło nas. Potem nie wiadomo jakim cudem Peter zniknął z moich kolan.. zupełnie jakby przemienił się w proch i odszedł na zawsze, a mnie ktoś postawił na nogi. Widziałem twarz jakiegoś mężczyzny o.. chyba blond włosach. Mówił coś do mnie początkowo wręcz agresywnym tonem, który z czasem łagodniał, ale ja za cholerę nie mogłem rozszyfrować tego języka. Czułem, jak moje ciało się trzęsie poprzez gwałtowne ruchy tego mężczyzny, ale też i z nadmiaru nagromadzonych w środku emocji.
-To nie ma sensu, Natasha, on w ogóle nie kontaktuje. -rzucił szybko Steve.
  Rudowłosa szybko spojrzała na niego, po czym bez żadnego wysiłku podniosła nieprzytomnego chłopaka z ziemi. Od razu zdziwiła się tym, że praktycznie nic nie ważył, co tylko dokładało jej powodów, by martwić się o małego Pajączka.
-Nie mamy na to czasu, potem dowiemy się o co chodzi. Pete potrzebuje NATYCHMIASTOWEJ pomocy, więc bierz go na ramię i lecimy do wierzy!
  Ponownie, nie wiedzieć kiedy znalazłem się w dużym, białym pomieszczeniu, a dookoła mnie chodzili ludzie, których jednocześnie znam i nie znam. Teraz wszystko to zdawało się być tak nierealne, że aż miałem nadzieję obudzić się za chwilę w swoim wygodnym łóżku, z Pepper u boku i telefonem zapełnionym wiadomościami ważnymi i mniej ważnymi od Petera.
-Stark, kurwa żyjesz?! -z transu wyrwała mnie Natasha, do której jeszcze sekundę temu dzwoniłem.
  Ze zdezorientowaniem rozejrzałem się i ze zdziwieniem stwierdziłem, że to pomieszczenie socjalne medyka, który chyba aktualnie znajduję się w sali medycznej obok. Dodatkowo.. byłem w niem tylko z Natashom oraz Stevem.. a gdzie tamci ludzie?
-Co się dzieje, kiedy przyjechałaś? -zapytałem, nic nie rozumiejąc.
  Zupełnie, jakbym miał kilkunastominutową amnezję.
-Nie pamiętasz? -zapytał zaniepokojony Steve. -Czy symulujesz?
-To nie ważne. -stwierdziła Romanoff, opierając obie dłonie na stole, szykując się już na brutalne przesłuchanie. -Lepiej wytłumacz nam, dlaczego w tym mieszkaniu, w którym cię razem z Peterem znaleźliśmy była JEGO krew, a chłopak.. on.. on jest w takim stanie?!
  Spojrzałem na nią ze smutkiem w oczach, po czym bez jakiegokolwiek skrępowania pozwoliłem pierwszej łzie spłynąć po moim policzku. Opuściłem głowę tak nisko, że brodą niemal dotykałem mostka. Teraz pozostała najgorsza część tego pseudo zebrania, a mianowicie, opowiedzenie, jak odkryłem to wszystko.
-To nie będzie przyjemna opowieść, więc lepiej usiądźcie oboje..

~1212~

Przyznam się bez bicia.. zaspałam xD a więc wrzucam wszystkie i wesołych świąt!!!

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz