Rozdział 23

1.6K 138 19
                                    

  Przerażony, błyskawicznie otworzyłem oczy, niemal od razu podnosząc całe swoje ciało do góry. Nie zdając sobie sprawy ze stojącej nade mną przeszkody, z impetem uderzyłem głową o czyjeś miękkie ciało, a z moich ust wyleciał cichy jęk bólu. Cholera, chyba będę miał siniaka na czole, bo jak zwykle miałem "szczęście" i trafiłem w kość. Nie myśląc za wiele, podniosłem lewą rękę, chcąc dotknąć obolałego czoła i w jakikolwiek sposób załagodzić ból. Pomasować, czy coś w tym stylu, jak to od zawsze mam w zwyczaju. Niestety, coś zahamowało mój jakże ślimaczy ruch, powstrzymując dłoń przed podniesieniem jej do góry. Zaniepokojony wziąłem drugą rękę i powoli, będąc jak najbardziej ostrożnym, zacząłem badać fakturę dziwnie unieruchomionej, drugiej ręki. Z wolna czułem pod palcami gładki, plastikowy materiał, jakąś cienką rurkę oraz coś na wzór dużego plastra, który przyklejał to wszystko do mojej skóry. Odruchowo zmarszczyłem brwi, nic nie rozumiejąc.
-Co tu się odpierdala? -zapytałem sam siebie, nie do końca będąc świadomy swojego położenia.
  Ok, zemdlałem u siebie w mieszkaniu pod ścianą, jak zwykle nie radząc sobie z atakiem paniki.. ale co potem? Jak się tutaj znalazłem? W ogóle, gdzie ja jestem?!
  Mój umysł zalała kolejna fala mrocznych myśli, w których to ludzie z tego gangu ponownie mnie porywają i tym razem zamiast zabijać moich bliskich, chcą poznęcać się nade mną. Z nerwów moje serce zaczęło bić szybciej, chcąc jak najprędzej doprowadzić nieznanego pochodzenia glukozę do mięśni i dać im jak najwięcej energii, przygotowując się do potencjalnej ucieczki. Nagle jakaś uprzednio nieodkryta przeze mnie maszyna zaczęła szybko pikać, denerwując i wyprowadzając mnie jeszcze bardziej z równowagi.
  Pik, pik, pik.
  Nie wiedząc, co się ze mną oraz wokół mnie dzieje, zacząłem coraz ciężej oddychać, czując, że jestem na pograniczu kolejnego ataku. No bo co jeśli zaraz zaczną na mnie eksperymentować?!
-Cii. -usłyszałem gdzieś po prawej stronie swojego ciała. -Jesteś bezpieczny, nic ci już nie grozi..
  Na dźwięk tego znajomego głosu moje serce momentalnie się uspokoiło, a umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach powodując, że aż sam się zdziwiłem swoją reakcją. Nie wiedzieć w jaki sposób zacząłem niczym nie obciążoną ręką pukać w metalową poręcz łóżka, na którym się znajdowałem, wysyłając jednocześnie fale akustyczne w przestrzeń, które mniej niż po sekundzie wracały do mnie, dając mi obraz całego pomieszczenia.
  Dzięki temu wiem, że znajduję się w całkiem przestronnym pomieszczeniu ze sporych rozmiarów biurkiem w rogu oraz kilkoma, całkiem sporych rozmiarów regałami. Jednak najwięcej dziwnych kształtów w postaci sprzętu medycznego znajdowało się tuż przy mnie. Może to coś na wzór echolokacji nie jest jakieś superowe, bo nie mam nawet zarysu danych rzeczy, ale chociaż wiem, gdzie co mniej więcej jest, jaki ma kształt oraz wielkość. Chwila, chwila, chwila.. dlaczego przy moim boku stoi jakaś dziwnie wydłużona postać z rękami?!
-Kim jesteś? -zapytałem, odruchowo mierząc w niego niegrzecznie palcem wskazującym.
  Mężczyzna ten wziął głęboki wdech i już miał coś powiedzieć, gdy nagle coś mi się odwidziało. Przecież nie obchodzi mnie to, kim on jest. Nie wiążę z nim przyszłości, nie chcę od niego żadnej pomocy. Niby jeszcze przed chwilą podejrzewałem go o jakieś krzywdzące ludzi rzeczy.. ale ten głos.. on nie mógł mnie zranić. Bynajmniej nie teraz.
-Z resztą, nieważne. -przerwałem jego jeszcze nie zaczętą wypowiedź i powoli, z ogromnym bólem w różnych częściach ciała zacząłem wstawać.
  Czułem, że na ramieniu mam jakieś nowe szwy, które ograniczały moje ruchy, a na brzuchu oraz nogach przez ten ruch pootwierały mi się stare, niezabliźnionej jeszcze rany. Z resztą, co się dziwić, prawie codziennie na nich pojawiają się nowe. Trzeba zacisnąć zęby i iść dalej, do przodu. Ze zmarszczonymi do granic możliwości brwiami wystawiłem jedną nogę za łóżko, gdy nagle ktoś delikatnie położył mi dłoń na klatce piersiowej, uniemożliwiając tym samym podniesienie się do góry.
-Czekaj. -odezwała się nieznana mi postać. -Nie dasz rady wstać, jesteś jeszcze za słaby.
  Ten ton, przepełniony dziwnym rodzaje uczucia.. którego nawet nie jestem w stanie określić. Troska? Opiekuńczość? Czy może.. miłość? Oj, zbyt dawno tego nie słyszałem, nie jestem w stanie tego stwierdzić.
  Z nieukrywanym zdziwieniem posłałem temu komuś kpiący uśmiech i już chciałem kontynuować wstawanie, gdy nagle.. on usiadł obok mnie, tak po prostu. Nieśmiało, wysyłając przy tym miliardy drgań, które drażniły jeszcze moje nadal pracujące komórki zmysłowe oraz uszy, zaczął się do mnie przysuwać, aż w końcu.. objął mnie. Jak ojciec syna.
-Nawet nie wiesz.. j-jak bardzo mnie prze-przestraszy-szyłeś. -wydukał przez łzy, które z każdą sekundą coraz bardziej moczyły moją koszulę. -Ja.. tak ba-a-rdzo cię przepraszam. Byłem głupcem, nie doceniałem cię.. to wszystko to moja wina!
  Ostatnie zdanie wykrzyknął ze słyszalnym wstrętem, a ja wręcz ze zdziwieniem oderwałem się od niego, chwytając go mocno za barki.
-Tony?!
  Mężczyzna już miał coś mi odpowiedzieć, ale ja odruchowo.. zamachnąłem się i uderzyłem go w policzek, cudem trafiając. Po pomieszczeniu rozniosło się głuche plaśnięcie, a ja w przypływie adrenaliny zacząłem odzyskiwać dawno utracony, wyostrzony słuch. Wiedziałem, że to co zrobiłem, to tylko wbicie gwoździa do mojej prawie zamykającej się trumny, więc z przerażeniem odsunąłem się od miliardera i działając instynktownie, błyskawicznie wyrwałem ze swojej ręki wenflon. Nie zważając na jakiekolwiek krzyki i ból, spowodowany ogromnym uszkodzeniem ręki oraz cieknącą z dół, cieplutką krwią, zacząłem uciekać w stronę wcześniej zlokalizowanych drzwi.
  Teraz już nic nie było w stanie mnie zatrzymać. Żadne rany, stopnie, czy nawet ściany nie stanowiły dla mnie problemu, a mój jakby ożywiony organizm działał na największych obrotach. Nie wiem, co mi podawali przez ten wenflon, ale bardzo mnie to pobudziło i uaktywniło dawno utracone, pajęcze moce. Bez przeszkód więc wymijałem kolejnych agentów, którzy byli zdziwieni moją obecnością tutaj oraz ignorowałem coraz to częstsze krzyki Tonego gdzieś za mną.
-Peter! Peter, stój proszę!
  Byłem jak w jakimś amoku, po prostu biegłem przed siebie slalomem, sprawnie unikając wystrzeliwanych przez Clinta strzałek usypiających. W ogóle skąd on się tam wziął.. dlaczego za mną biegną aż trzy osoby, gdzie wcześniej była tylko jedna! Czego oni ode mnie chcą? Informacji? Nic nie wiem, od dawna nie miałem na sobie stroju. Czy oni.. chcą mnie zabić? Za to, że kiedyś tam nawaliłem? Nie, nie, nie.. będą się nade mną znęcać.. na pewno skrzywdzą Ash. Nie mogę na to pozwolić! Z jeszcze większym niż uprzednio zaangażowaniem próbowałem uciec z tej wieży, mijając kolejne pomieszczenia oraz przedostając się przez mini tłum na korytarzu, gdy nagle coś się stało. Coś przełomowego. Przez sekundę widziałem niewyraźny zarys pokoju, w którym się aktualnie znajdowałem.
  Była tam ogromna, skórzana kanapa i telewizor, wielki jak diabli. Gdzieś tam w rogu było przejście prowadzące do kuchni i krzesła, dużo krzeseł. To wszystko mignęło mi niczym zdjęcie, które przegląda się ze starego albumu, z tą różnicą, że doskonale je znałem. W końcu niejednokrotnie na tych krzesłach siedziałem z Kapitanem i słuchałem jego opowieści. A na tej kanapie wielokrotnie pokonywałem Clinta w przeróżnych grach na konsoli. Tylko była jedna różnica, a mianowicie był tam Tony, biegnący w moim kierunku z zapłakaną twarzą. Napływ tych wszystkich bodźców spowodował, że zatrzymałem się w miejscu, pozwalając umysłowi to wszystko przeanalizować i złożyć do kupy.
  Tony, to od początku był on.. u mnie w mieszkaniu. To on znalazł mnie, uratował i zabrał tutaj z cholera wie jakiego powodu. Ja.. nic dla niego nie znaczę, więc to musi być w ramach.. zemsty. Nie mogę mu ufać, zwłaszcza po tym policzku, w ogóle po tych wszystkich wydarzeniach z tego dnia. A może dni.. nie mam pojęcia. Nie zmienia to jednak faktu, że na ułamek sekundy COŚ widziałem i to coś było PRAWDZIWE.
  I właśnie w tym momencie, nagle poczułem delikatne ukłucie w okolicach ramienia i ogarnęła mnie niesamowita senność. Super, trafili mnie. Moje ciało niemal od razu przestało się mnie całkowicie słuchać i poleciało w stronę pięknie wypastowanych podłóg, ale zamiast uderzyć o ziemię, trafiło w czyjeś ramiona.
-Spokojnie, to dla twojego dobra. -wyszeptał.. chyba Tony. -Nie chcę ci zrobić nic złego. To przez twoje nerwy.
  Nie obchodził mnie mój los, w końcu zasłużyłem na takie traktowanie. W tej chwili bałem się tylko o jedną osobę.
-Proszę.. -wyszeptałem do nich. -Róbcie co chcecie, tylko nie krzywdźcie Ash.
  I znów odleciałem.

~1315~

No to no.. teraz raczej ograniczę się do jednej perspektywy xD co tu dużo mówić, do poniedziałku i spędzicie miło święta ❤️❤️❤️

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz