Rozdział 29

1.4K 101 23
                                    

!!!WAŻNE!!!
!!!proszę o przeczytanie notki pod rozdziałem!!!

  Z o dziwo nadzwyczajnym spokojem, ale może to dlatego, że starałem się o tym myśleć jak najmniej, siedziałem w samochodzie Starka ze śpiącą od jakiegoś czasu Ash na ramieniu. To.. to takie dziwne uczucie, kiedy ktoś się o mnie martwi, zasypia w mojej obecności, czy po prostu jest zawsze obok, gdy dzieje się coś dla mnie trudnego. Kurde, aż naprawdę chce się żyć. W końcu ona od początku mnie nie oceniała, niczego nie wymagała i była, a może i nadal jest jawnie ze mnie dumna. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal mam cięższe chwile.. ale chyba wyjdę w końcu na prostą. Bynajmniej mam taką nadzieję. Nadzieję, że wszystko co złe już się skończyło i teraz będzie już tylko lepiej i lepiej, i lepiej.
  Przez całą drogę myślałem w sumie o wszystkim i o niczym. Wiadomo, Ash teraz zajmuję coraz większą część moich myśli, ale o dziwo, pan Stark też tam zagościł. Żeby nie było, w neutralnej wersji, bo przecież te wszystkie wydarzenia, to nie jego, a moja wina. Mogłem bardziej się starać, mogłem więcej ćwiczyć, mogłem go słuchać, mogłem być bardziej uważny.. mogłem po prostu być lepszą wersją siebie, taką, która nie zawodzi na każdym kroku.
  Stop. Obiecałeś się starać.
  Ale.. ale czy to na pewno mi pomoże? Czy dam radę podnieść się po tym wszystkim..
  W tej samej chwili oparłem nieświadomie głowę o głowę mojej.. przyjaciółki? Dziewczyny? Ukochanej? Nie wiem, muszę z nią to potem w końcu ustalić, ale bynajmniej bardzo ważnej jak i nie najważniejszej osoby w moim życiu i od razy poczułem jakieś takie dziwnie rozchodzące się ciepło po ciele.
  Zaufanie do bliźniego, to coś czego naprawdę od dawna mi brakowało. Zwykłe poczucie bezpieczeństwa i czegoś podchodzącego chyba pod miłość. To naprawdę podnosi człowieka z dołka, a wręcz dodaje skrzydeł. Ahh.. dlaczego prędzej stawiałem opór?
-Jesteśmy. -usłyszałem gdzieś z przodu znajomy, męski głos.
  Skamieniałem, a wszystkie obawy, jak bumerang, niemal natychmiast do mnie wróciły. Czy on nie zamierza nas skrzywdzić? Czy nie jest na mnie zły? Czy chce na mnie nakrzyczeć? Uderzyć? Odruchowo skuliłem się, czekając na jakąś naganę, ale ku mojemu zdumieniu, nic takiego nie nastąpiło.
-Jaa.. -zaczął pan Stark, ale przerwał na chwilę, wzdychając i jakby zbierając potrzebne mu słowa. -Ehh.. naprawdę cię przepraszam, Peter.
  Natychmiast się rozluźniłem i zdziwiony podniosłem swoje obite ciało do góry, przez przypadek zrzucając z siebie dziewczynę. Ta mruknęła coś pod nosem i odwróciła się tyłem do mnie, ignorując to, co się wokół niej dzieje. Już po sekundzie cichutko pochrapywała. Ja natomiast lekko się przestraszyłem, bo naprawdę nie mam pojęcia, czego mogę się spodziewać po Starku. Moje doświadczenia z nim nie pozwalają mi się jakoś pozytywnie nastawić do niego, ale.. nie mam aktualnie żadnej innej drogi ucieczki. Poza tym nie zostawię dziewczyny samej z nim.
-Spokojnie. -mówił cicho, spokojnie i bez agresji, co było czymś nowym dla mnie. -Zjebałem, wiem. Z bólem to przyznaję, ale jestem zwykłym, beznadziejnym i chyba bardziej ślepym niż ty dupkiem. Chujowym idiotą. Miałem cię tuż pod nosem.. -mówił coraz głośniej, z większą ilością emocji, też i nutą smutku. -.. a nie widziałem niczego niepokojącego, ba, odciąłem się od ciebie i nie ukrywam, zapomniałem, że istniejesz. Dopiero to jedno, krótkie spotkanie w tamtym barze uświadomiło mi, jak bardzo spierdoliłem. Przepraszam.
  Byłem w szoku, normalnie czystym szoku i chyba musiało to dziwnie wyglądać, bo patrzyłem się przed siebie, najpewniej w fotel, ale pewności nie mam, z pustym wzrokiem i otwartą buzią. Dodatkowo.. widział mnie tu, w barze? Kiedy? Czy.. czy to może ten facet, który milczał przy zamawianiu, to był on? Ahh, za dużo myśli, za dużo myśli, o wiele za dużo myśli na raz.
-Nie zasługuję na to, wiem. -kontynuował swój monolog. -Ale proszę cię o szansę. Jedną, ostatnią szansę, abym mógł ci pomóc i naprawić wyrządzoną krzywdę.
  Milczałem, przetwarzając powoli każde jego słowo, rozkładając na czynniki pierwsze i ponownie je składając, szukając jakiegoś ukrytego podstępu, zmiany tonu, fałszu. Lecz niczego takiego tu nie było. Niczego. Czyżby Stark naprawdę.. naprawdę chciał z czystego sumienia mi pomóc? Po tym wszystkim, co zrobiłem, co zniszczyłem? Agr, nie mam zielonego pojęcia, co robić.
-J-jaa.. -zacząłem, jąkając się, po czym usłyszałem szmer tuż obok siebie.
  Ash, nadal pogrążona w śnie obróciła się w moją stronę i tak o, bez oporów położyła mi głowę na udach, przytulając się do nich. Moje serce w tej chwili pękło na pół, a łzy standardowo popłynęły z oczu niczym wodospad. Wbrew swoim nawracającym myślą, które proponowały mi ucieczkę, pójście na skróty, zabicie się, pokiwałem głową i bez słowa, cicho szlochając, pochyliłem się obejmując śpiącą dziewczynę, niemal odruchowo całując ją w czoło. Po raz drugi już usłyszałem cichy szmer, ale tym razem dochodzący z przodu. Najprawdopodobniej Tony odwrócił się od nas, dając tym samym nam chwilę dla siebie. Nie wierzę, że to mówię, ale jestem mu za to wdzięczny, bo nie chcę, aby ktoś oglądał mnie w takim stanie. W totalnej rozsypce.
-Co się dzieje? -zapytał piękny, dziewczęcy i nad wyraz cichy głosik tuż pode mną.
  Pokręciłem tylko głową i objąłem ją jeszcze mocniej. Tak o, bo musiałem. Po kilku minutach spędzonych w ciszy, Ash delikatnie odsunęła się ode mnie i chyba rozejrzała.
-Idziemy? Czy będziemy tak siedzieć tutaj? -zapytała z pewnością siebie w głosie.
  Zupełnie jakby coś planowała.
-Możemy iść, kiedy tylko chcecie. -odpowiedział jej Stark.
  I takim oto sposobem idę pod rękę z moją nadzieją na lepsze jutro do wyjścia z podajże podziemnego garażu w wierzy Starka. Dziwne uczucie, nie widzieć tego ociekającego bogactwem miejsca i nie zachwycać się, tak jak za każdym razem pięknymi dekoracjami, czy też architekturą. W garażu nigdy nie byłem, a sądząc po cichych odgłosach zachwytu dziewczyny i auta i otoczenie musiało robić wrażenie.
  Szliśmy w akompaniamencie równomiernie stawianych kroków. Nie wiedzieć kiedy i dlaczego, ale mój mózg załączył się, wyobrażając sobie, że jestem sam i idę do biura pana Starka. Nagle, z nie wiadomo którego kąta dobiegała cicha kłótnia, najpewniej pracowników. Jednak dla mnie brzmiało to, jak wszystkie obelgi rzucane w moim kierunku. Z każdą chwilą czułem coraz większe opory, a wspomnienia coraz to szybciej wracały. Kłótnie, wyzywanie, odbieranie stroju, spoliczkowanie..
-Nie myśl o tym. -usłyszałem tuż przy uchu, po jakiś trzech minutach. -Będzie dobrze, obiecuję ci to.
  Oddychając głośno i bardzo głęboko, z wolna stawiałem stopę za stopą, w myślach uciekając z tego miejsca, zaszywając się gdzieś w kącie i wyciągając żyletkę. Wyobrażałem sobie, że podciągam skrawek bluzy, odwijam bandaż i będąc odizolowanym od innych ludzi, zacząłem przecinać skórę. Żyletka dotykała mojej skóry, lekko przecinając ledwo co zabliźnione rany i uwalniając gęstą, ciemną krew. Zamiast skupiać się złych myślach, wracałem wspomnieniami do tego bólu, który już nie raz przynosił mi nieopisaną ulgę. Wiem, że nie powinienem tak myśleć, ale nie mogę, po prostu nie mogę. To była moja ucieczka od zła, od codzienności i od problemów, której tak łatwo się nie pozbędę. To już część mnie. Mimo szczerych chęci nie potrafię tego tak o, zmienić, bo mam takie widzi mi się.
  W końcu, po ogromnych męczarniach, krętych korytarzach oraz mijania chyba miliona gdzieś się śpieszących ludzi dotarliśmy do windy. W spokoju każde z nas weszło do niej, a mi zrobiło się jakby bardziej gorąco. Od zawsze bałem się małych pomieszczeń, robiło mi się w nich duszno i słabo, a teraz jeszcze dochodziła moja podświadomość, która podsuwała mi obrazy, jak Stark zaczyna mnie wyzywać, namawiać Ash do zerwania znajomości ze mną, jak mnie wyrzuca, jak..
  Po sekundzie winda ruszyła do góry, a ja zrobiłem krok do tyłu, opierając się o ścianę i powoli zjeżdżając po niej plecami. Moje serce waliło chyba z prędkością światła i było doskonale wyczuwalne. Aż do bólu. Dodatkowo coś lub ktoś złapał mnie za gardło, odcinając dopływ świeżego powietrza. Dusiłem się, a mimo to brałem gwałtowne hausty powietrza, które nie docierało do moich błagających o tlen płuc. Podciągnąłem nogi aż pod samą brodę i szybkim ruchem owinąłem je ramionami, zwijając się tym samym w kulkę i bujając na tyle, na ile pozwalała mi ściana w przód i w tył. Miałem wrażenie, że coś mnie dotyka, ktoś coś mówi, ale wszystko było tak bardzo rozmazane,niesłyszalne, niewyraźne. Nie byłem niczego świadomy.
-Co się dzieje?!
-Nie mam pojęcia!
-Trzeba mu jakoś pomóc!
-Próbuję!
-Peter, Peter słyszysz mnie?! Skup się, oddychaj..
-To nie działa, panie Stark!
-Zadziała. Weź wdech, powoli, spokojnie, właśnie tak..
-Zaraz będziemy, proszę, wytrzymaj.
-Ding.
  Czułem powiew chłodnego powietrza z zewnątrz na swojej niewiarygodnie rozgrzanej skórze.. ale.. ale w tym wszystkim była pewna nuta czegoś.. niebezpiecznego. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale czułem się zagrożony, tak jakby mój pajęczy zmysł wiedział, że zaraz coś się stanie.
  Jednak po sekundzie nic się nie stało.
  Po dwóch też.
  I po siedemdziesięciu pięciu również.
  Powoli zacząłem swobodniej oddychać, a świadomość, że winda nie jest zamknięta uspokajała mój umysł i ciało na tyle, że samodzielnie byłem w stanie wstać.
-Wszystko dobrze, Peter? Boże, jak ty mnie przestraszyłeś! -zaczęła dosłownie trajkotać Ash, przejeżdżając mi dłońmi po twarzy i włosach.
-Lepiej. -wyszeptałem dziwnie zmęczony, nadal zastanawiając się, o jakie zagrożenie chodziło mojemu ciału.
  W niemalże ślimaczym tempie i oczywiście przy asekuracji Starka, który po moim jednym słowie odetchnął z niewyobrażalną ulgą oraz Ash wyszedłem z windy i nie zatrzymując się, ruszyliśmy w prawo. Kojarzy mi się, że to właśnie tam były sypialnie Avengersów i niegdyś mój pokój.
  Szliśmy tak w ciszy, która niestety nie trwała wcale tak krótko.
-Co ta za czarny glut w tym pudełku? -zapytała prosto z mostu, jak to ma w zwyczaju Ash.
  Bez zatrzymywania się w najprawdopodobniej salonie pan Stark, ku mojemu i zapewne dziewczyny zdziwieniu, odpowiedział.
-Tak szczerze, to jeszcze nie wiemy. To coś zostało ostatnio znalezione w jakimś człowieku w szpitalu i dostarczone do nas, byśmy spróbowali to rozgryźć. Na razie mamy tylko niepotwierdzoną tezę, że to może być jakiś rodzaj pasożyta, ale to nic pewnego.
  Jeść..
  Zmarszczyłem brwi i zaniepokojony rozejrzałem się dookoła. Nie znam tego głosu..
  Muszę jeść..
  Wzdrygnąłem się z deczka zaniepokojony, jednak bez słowa szedłem dalej, tam, gdzie mnie prowadzili. Po chwili najprawdopodobniej byliśmy już w moim pokoju, bo zostałem delikatnie popchnięty na coś miękkiego.
-Ja pójdę zrobić nam coś do jedzenia i picia, a wy porozmawiajcie sobie. -rzekła pewnie dziewczyna, po czym nie czekając na odpowiedź, wyszła, głośno trzaskając drzwiami.
  Wiedziałem, co to oznacza i dla mnie i dla Starka, który gdzieś tam stał.
-Chyba musimy pogadać. -powiedzieliśmy równo, po czym każdy z nas cicho się zaśmiał.
  Nie mam pojęcia, jak mam się zachowywać w jego towarzystwie, co mówić, co robić. Jaa.. boję się.
-Ja.. chciałbym cię przeprosić. -zacząłem, patrząc w dół. -Byłem..
-Nic nie mów. -mężczyzna przerwał mi, siadając tuż obok. -Wiem, że zjebałem po całości, więc nie obwiniaj się za to tylko.. spróbujmy zacząć od nowa?
  Poczułem powiew powietrza, który lekko we mnie uderzył, dając mi tym samym znać, że Stark wyciągnął w moją stronę dłoń, najpewniej na znak zgody. Czułem wewnętrzny opór przed wykonaniem podobnego gestu, bo w głowie przelatywały mi tylko myśli, że nie jestem tego wart i że najpewniej po moim kolejnym, nieuniknionym potknięciu znów mnie zostawi. Z każdą sekundą było coraz to więcej przedziwnych myśli, od wyzwisk, aż po krwawe sceny. Moja warga drżała, a ciało przechodził dziwny dreszcz niepewności, jednak po chwili przypomniało mi się coś ważnego. Mianowicie obietnica podjęcia prób, jaką złożyłem Ash.
-Wiesz.. -zacząłem, spuszczając głowę w dół. -To był naprawdę trudny czas pełen bólu psychicznego i fizycznego. Ah.. -westchnąłem, łapiąc się gwałtownie za głowę. -.. boję się, tak cholernie się boję, że to wszystko wróci! -krzyknąłem wstając i zaczynając chodzić w kółko. -Ból, twój krzyk, wyzwiska, brak wsparcia.. i ciągła, trzymająca się mnie jak rzep psiego ogona śmierć każdego, kogo w jakikolwiek sposób pokocham. Ja nie chciałem, aby to się tak potoczyło, nie chciałem ich zabić, ale jak zawsze byłem zbyt słaby, by ich obronić, by zrobić cokolwiek. Jestem taki słaby, beznadziejny. -w potoku słów straciłem panowanie nad sobą i usiadłem na podłodze po turecku, wyciągając przed siebie lewą dłoń i haczącymi paznokciami zacząłem jeździć sobie po niezabandażowanej skórze dłoni. -Nie zasługuję na życie. -wyszeptałem.
  Usłyszałem, jak ktoś gwałtownie siada i łapie mnie za dłonie, rozdzielając je od siebie. Czułem,  jak krew soczyście wypływa z głębokich zadrapań i kapie wolno na puchaty dywan, na którym siedzieliśmy, plamiąc jego.. nawet nie pamiętam jaki kolor na szkarłatną czerwień.
-Przepraszam, o Boże, tak bardzo cię przepraszam. -wyszeptał Tony porywając mnie w swoje ciepłe ramiona i cichutko szlochając w zagłębienie mojej szyi. -Zabijałem cię od środka, nawet nie wiedząc o tym..
  Tuliliśmy się do siebie, płacząc w swoje ramiona niczym dwa małe bobasy, aczkolwiek żadnemu to nie przeszkadzało. Oboje żałowaliśmy, oboje się obwinialiśmy.
-Wiem, ż-że potrzebuję pomo-ocy.. ale t-tak cholernie boję się tego, co może nast- stąpić. -wyszeptałem przez łzy.
  Stark milczał, jakby zastanawiając się, co ze mną powinien zrobić, odpowiedzieć.
-Obiecuję ci, Peter, zrobię wszystko by na twoich ustach zagościł uśmiech. Tylko musisz..
-Dać ci kredyt zaufania, opowiedzieć o tym, co się działo, o tym, co już wie Ash. -skończyłem za niego.
  Odsunąłem się od miliardera i spojrzałem na niego swoimi wyblakłymi przez wybuch tęczówkami, w których wręcz można było zobaczyć cały ból, rozpacz i smutek, który ukrywałem jeszcze za życia May i Neda. Nadal siedząc na podłodze, zacząłem się cofać, aż w końcu moje plecy uderzyły o zimną ścianę. Bez chwili wahania oparłem na niej głowę i chcąc wypełnić obietnicę, zacząłem opowiadać, nie zważając na żaden dźwięk. Niczego nie pomijałem wiedząc, że jeśli pożałuję tej decyzji, to będę mógł się w spokoju zabić. W końcu próbowałem, a to, że nic z tego być może nie wyjdzie, to już nie mój problem. Szkoda mi tylko będzie Ash, ona jako pierwsza od miesięcy zainteresowała się mną. Agr.. sam nie wiem, co robić.
  Ale w sumie z drugiej strony kto wie, może to będzie początek zmian na lepsze. A może początek kolejnych kłopotów.

~2244~  

  Witam Was w 29 rozdziale! Nie wierzę, jak ten czas szybko zleciał.. ale nie ma co się rozczulać, bo jak można się domyśleć, jesteśmy bliżej, niż dalej końca. W tej notce proszę Was o komentarz odnośnie jakiś niedokończonych wątków. Wiem, że przez najbliższy czas zacznę jeden, ostatni wątek (jakieś kilka, jak nie kilkanaście rozdziałów murowane, bo trzeba akcję zbudować), na pewno w tym czasie będzie kontynuowana relacja Peter-Tony (jako syn-ojciec), Peter-Ash oraz wszystkie destrukcyjne dla Parkera rzeczy, o to się nie bójcie. Jednak tak myślę i myślę i nie wiem, czy aby na pewno wszystko zakończyłam.
  Jeśli to dla Was nie problem, prosiłabym również o ogólną ocenę całej książki, w tym czy rozdziały nie są zbyt nudne, a akcja nie ciągnie się jak flaki z olejem (mam tendencje opisowe i to duże, ale jestem leniwa jak jasna cholera).
  To wszystko, Kochani, nie będę przedłużać, miłego dnia/nocy i do następnego rozdziału, który pojawi się jeszcze w tym tygodniu <3 (nie mam pojęcia kiedy, mam szkic składający się z 1777 słów, który musi przejść korektę i rozszerzenie, więc dzień przed publikacją wstawię notkę na swoją tablicę ^^)

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz