Rozdział 36

818 71 8
                                    

   Obudziłem się, jak już słońce znajdowało się dość wysoko na niebie i czule gładziło moją bladą oraz dziwnie spoconą twarz. Nieświadomie starłem paręnaście kropel z czoła i odkryłem swoje rozgrzane ciało. Nie wiem czy to tylko w moim pokoju tak jest, czy Stark uruchomił ogrzewanie w całej wieży, ale cholernie duszno oraz gorąco tutaj. Prawie że jak w piekle.
   Jeszcze obezwładniony przez sen, przewróciłem się na prawy bok, wolno zatapiając się w przyjemnej warstwie mięciutkiego pierza i tak szybko jak to zrobiłem, tak szybko wstałem i sprintem pobiegłem do łazienki. Z hukiem otworzyłem drzwi, niemal wyrywając je z zawiasów, po czym od razu rzuciłem się na białą, najwidoczniej posprzątaną wczoraj lub dzisiaj przez kogoś toaletę i zacząłem wymiotować. Ale tym razem nie było to normalne, bo zwracałem krew. Sporo ciemnej, gęstej krwi.
-O co chodzi? -zapytałem sam siebie w chwili wytchnienia, siadając tuż koło mojego dzisiejszego przyjaciela.
   Oparłem się plecami o wręcz lodowate w porównaniu z moim ciałem płytki na ścianie i z ulgą wyprostowałem nogi. Wziąłem głęboki wdech i wytarłem kąciki kawałkiem piżamy, aby zaznać choć trochę komfortu. Mimo wszystko w ustach nadal czułem ten specyficzny, metaliczny posmak, jednak coś mi tak podświadomie podpowiadało, że ta krew nie jest moja. Nie wiem czy to przez ilość, jaką zwróciłem, czy czemu, ale po prostu miałem takie dziwne przeczucie. Tyle że.. skąd indziej mogłaby pochodzić? Przecież całą noc spałem jak zabity, nie zraniłem się w żaden sposób, ani nie skrzywdziłem nikogo innego.
-Ogarnij się, Peter. -powiedziałem do siebie. -To niemożli..
   Nagle mój język zaplątał się o coś długiego i cienkiego, fakturą przypominającą włosa. Niemal od razu włożyłem sobie dwa palce do buzi i zacząłem w niej grzebać w poszukiwaniu włosa, który musiał mi najwidoczniej wpaść, gdy otworzyłem usta i gadałem do siebie. Powoli i skrupulatnie szukałem tego cienkiego, ale jakże drażniącego mnie elementu, aż w końcu, w przeciągu piętnastu sekund udało mi się to. Złapałem za jego środek i zacząłem wyciągać swój wło.. zaraz, zaraz dlaczego on jest taki długi?! Zwrócona przeze mnie krew zabarwiła go na czerwony odcień, ukrywając jego prawdziwy kolor, ale.. ale byłem niemal pewny, że on nie należy do mnie. Ani do nikogo innego tutaj, bo w końcu skąd włos.. długi włos miałby nagle znaleźć się w mojej buzi?
   Właśnie, dlaczego to coś znajduje się w mojej buzi?! Jakim cudem?! Szybko złapałem go w dwa palce i przejeżdżając po nim, zmyłem czerwień. Moim oczom ukazał się blond włos. Nie rozumiem..
   Po chwili znów mnie zemdliło od nie wiadomo czego i wróciłem do poprzedniej czynności, wydalając z siebie jeszcze więcej, niż poprzednio szkarłatnej cieczy. Najgorsze w tym wszystkim było to ponowne, niezbyt miłe uczucie w przełyku. Niemalże czułem, jak coś wyżera mi gardło. Czułem, jak coś porusza się we mnie i..
-Ja pierdole.. -sapnąłem, czując jak wszystko się cofa do środka, a moje ciało ogarnia potworny ból w okolicy żołądka.
   Szybko moje plecy ponownie przylgnęły do znajdującej ściany, tyle że nie obok, a na wprost ubikacji. Niemal natychmiast osunąłem się w dół, jęcząc przy tym z bólu. Głowa opadła, kolana powędrowały w górę, a ręce owinęły się wokół nich, przez co moje ciało przyjęło skuloną postawę, w której to chciałem to wszystko przeczekać. Bo to minie, prawda?
   Jeść!
   W mojej głowie zabrzmiał jeden , okropnie głośny krzyk. Z niewiadomych przyczyn wszystkie dotychczasowe dolegliwości ustąpiły, dzięki czemu momentalnie podniosłem się do góry i szybko przemywając twarz oraz wypłukując jamę ustną, wyszedłem z łazienki. Nawet nie fatygowałem się, aby założyć jakieś inne ubrania, tylko w tym w czym spałem, w tym udałem się do kuchni. No w sumie prawie, bo metr przed drzwiami chwyciłem bluzę, od razu zakładając ją przez głowę na swoje wątłe ciało, aby ukryć potencjalne plamy krwi.
   Wyszedłem, niemiłosiernie trzaskając drzwiami. Korytarz i salon o dziwo były puste, pozbawione żywej istoty, ale kuchnia, cel mojej podróży już nie. To jedno pomieszczenie, które miało zapewnić mi dobro w postaci jedzenia przejęte było w tym momencie przez miliardera. Ze złości zacisnąłem pięści i z wrogim nastawieniem ruszyłem w jego kierunku, okrążając niczym lew na polowaniu blat. W końcu nie ma takiej przeszkody, która mogłaby mnie teraz zatrzymać. On nie stanie mi już nigdy na drodze.
   Właśnie tak, ulegnij.
   Poczułem nieznany mi dotąd impuls i z całkowitą pustką w głowie ruszyłem w stronę Tonyego, który znajdował się na samym końcu podłużnej kuchni. Mężczyzna stał odwrócony plecami do mnie, w swojej jak mniemam ulubionej piżamie, a po jego prawej stronie stał talerz z dwiema kanapkami z nutellą. Wolnym krokiem ruszyłem w jego stronę, z nierozgryzionymi jeszcze przeze mnie zamiarami.
   Zabij. Nakarm mnie.
   Po drodze chwyciłem luźno leżący na blacie, całkiem spory oraz dobrze naostrzony nóż i z mrocznym uśmiechem pokonywałem ostatnie dzielące nast metry.
   Trzy..
   Dwa..
   Jeden..
   Moja ofiara skończyła właśnie zalewać swoją kawę wrzątkiem, przez co niespodziewanie odwróciła się w moją stronę, by odstawić trzymany w dłoni czajnik elektryczny.
-O, Peter! -uśmiechnął się do mnie czule. -Jak ci się spało? Lepiej się już czujesz?
   Nagle mój umysł rozjaśnił się, stał się.. jakby bardziej mój. Momentalnie zatrzymałem się i spojrzałem na swojego chyba już byłego mentora, nic nie rozumiejąc. Dlaczego trzymam nóż? Dlaczego nic nie pamiętam i dlaczego ja chciałem..
   Milcz.
   Nie.
   Nie stawiaj się.
-Wszystko jest w jak najlepszym porządku. -odpowiedziałem, posyłając mu najszczerszy uśmiech, na jaki było mnie w tej chwili stać.
   Totalnie zapomniałem, co chciałem zrobić z tym nożem, więc niewiele myśląc odłożyłem go po prostu do zlewu, uznając, że pewnie był brudny i zacząłem szykować sobie jakieś porządne śniadanie.
-Wiesz może, dlaczego wczoraj się źle czułeś? -brunet zaczął rozmowę, patrząc na mnie uważnie.
   Pff, głupi nie jestem.
   Miliarder oparł się nonszalancko o szafkę, zakładając swoje ramiona na piersi i patrząc na mnie uważnym wzrokiem. Zupełnie jakby szukał jakiś oznak, że kłamię lub też ukrywam ból.
-Przeżarłem się. -zaśmiałem się, po czym chwyciłem cały bochenek chleba. -Chyba przez ten czas, co byłem nieprzytomny mój umysł stwierdził, że trzeba wszystko nadrobić.
   Mężczyzna pokiwał głową, nadal nie spuszczając mnie z oka.
-Może tak, może nie. -zaczął, biorąc spory łyk kawy. -Jednak to nie zmienia faktu..
-Wiem, wiem, Tony. -przerwałem mu, nakładając górę warzyw na chleb z szynką, jajkiem i serem. -Możemy zmienić temat? W końcu miałeś mi coś wyjaśnić.
   Stark podrapał się po głowie i w tym samym czasie, gdy skończyłem szykować sobie dwunastą kanapkę, to zaprosił mnie gestem dłoni na sofę w salonie. Wywróciłem oczy i zgarniając dwa pełne talerze, ruszyłem za nim. Usiedliśmy na skórzanej sofie, tuż przed włączonym telewizorze, na którym miliarder widocznie prędzej oglądał poranne wiadomości. Ciekawe, czy to człowiek na starość zaczyna tak je oglądać, czy może zapanowała tu aż taka wielka nuda.
-A więc.. -zaczął w najlepszy sposób, w jaki tylko mógł. -.. w dzień, w którym pojawiłeś się tutaj z Ash.. pamiętasz, po tym wszystkim.. no  i no.. no to Fury dostarczył nam pewne dziwne stworzenie, które ochrzciliśmy jako Venom.
   Zaczyna się ciekawie. Venom.. nawet mi się podoba.
-Skąd go wytrzasnąłeś? -zapytałem z pełną buzią, nie przejmując się, że mu przerwałem.
   Ale Tonyemu na szczęście w żadne sposób to nie przeszkadzało.
-Ze szpitala w.. -zrobił zamyśloną minę. -Ku.. -spojrzał na mnie lekko speszonym wzrokiem i zamiast skończyć przekleństwo, dopowiedział.. -.. źwa, nie pamiętam. Ale to nie ważne. Po prostu podczas rezonansu wyskoczył z ciała jakiegoś faceta, zabijając go przy tym. Mówię ci, jak dostaliśmy nagranie, to ten gościu niemalże wybuchnął, a z jego ciała to coś wyszło. Wracając, jedyne co o nim wiemy, to że nie jest z naszej planety, drażni go dźwięk od czterech do sześciu tysięcy herców i pasożytuje na ludziach, wyżerając ich narządy oraz zmieniając psychikę.
   Spojrzałem na niego zszokowany, na chwilę przerywając przeżuwanie ostatniej kanapki. Ja pierdole, to są jacyś idioci! Spalić to, zabić, pogrzebać.. ale przynosić tu?
-I wy to tutaj trzymacie?! -wybuchłem, przez przypadek plując przed siebie w połowie przemielonym kęsem.
-He, he, he.. nie, spierdolił nam. -odpowiedział, drapiąc się po karku i przenosząc wzrok z mojej twarzy na telewizor.
   Nie podpowiedziałem. Spuściłem głowę w dół i zacząłem myśleć nad tym, co usłyszałem. No bo chyba niemożliwe jest to, żeby..
-Makabryczne wydarzenia, które miały miejsce na Times Square dziś, koło piątej nad ranem, nadal pozostają bez wyjaśnienia. Wiadome jest tylko, że czarny stwór, którego ludzie nazywają demonem, bądź też wysłannikiem samego diabła zabił ponad dwadzieścia osób, odgryzając im głowy oraz patrosząc na oczach mieszkańców.
   Zaciekawiony nowym faktem, również spojrzałem na ekran dużego telewizora. To, co tam dostrzegłem, przeraziło mnie.
   Zrozum moją potęgę.
   Moje oczy zobaczyły amatorskie nagrania, na których widać było znajomą mi z koszmaru oraz dachu maź, która przybrała kształt rosłego, umięśnionego potwora z ogromnymi, również znajomymi mi, białymi oczami. Na nagraniach było również pokazane, jak stwór ten chwyta swoimi ogromnymi zębami ciało pewnej dziewczyny i bez wahania zaciska szczęki, tym samym dzieląc jej ciało na pół. Inne nagranie pokazywało, jak maź odgryza głowę młodej, długowłosej blondynce, a pozostałe..
   Nie mogłem.
   Zacisnąłem mocno szczęki, czując, jak krew ponownie podchodzi mi do gardła, jednak nie może wyjść, zupełnie jakby coś je zapychało.
   Może pukiel włosów, he, he, he.
-Peter? Znów źle się czujesz? Strasznie blady się zrobiłeś.. -usłyszałem, tuż przed tym, jak zaczęło szumieć mi w uszach.
   Pokręciłem głową i nie zważając na nic, położyłem się. Nawet nie zauważyłem, że moja głowa wylądowała na kolanach Starka..
   To dopiero początek, słabeuszu.
-Zamknij ten pieprzony ryj! -krzyknąłem, zatykając uszy dłońmi.
   Niedługo ty go zamkniesz.
   Moje ciało zostało nagle sparaliżowane, by już po sekundzie odzyskać czucie. I tak w kółko. Jakbym z kimś walczył, ale nie wiedziałem z kim.. a może wiedziałem?
   Nie, to niemożliwe.
   W duchu krzyczałem i błagałem o pomoc. Z moich ust, oczu oraz uszu powoli zaczynała ciec strużka krwi, tym samym plamiąc czyste dresy Starka, a ciało jakby zaczęło unosić się w powietrzu. Mój umysł rejestrował jakby w zwolnionym tempie to, że Tony w biegu zaniósł moje bezwładne już ciało do laboratorium, że je położył i nachylał się nad nim. Coś mówił, coś krzyczał i machał mi przed otwartymi powiekami, ale nie mogłem. Chciałem mu powiedzieć, żeby się nie martwił, ale tego również nie mogłem zrobić, bo mimo, że mój umysł jakoś działał, to ciało całkowicie nie reagowało na żadne bodźce, tym samym przerażając coraz to bardziej miliardera.
   Nagle coś huknęło, a po chwili nastała ciemność.
   Siedziałem sam w laboratorium, po raz pierwszy od dawna wychodząc na tak długo z pokoju. Co prawda Stark starał się dotrzymywać mi towarzystwa w każdej chwili, dzielić się radami oraz doświadczeniem, ale ja wolałem skupić się teraz na swojej pracy. Bez zbędnych rozmów, pocieszających gestów i tych dokładnie wyselekcjonowanych słów, które mnie nie zranią. W sumie nie tylko na pracy, ale i na swoim życiu. W końcu, od dawna dostałem szansę na powrót do normalnego życia, tego sprzed źle podjętej decyzji, tego sprzed walki z cyklopem. W końcu znalazłem się w centrum uwagi i to tej pozytywnej.
   Każdego dnia z rana do drzwi pukał Steve pytając, czy nie chcę iść z nim biegać. Ale ja odmawiałem, wiedząc, że ze mną to nie będzie jogging, tylko co najwyżej spacer. Krótki spacer.
   Każdego ranka Natasha zagadywała mnie na korytarzu, prowadząc ożywioną rozmowę, żartując. I żeby było dziwniej, każdego dnia przychodziła do mnie i razem oglądaliśmy komedie.
   Każdego ranka Tony robił mi śniadanie, urozmaicając je, jak tylko mógł. Za każdym razem posyłał mi szczery uśmiech, dzięki któremu powoli wracała mi wiara w życie oraz proponował spędzenie czasu w laboratorium i pracy. Wspólnej pracy.
   Każdego dnia Wanda razem z Clintem szykowali wspólnie obiad, nieraz zapraszając mnie do tej wspólnej zabawy za ladą. Walka na jedzenie, miliony uników oraz przezabawnych chwil.
   Każdego dnia spotykałem się z Ash, czując do niej coraz mocniejsze uczucie.
   I miałbym tak o, to wszystko zostawić? Oni.. oni może mi pomogą wrócić do szczęścia..
   Stałem nad nieskończonym strojem Spidermana, kiedy to nagle z sufitu zaczęło coś kapać. Szybko obróciłem się w stronę tego głośnego dźwięku i zobaczyłem coś czarnego. Od razu odłożyłem trzymany przeze mnie klucz oraz kabelek i wycierając ręce umazane smarem, ruszyłem w tamtym kierunku. Pamiętam, jak May zawsze powtarzała, że moja ciekawość oraz chęć pomocy kiedyś mnie zgubi. Nie sądziłem jednak, że nastąpi to tak szybko.
   Od tajemniczej, nadal kapiącej z góry substancji dzielił mnie metr, gdy nagle to coś zaczęło się podnosić, formować. Z przerażeniem patrzyłem, jak z plamy przypominającej smar zaczyna się tworzyć gruba linia, na końcu której był wielki łeb z obrzydliwie długim, bladoróżowym jęzorem oraz wielkimi, białymi oczami, które były w stanie zabijać.
-Witaj, mój nowy żywicielu. -powiedział ciężkim głosem i, O MÓJ BOŻE UŚMIECHNĄŁ SIĘ DO MNIE.
   Nie zdążyłem nawet zareagować, gdy potwór ruszył w moją stronę. Strach sparaliżował mnie doszczętnie, więc nic dziwnego, że nie wiedzieć kiedy zaczął przylegać do mojej lewej nogi, a następnie, jakby wsiąkać w moje ciało. Towarzyszył temu ból, cholernie pieprzony ból, który wzmagał się.
   Chciałem krzyczeć, ale coś jakby zapanowało nad moim gardłem i po chwili zemdlałem.
   Minęła godzina, dwie albo i nawet trzy, w czasie których moje ciało przeszło dziesiątki badań. Jednak dopiero, gdy pobrali mi sporą ilość krwi, zacząłem czuć, że wraca mi czucie w kończynach. Mozolnie otworzyłem więc jedno, a następnie drugie oko, wwiercając wzrok w plecy Starka, który ubrany w fartuch, pochylał się wraz z Brucem nad jakimiś papierami.
-Co się stało?
   Mój głos rozniósł się niczym echo po pustym pomieszczeniu, zwracając tym samym uwagę dwóch mężczyzn, którzy niemal od razu obrócili się w moim kierunku.
-Ah, Peter! -zaczął Tony, jednak po jego twarzy widziałem, że coś jest nie tak
-Co mi jest? -zapytałem bez ogródek.
   Mężczyzna spojrzał na swojego towarzysza i z zbierającymi się w kącikach łzami, odpowiedział mi.
-Umierasz. Nie wiemy, czy to przez dawki leków, czy ich kombinacje, ale coś tak jakby zżera cię od środka. To by tłumaczyło wszystkie objawy..
   Zamurowało mnie. I co ja ma teraz zrobić?

~2257~

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz