Pov. Ash
Zło. Od małego dziecka byłam go świadoma, chociaż nigdy osobiście go nie doświadczyłam. Mama zawsze mi tłumaczyła, że to taki mały diabełek, który siedzi na ramieniu człowieka i kusi go, by czynił innym ludziom bądź zwierzęta krzywdę, nie dając oczywiście nic w zamian. Ba, nawet zabierając. Jednak człowiek głupi jest i nie potrafi zwalczyć tego demona, robiąc co mu karze, tym samym przyczyniając się do coraz to liczniejszych kradzieży, bójek czy nawet zabójstw. Ale.. ale to, co usłyszałam.. przeszło wszelkie moje wyobrażenie. To.. ja.. nie wiem nawet, co powiedziałam w tamtej chwili, nie pamiętam zupełnie nic. Jestem świadoma tylko, że po jakimś czasie wstałam i spokojnym krokiem zaprowadziłam nas oboje na wygodną kanapę w salonie.
W czasie tej drogi czułam przyjemne ciepło na ustach i dziwne uczucie.. jakby miliona malutkich motyli w brzuchu. Momentalnie przypomniałam sobie nasz pierwszy, wspaniały pocałunek. Początkowo zrozpaczona myślałam, że może to zniszczyć naszą przyjaźń, o którą walczyłam tyle czasu.. lecz nie mogłam już dłużej kryć w sobie tego uczucia. Znam go od paru miesięcy, co dla niektórych może być niczym, bo w sumie powinnam gówno o nim wiedzieć. A jest zupełnie inaczej, zwłaszcza teraz.
Po mozolnym pokonaniu tych kilku metrów, złapałam lekko trzęsącego się Petera za rękę i powoli nakierowałam go na miękką, czarnoszarą sofę. Bez słowa zrozumiał, o co mi chodzi i położył się, chyba odruchowo od razu przysuwając się jak najbliżej środka. Wiadomo, nie byłabym sobą, gdybym nie położyła się razem z nim, nie podała nam pod głowę kilku włochatych i jakże kolorowych poduszek, które leżały po drugiej stronie kanapy i nie nakryła nas wyjątkowo przyjemnym w dotyku kocem w kwiatki. Przyznam szczerze, nie raz spaliśmy na jednej kanapie, ale często była rozłożona, a każdy z nas był na przeciwległych końcach, dodatkowo z osobną kołdrą. A teraz? Nie mam zielonego pojęcia na ile mogę sobie pozwolić.
Z lekkim strachem położyłam się na plecach, nie wiedząc, czy mogę go przytulić, czy też nie. Może tego nie chce? Może się jeszcze bardziej wystraszy? A może właśnie tego w tym momencie potrzebuje? No pocałowaliśmy się, powiedziałam, że będę się nim opiekować.. nadal cicho pociąga nosem.. więc chyba.. mogę? W tym samym momencie poczułam bardzo niepewny ruch po mojej prawej stronie i ku mojemu ogromnemu zdumieniu Peter, ten nieśmiały, skryty w sobie oraz pesymistyczny Peter wolno wtulał się w moje ramię, uśmiechając się bardzo delikatnie pod nosem. Ahh.. jakie to słodkie. Wolno wyciągnęłam lewą rękę i kładąc ją sobie na klatce piersiowej, zaczęłam miziać go po włosach, jeszcze bardziej umilając ten czas. Następnie razem z nim zasnęłam.
Obudziłam się jako pierwsza, gdy jeszcze było ciemno za oknem, a tym samym i w pomieszczeniu. Lekko zdezorientowana chciałam rozejrzeć się albo chociaż zerknąć na elektryczny, podświetlany zegarek i dowiedzieć się, jak długo spaliśmy. Jednak uniemożliwiał mi to jeden, mały i najcudowniejszy szczegół w moim życiu. O wiele pewniej wtulony we mnie Peter z przerzucona ręką przez mój brzuch i nogą przez moje uda. Wręcz czułam na skórze delikatne ciepło jego ciała, które napawało mnie nieznanym dotąd uczuciem miłości. Ignorując głos zdrowego rozsądku ponownie zasnęłam, zapominając, że jest coś takiego jak praca.
Za drugim razem poczułam lekkie szturchanie oraz cichy, ale niski głos szepczący moje imię.
-Ash? Ash, proszę, obudź się.
Zirytowana uchyliłam jedną powiekę, by ujrzeć burze pozbawionych blasku, brązowych włosków, które od pierwszego spotkania mi się spodobały.
-Co tam Pet? -zapytałam, przeciągając się jak mały kociak.
-Muszę pilnie do łazienki, a tak jakby blokujesz mi drogę.
Fuck. Szybko poderwałam się do góry, zapominając, że moja miłość na mnie leży. Rezultat? Twarz Petera wylądowała centralnie w poduszkach w tak komiczny sposób, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu przez dobre pięć minut.
-Dobra.. wsta.. wstań. -udało mi się powiedzieć pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu. -Znajdę ci jakieś ubrania, zjemy śniadanie i pójdziemy powoli do pracy.
Już myślałam, że Peter bezdyskusyjnie zgodzi się ze mną, jednak nie zawsze mamy to, co chcemy.
-Nie jestem głodny. -wyszeptał z dziwnym smutkiem i spuszczając głowę w dół.
Zaniepokojona usiadłam obok niego i delikatnie, jak zawsze w chwilach jego słabości, zaczęłam go miziać po główce.
-Wiem, mówiłeś mi wczoraj o tym. -wyszeptałam, nie przerywając miziania. -I dobrze to obmyśliłam. Zrobię ci po prostu koktajl z bananem, może pomarańczą i mlekiem. Stałego może i nie zjesz, ale taki dasz radę.
I co najważniejsze, naje się. Bez problemu więc wstałam i nie pytając go zgodę, zaprowadziłam do łazienki mówiąc, że wszystko jest na swoim miejscu. Mam nadzieję, że pamięta. Już chwilę później byłam w kuchni i szykowałam pożywny koktajl ze znalezionym, dodatkowym białkiem i witaminkami dla niego i siebie. Żal mi serce ściskał, kiedy odruchowo po zrobieniu nalałam sobie prawie dwukrotnie więcej, ale.. przecież on nie zmieści tyle, ile normalny chłopak. W tym samym czasie, gdy kładłam na stół dwie szklanki, Peter, dotykając ściany wrócił do mnie do salonu.
-O, fajnie, że już jesteś. Spróbuj. -zachęciłam go.
Chłopak jakoś dziwnie zmęczony usiadł na krześle i z pustym spojrzeniem trzecim razem złapał za szklankę.
-Co się dzieje? -zapytałam troskliwie, łapiąc go za jedną dłoń.
Na początku chłopak dyskretnie odwrócił głowę, jakby bał się, że będę czytała z wyrazu jego twarzy. W sumie ma rację.
-Ja.. -zaczął cicho. -Ehh.. ja po prostu.. boję się, że cię rozczaruję.
-Jeśli będziesz chociaż próbował.. chociaż po łyczku, to uwierz mi, że mnie nie rozczarujesz.
Peter posłał mi delikatny uśmiech i ponownie, ale tym razem obiema rękami chwycił drobną szklankę. Powoli i bardzo niepewnie podnosił ją do góry, aż w końcu zetknęła się z jego lekko spierzchniętymi ustami. Widziałam opór, jaki stawia mu psychika, widziałam jak jedna kropla potu spływa mu po czole ze zdenerwowania. Widziałam wszystko, ale tylko czekałam, bo ten ruch należy do niego.
I stało się, wziął pierwszy, niewielki łyk mojego pysznego musu, a jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. W jednej sekundzie bariery puściły, a do jego gardła spłynęły jeszcze cztery, o wiele większe porcje. Po kilku sekundach na stół odstawił niemalże pustą szklankę i z deczka niepewnie spojrzał na mnie.
-Jeśli nie możesz więcej, to nie przejmuj się. Będziemy nad tym stopniowo pracować. Razem. -pokrzepiłam go. -Poza tym.. jestem z ciebie dumna.
Czas mijał nam miło na rozmowie, wspólnych planach na dziś, jutro, a nawet na za tydzień. Teraz czułam, że wszelkie granice, czy kłamstwa zniknęły, a nasza więź się pogłębiła. W końcu jednak musieliśmy wyjść z mieszkania i udać się do pracy, by choć troszeczkę zarobić na drobne wydatki. Znaczy.. eh.. Peter o tym nie wie, ale od jakiegoś czasu jakieś dwie trzecie swojej wypłaty przeznaczam na jego mieszkanie. Niby wujek pozwolił tam mieszkać Peterowi za darmo, znając jego niestabilną sytuację, ale.. on ma ostatnio problemy finansowe. Jego żona, moja ciocia straciła dobrze płatną pracę, a mają kredyt na samochód i to mieszkanie podreperowałoby im budżet domowy. Jednak mają dobre serce i nie wyrzucą go stamtąd. Nie chcę czuć się winna ich ewentualnemu głodowi.. więc sama płace ile mogę, nie mówiąc nic chłopakowi. To chyba naprawdę miłość.
Po jakiś piętnastu minutach, cali roześmiani byliśmy na miejscu. Miło się przywitaliśmy z pracującymi już kolegami, ubraliśmy na zapleczu typowy dla nas fartuszek, po czym zaczęliśmy pracę. Osobiście jestem tu jako kelnerka, przyjmuję zamówienia od klientów, sprzątam i roznoszę dania, a czasem drinki. Jednak wielu szanuje nasz lokal oraz pracowników i grzecznie je zamawia przy barze, co bardzo mnie uszczęśliwia. Dlaczego? Bo wiem, że Peter się nie przyzna, ale daje mu to ogromną satysfakcję. W końcu robi coś od zamówienia aż do wydania sam. To takie miłe widzieć go z tym lekkim uśmieszkiem, ahh, chwyta mnie to za serce.
Ash, ogar, nie rozpraszaj się, nie możesz, bo wylejesz na kogoś ten sos do mięsa.
I tak leciały godziny, przerwy i kolejne godziny, aż w końcu o dwunastej nasz lokal zaszczycił nietypowy gość. Widziałam go ostatnio, nic nie zamówił tylko gapił się na Petera, a potem za nim wyszedł. Chwila, chwila.. ściąga okulary, zdejmuje kaptur i kieruje się w stronę baru, przy którym Pet coś sprząta. Nieee.. to niemożliwe. Tony Pieprzony Kutas Stark. Czy on naprawdę po tym wszystkim nie zamierza zostawić go w spokoju? Przecież sam widział, jaką reakcję wzbudza w moim.. przyjacielu. Szybko, oczywiście niewiele myśląc wepchnęłam sos w ręce Krisa.
-Stolik numer pięć. -szepnęłam zdenerwowana.
W ciągu dwóch sekund stanęłam przed Starkiem i ściszonym głosem, tak żeby Peter nie usłyszał zaczęłam z nim rozmawiać.
-A pan dokąd? -zapytałam ze sztuczną uprzejmością, starając się ciałem zasłonić Petera.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu, tylko podrapał się po karku i chciał mnie najzwyczajniej w świecie wyminąć. Jednak byłam na to przygotowana.
-Kilka smakowych wódek się skończyło i do czasu uzupełnienia bar jest nieczynny.
Ah ta znajomość alkoholi, chyba muszę wziąć kotki od szatyna.
-To dlaczego barma.. -zapytał, próbując się przedrzeć.
-Bo nikt inny nie może tego tam ustawiać. -stwierdziłam, oczywiście kłamiąc
Technicznie rzecz biorąc ktoś tam uzupełnia te butelki, ale ustawia je tak samo, dokładnie co do centymetra, ale cii.
-Jeśli chce się pan napić, to musi pan chwilę zaczekać. -stwierdziłam. -W tym czasie zapraszam do stolika.
W końcu mężczyzna ruszył za mną, oczywiście przez długą chwilę patrząc jeszcze na Petera. Zaprowadziłam go do najbardziej odludnego i oddalonego od szatyna stolika, po czym ku jego zdziwieniu, usiadłam.
-No proszę bardzo, Stark. -powiedziałam groźnie. -Siadaj, musimy sobie coś wyjaśnić.~1519~
CZYTASZ
I'm so tired
Fanfic"Wszedłem do pokoju i chwiejnym krokiem skierowałem się w stronę pożółkłego materacu, który kuł nie wiadomo czym w plecy, gdy się na nim leżało. Jak tak dalej pójdzie, to po prostu się wykończę, chociaż.. może dla świata oraz dla mnie to i lepiej? N...