Rozdział 22

1.5K 139 14
                                    

Pov. Tony

  Najtrudniej było mi tą opowieść zacząć, a potem już czas płynął wolno, podobnie jak ciężkie słowa z moich ust. Opisałem im wszystko, początkową kłótnię z Pepper, która bądź co bądź zapoczątkowała moje odwiedziny w Strong Corner i spotkanie tam Petera. Dziwna rozmowa, jego podejrzany wygląd i.. nieudana próba śledzenia go. Potem krótki telefon, zlokalizowanie go, odwiedziny..
  Wszystkie te wspomnienia przelatywały mi przez głowę, a potok słów i brutalnych opisów nie miał końca. Jednak co ważne, nie przerwali mi nawet na sekundę żadnymi westchnieniami, okrzykami czy słowami, za co jestem im bardzo wdzięczny, bo gdybym się zatrzymał, to nie ruszyłbym dalej, nie skończyłbym tej opowieści. To.. to tak bardzo boli.
-.. czy wy to rozumiecie? Rozumiecie?! -krzyknąłem z bezradności. -To jest nadal ten sam, pierdolony dzień, który ciągnie się w nieskończoność.. j-ja nie potrafię się uspokoić. -wyznałem na koniec. -To moja wina, gdybym wtedy się nie zdenerwował, gdybym go nie opieprzył..
  Nieśmiało pociągnąłem nosem smarki, które uparcie chciały wydostać się na zewnątrz, nadal jednak nie podnosząc głowy do góry. Bałem się, tak bardzo się bałem, że on przeze mnie umrze. Gdybym był inny, łagodniejszy, bardziej go doceniał.. to.. to może to wszystko nie miałoby miejsca. Nagle poczułem czyjąś delikatną dłoń na ramieniu, a następnie czuły uścisk. Pocieszające pocieranie pleców i ciepło, które powoli rozchodziło się po moim przemarzniętym do szpiku kości ciele.
-Nikt nie jest w stanie przewidzieć, do czego doprowadzą jego czyny, Tony. -wyszeptała Natasha, nie przerywając przyjemnego głaskania. -Nawet ty.
  Nie minęła chwila, a od tyłu również poczułem czyjeś bardzo ciepłe ciało i ramiona, które objęły mnie i rudowłosą kobietę.
-Byłeś niemiły dla niego, Stark. -tak tak, dobij mnie jeszcze. -Ale nigdy nie życzyłeś Peterowi źle, bo tak naprawdę..
  Niestety nie dane było nam usłyszeć końcówki wypowiedzi Kapitana, bo do środka zmarnowanym krokiem wszedł ubrany w biały fartuch Bruce. Spojrzał na nas jakimś takim pustym wzrokiem i bez z słowa przysiadł się do stołu. Natasha razem ze Stevem niemal od razu się ode mnie oderwali i spojrzeli na przybysza w oczekiwaniu na jakiekolwiek dobre wieści.
-Jest.. fatalnie. -wyszeptał cichutko, aczkolwiek w tym przerażająco cichym pokoju brzmiało to jak jeden z głośniejszych krzyków.
  Nie byłem w stanie nawet spojrzeć mu w oczy, nadal obwiniając się o stan młodego bohatera, który najpewniej leżał tam, za drzwiami otoczony milionami maszyn i kabelków.
-Co to znaczy? -zapytała zdumiona Natasha, z wolna opadając na krześle obok.
  Mężczyzna westchnął i rzucił uprzednio trzymane kartki papieru na stół.
-Jego ciało nie reagowało na jakiekolwiek bodźce, na światło, adrenalinę czy nawet środki przeciwbólowe. -zaczął nam tłumaczyć Bruce. -Ja.. zszywałem go praktycznie na żywca, kątem oka widząc wykrzywiony wyraz jego twarzy. Te rany na przedramionach, w ogóle na całym ciele.. nigdy nie widziałem kogoś tak bardzo pociętego, z licznymi bliznami i starymi, otwierającymi się już któryś raz ranami..
-Czemu jego ciało się nie zregenerowało? -zapytał niemal natychmiast Steve. -Przecież nie raz po jakiejś ranie, po trzydziestu minutach nie było nawet śladu.
  Reakcją chwilowego lekarza Petera było tylko podniesienie karty medycznej do góry i niemal natychmiastowe upuszczenie jej na stół. Jakby jednak nie musiał w cale na nią zerkać, aby cokolwiek nam powiedzieć, a z racji tego, że Bruce jest o wiele bardziej obeznany w tej dziedzinie niż my wszyscy razem wzięci, to zapewne domyśla się, co może mu być i z jakiej przyczyny. Mężczyzna oparł łokcie o stół i chowając twarz w dłoniach, kontynuował.
-On.. jest skrajnie wychudzony. Praktycznie nie ma żadnego grama tłuszczu, o cukrze nie wspominając. Z tego co wykazały wstępne badania ma niemal na maksa skurczony żołądek i no.. odrzuca każdy pokarm stały. A wiecie co jest trawione w tak skrajnych przypadkach? Białko. Jego organizm chcąc jakoś przetrwać zaczął niszczyć sam siebie, powodując ciągły, nieustający ból.. -westchnął bezradnie. -Podałem mu kroplówkę i zszyłem te rany.. ale nic więcej nie jestem w stanie na razie zrobić. Nie wiem czemu zemdlał, nie wiem jak wielkie zmiany zaszły w jego psychice, nic nie wiem!
  Zdenerwowany, na koniec uderzył pięścią w stół powodując, że nasza trójka wzdrygnęła się. Jeszcze nigdy żaden przypadek tak bardzo nie wyprowadził go z równowagi, ale podejrzewam, że to dlatego, że lubił bardzo spędzać czas z Peterem w laboratorium. Pamiętam, jak nie raz musiałem wyganiać stamtąd Parkera, bo było już grubo po dwudziestej trzeciej i May najprawdopodobniej nieźle się o niego martwiła.
-Zabiję tego, kto mu to wszystko zrobił. -rzekła ociekającym jadem tonem Natasha.
  A jaka była moja reakcja? Nijaka. Po prostu siedziałem i myślałem, dlaczego na to pozwoliłem, dlaczego..
  Nie Stark, nie patrz w przeszłość, bo to nic nie zmieni. Poważnie, nie ma co gdybać, czasu nie cofnę.. chociaż? Nie kurwa, spokój. Patrz w przyszłość i bądź od teraz najlepszym opiekunem, jaki kiedykolwiek żył na tej ziemi. Dowiedz się wszystkiego, pomóż mu wyjść ponownie na prostą i nigdy nie powtarzaj starych błędów. I przestań do siebie mówić w trzeciej osobie!
  Z tą myślą wstałem bez słowa od stołu i udałem się w stronę pomieszczenia medycznego. Wolno, ale z widoczną pewnością otworzyłem ciężkie, metalowe drzwi i ujrzałem białe, dobrze oświetlone pomieszczenie z, tak jak myślałem, milionami maszyn podtrzymujących funkcje życiowe pacjenta oraz licznymi kablami i rurkami. Starając się ponownie nie rozpłakać, złapałem w rękę jakiś pierwszy lepszy stołek i podszedłem cichutko do jego łóżka. Leżał na nim bez ruchu, niemal wtapiając się w śnieżnobiałą kołdrę, a jedynym sygnałem dającym znać, że żyje, było równomiernie pikające obok urządzenie. Przyjrzałem się kołdrze i ze smutkiem zauważyłem, jak bardzo płytkie wdechy bierze. Ich nawet nie widać! Bezdźwięcznie położyłem po wolnej stronie łóżka krzesło i starając się nie hałasować, usiadłem. Niemal od razu, z lekkim uśmiechem złapałem go za malutką, przerażająco kościstą dłoń, uważając przy tym na wenflon oraz rurkę od kroplówki  i delikatnie głaszcząc go, zacząłem cichutko swoją przemowę.
-Wiem, że postąpiłem źle, Peter, bardzo źle i przepraszam cię za to. Zawsze byłem emocjonalny, porywczy i wtedy.. poniosło mnie. Ja.. nie będę tworzył tutaj jakiś poematów i próbował się usprawiedliwić, ale wiedz jedno, od teraz, nie ważne co się wydarzy, czy atak robotów czy jakiś seryjny morderca, ja, Tony Stark, zawsze będę przy tobie. Nie pozwolę ci umrzeć, Pete. -wolną ręką otarłem wolno spływającą łzę z mojego policzka. -Będę dla ciebie jak ojciec, pomogę ci wrócić do formy. I powiem ci to również prosto w twarz, żebyś był tego w stu procentach świadomy.
  Odważyłem się spojrzeć na jego twarz i ku mojemu zdumieniu, była ona wykrzywiona w grymasie bólu, a z kącików oczu wypływały mu łzy. Przecież Bruce jasno mówił, że jego ciało na nic nie reaguje.. więc co się do cholery jasnej dzieje?! Nagle kardiomonitor zaczął wariować, wydając z siebie różnego rodzaju piski. Nie wiedząc, co się dzieje, szybko położyłem dłoń na ramieniu Pajączka z zamiarem obudzenia go.
-Peter? -zacząłem delikatnie nim trząść za lewe ramię. -Peter?!

Pov. Peter

  Nie wiem gdzie byłem i skąd znów słyszę cichy, ale niski oraz znajomy głos. Mówił coś do mnie, szeptał.. jakieś miłe słowa, ale jakby w innym języku. Czyżby prosił mnie, abym się obudził? Czy może w końcu przestał oddychać?
  Nagle dryfowałem w jakiejś czarnej dziurze, będąc świadomy wszystkiego, co się dookoła mnie dzieje. Co więcej, czułem się dobrze i świetnie widziałem swoje ciało, ręce, nogi, a nawet buty. Ale.. ale to niemożliwe! Przecież straciłem wzrok w walce z tym olbrzymem, a moje ciało nie ma wystarczająco dużo siły na zregenerowanie tego ubytku. To sen, to musi być jakiś mocno popierdolony sen. Nie wiedzieć kiedy poczułem mocne uderzenie wiatru w lewe ramię i niemal natychmiast obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni, tam, skąd tajemniczy podmuch pochodzi. Wręcz nie byłem w stanie uwierzyć w to, co widzę.
  Jedna, wielka i wręcz oślepiająca, biała dziura, która jakby wzywała mnie. Krzyczała w moją stronę, "chodź, Peter, teraz będzie już tylko lepiej". Przez myśl przeszły mi słowa znane chyba każdemu, a mianowicie, nigdy nie idź w stronę światła, to zawsze oznacza śmierć. Po moich policzkach momentalnie popłynęły łzy, a ciało przeszedł dziwny dreszcz, powodujący po raz pierwszy ból. Czy.. czy w końcu mam szansę odejść w spokoju? Czy w końcu zobaczę May, Neda i wujka Bena? Czy może nawet rodzice tam na mnie czekają?
  Nie zważając na coraz bardziej rwący ból w klatce piersiowej, na ramionach i udach, po prostu biegłem ile tylko miałem siły do przodu, do tego światła, które w końcu da mi upragnioną od miesięcy śmierć.

~1359~

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz