Rozdział 15

1.7K 140 15
                                    

  Z, o dziwo spokojnego tym razem snu, nieprzerwanego żadnym koszmarem wyrwał mnie potężny huk dochodzący zza ściany. Niemal od razu zerwałem się z łóżka i mimo zawrotów głowy, podszedłem do trzęsącego się okna. Brudnego, pełnego zacieków i niezidentyfikowanych plam okna, przez które nawet bez krztyny światła mogłem zobaczyć, że coś jest nie tak. I to bardzo nie tak.
  Ogromny, co najmniej na cztery metry wysokości i przynajmniej dwa szerokości mężczyzna, ubrany w jakiś czarny płaszcz i ze zwierzęcą maską na twarzy szedł ulicą, gorzko się śmiejąc przy tym i strzelając dziwnym, ale nad wyraz potężnym promieniem czy tam laserem, nie mam pojęcia, prosto w ludzi, którzy od razu padali jak muchy. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, jak delikatne ciała kilkorga dzieciaczków stykają się z zimnym chodnikiem, obracając się po kilku sekundach w proch rozwiewany przez wiatr na cztery strony świata. Poczułem mocne ukłucie w sercu oraz łzy wolno napływające do moich zaczerwienionych od dawna oczu.
-Oni giną.. nie mają się jak bronić.. -szepnąłem przerażony, przykładając lekko spocone dłonie do szyby, by lepiej widzieć tamtejszą akcję. -Nie dadzą sobie rady.. ale może tym razem ja dam.
  Mając dziwne przeczucie, ten ostatni raz wziąłem głęboki wdech i odrzucając swój kłębiący się w zakamarkach umysłu strach oraz przezwyciężając wszelkie dolegliwości i ból udałem się chwiejnym krokiem do szafy, po strój Spidermana. Niemal od razu zza spróchniałego drewna ukazała się niewielka sterta śmierdzących ubrań, na wierzchu której był starannie wykonany kombinezon. Z należytym szacunkiem złapałem go w ręce i nie przejmując się odwijającymi się bandażami z przedramion, machnąłem szybko rękami, chcąc ujrzeć go w całej okazałości. Piękny, czerwononiebieski materiał zdawał się wręcz iskrzyć z radości, że w końcu, po kilku tygodniach wyjąłem go z szafy, a czarny pająk na piersi uśmiechał się pokrzepiająco do mnie. Również się delikatnie uśmiechnąłem, a moją głowę od razu zalała fala cudownych wspomnień pełnych niebezpiecznych przygód, strachu, pokonywaniu własnych słabości.. kształtowaniu charakteru.
  Z kącika oka zaczęła mi spływać jedna, malutka łza. To przez ten strój jednocześnie uratowałem tysiące ludzi, odkryłem siebie.. i straciłem bliski.
-Należy ci się godne pożegnanie, Spidermanie. -powiedziałem bez emocji w stronę stroju. -To nasz ostatni, wspólny raz.
  Delikatnie zacząłem ubierać kombinezon na poranione uda, jednocześnie wciągając go na swoje makabrycznie wychudzone ciało. Bolało jak diabli, ale motywowały mnie co rusz rozlegające się, zrozpaczone krzyki niewinnych ludzi.. niewinnych tak, jak oni. Może to będzie w pewnym stopniu odkupienie win?
  Po chwili miałem już na sobie swoją drugą skórę, drugą twarz, drugie życie i niemal od razu poczułem przypływ energii oraz odwagi. Otoczyła mnie bezgraniczna czerń, bo zaprojektowałem maskę tak, aby nie było nic, kompletnie nic przez nią widać. Dzięki temu natychmiast wyostrzył mi się słuch, nogi przestały się trząść, a pajęczy zmysł jakby wrócił z wakacji. Z zapałem wyskoczyłem przez okno.
-Peter! -usłyszałem z oddali jakiś radosny głos. -Jesteś jeszcze z nami?
  Wylądowałem na ziemi, a wibracje docierały do mojego ciała niemal z każdej strony, dając mi całkowity podgląd na tą dzielnicę.
  Jakiś człowiek biegnie na wschodzie.
  Gdzieś kamień upada na asfalt.
  Ktoś się przewraca na godzinie piątej.
  Kroki.
  Głośne kroki.
  Zbliża się od północy.
  Zwróciłem swoje ciało w jego stronę, niemal natychmiast ruszając na niego. Wyczułem, że mnie zauważył, bo częstotliwość jego ataków drastycznie zmalała, a sama postać jakby znieruchomiała.
  Właśnie tak, skup się na mnie. Tylko na mnie.
  Na oślep zrobiłem salto, instynktownie unikając jego dalekosiężnych ataków, ciągle biegnąc w jego stronę. Już niedaleko.
  Trzy.
  Dwa.
  I.. wyskok do góry i atak z zaskoczenia!
-Ej, wszystko dobrze?
  Z niewyobrażalną satysfakcją oraz siłą, którą dawała mi płynąca w żyłach adrenalina wykonywałem kolejne, trafne ataki. Prawy sierpowy, lewy, kop i znów prawy, lewy i.. tak! Upadł!
-Nie chwal dnia przed zachodem słońca, Spidey. -powiedział do mnie niskim, ochrypniętym głosem.
  Na początku nie zrozumiałem, o co chodzi, jednak po chwili olbrzym powstał i z wręcz szatańskim śmiechem skierował w moją stronę swój zabójczy promień. Instynktownie uchyliłem się i dzięki temu poczułem falę gorąca.. jakby z jakiegoś wentylatora. Czyli to nie jest jego moc? To zwykła technologia?
  Momentalnie wpadłem na świetny pomysł.
-Nie reaguje.. wezmę go na zaplecze, a wy idźcie obsłużyć piętnastkę, bo ci panowie powoli się niecierpliwią.
  Na ulicach były pustki, nie licząc oczywiście nieprzytomnych ludzi, więc bez większego zastanowienia zdjąłem swoją maskę i łapiąc się pobliskiej ściany, z impetem odepchnąłem się i poleciałem w stronę olbrzyma. Mój przeciwnik w żadnym razie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, dlatego bez większych problemów udało mi się złapać jego ramienia i natychmiast wepchnąć maskę w kręcący się wentylator.
-Już wszystko dobrze, Pete, oddychaj.
  Nagle jego ciało zaczęło kumulować ogromną ilość światła, która wręcz hipnotyzowała mnie powodując, że nie mogłem oderwać w żadnym razie od niego wzroku. To było piękne.. tysiące kształtów, przenikających się barw i promieni wychodzących z każdej jego komórki. Aż w końcu..
  Wzdrygnąłem się pod nagłym, niezidentyfikowanym dotykiem gładkie, kobiecej dłoni. Błyskawicznie obróciłem w tamtą stronę głowę, ale od tego feralnego wypadku.. niestety nic nie ujrzałem.
-Aysha? -zapytałem głucho, lekko nieprzytomnym głosem.
-Tak, tak, jestem tutaj. -odpowiedział mi głos gdzieś po prawej. -Jestem, spokojnie, nie martw się.
  Tam też spojrzałem.. a raczej obróciłem tylko głowę, nadal widząc czerń.
-Dzięki, że mnie wyprowadziłam. -szepnąłem cichutko, uświadamiając sobie, że siedzę na czymś bardzo miękkim.
  Odruchowo zacząłem stukać w ten materiał, dzięki czemu rozchodziły się delikatne drgania, które umożliwiały mi zlokalizowanie czegokolwiek w tym pomieszczeniu. Dzięki temu zauważyłem, że znajduję się w małym, służbowym pomieszczeniu naszej dzisiejszej ekipy, a tuż przede mną stoi lekko nachylona dziewczyna.
-Na pewno lepiej się czujesz? -dopytywała zmartwiona. -Może chcesz jednak wziąć wolne na resztę dnia? Albo nie wiem..
-Dziesięć minut przerwy i mogę wrócić za bar. -odparłem stanowczo.
  Jakoś instynktownie wiedziałem, że dziewczyna pokiwała głową, po czym usłyszałem jej wyraźne kroki i głośne trzaśnięcie drzwiami. Wiem, że nie zrobiła tego pod wpływem emocji, tylko po prostu wie, jak ma się ze mną obchodzić. A to był znak, że zostawia mnie na chwilę.
  Będąc w końcu sam, podkuliłem nogi i oparłem się lekko spoconym czołem o kolana, starając się oddychać głęboko. Czasem to wspomnienie do mnie wraca, czasem w najmniej odpowiednich momentach, przez co muszę pokazywać to, jak bardzo słaby jestem. Jak bardzo potrzebuję zwykłej, ludzkiej pomocy.
  Od tego ataku minęło ponad pół roku, a Spiderman na dobre zniknął z ulic całego miasta, z ust mediów oraz z ust mieszkańców. Pogodziłem już się z tym i ku zdziwieniu mogę nawet powiedzieć, że się przyzwyczaiłem. Zarówno do wiecznej ciemności, jak i do nowego stylu życia.
  Nie zaprzeczę, utrata wzroku przez to dziwne światło była.. bardzo bolesna dla mnie. Przez pierwsze dwa dni chodziłem przybity, obijając się o ściany, których to nie mogłem jeszcze tak dobrze, jak teraz wyczuć. Ale wszystko to jest kwestią przyzwyczajenia oraz dobrego udawania. Ohh.. pamiętam te dni, kiedy to nie rozstawałem się z okularami przeciwsłonecznymi oraz jakimś długim i chyba krzywym kijem, starając się nie nabić sobie jeszcze większej ilości siniaków. To było.. jest jak spacer we mgle, tyle tylko, że jest ona czarna jak smoła.
  Tak więc życie dało mi po raz kolejny w dupę, a ja pewnego pięknego dnia, zwanego piętnastym listopada postanowiłem się zabić. Tak o, aby móc zakończyć wieczne męczarnie. I wtedy na ulicy, całkiem przypadkowo spotkałem ją, Ayshe. Dziewczyna sama mnie zaczepiła po drodze, zapraszając niemal od razu do baru, a ja nie bojąc się o ewentualną śmierć, przyjąłem to zaproszenie. Po drodze złapała mnie za ramię i zaczęła kierować, mówić.. być pierwszym od długich miesięcy wsparciem, delikatnym promyczkiem słońca, który starał się przebić przez ciężki, burzowe chmury. No i udało jej się. Opowiedziała mi o swoim bracie, który to od urodzenia był niewidomy .. o tym, że z tego powodu w wieku sześciu lat popełnił samobójstwo.. o tym, że jak tylko mnie zobaczyła, wychudzonego, zapłakanego i z pseudo laską w dłoni, to od razu postanowiła mi pomóc.
  A żeby było śmieszniej, nie żałuję, że akurat na nią trafiłem.
-Mogę? -usłyszałem delikatny głosik, który niemal od razu ukoił moje powoli narastające przez te wspomnienia nerwy.
-Zapraszam. -wychrypiałem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że od jakiegoś czasu leciały mi łzy.
  Chyba przez te wszystkie wydarzenia przestałem to kontrolować. Słysząc ciche kroki od razu przesunąłem się w lewo, robiąc jej miejsce, aby w spokoju usiadła, bo coś czuję, że tym razem milczenie z mojej strony to będzie za mało. Zwłaszcza, że ratuje mnie już piąty raz w tej robocie z takiej sytuacji.
-Wiem, że pytam o to..
-Jest dobrze, Ash. -przerwałem jej. -Po prostu gdy.. gdy Brad zaczął mówić o tym.. świetle, wybuchu.. ja..
  Nie dokończyłem, bo nagle na moich ustach znalazła się czyjaś smukła, zimna dłoń. Bez zastanowienia chwyciłem za nią i opuszkami palców zacząłem z ciekawością badać fakturę gładziutkiej skóry oraz idealnie wypiłowanych paznokci.
-Może znamy się za krótko i.. wiem, że nie powinnam jeszcze pytać..  -zaczęła nieśmiało, jąkając się przy tym i najprawdopodobniej pocierając drugą ręką kark.
  Uśmiechnąłem się pod nosem, czując, że po tych sześciu miesiącach od wypadku i pięciu od naszego pierwszego spotkania, jestem w końcu gotowy jej zaufać. Tak w stu procentach.
-Aysha. -przerwałem jej zagmatwany wywód, którego gdzieś w połowie przestałem słuchać. -Wtedy, gdy się po raz pierwszy spotkaliśmy.. ja.. planowałem zeskoczyć z dachu budynku, który był jakieś sto metrów dalej. -dziewczyna wzięła szybki wdech ze zdziwienia, a ja kontynuowałem. -Wiesz, wychowałem się tu, więc topografię miasta znam, a zwłaszcza Queens. Wracając, można powiedzieć, że uratowałaś mnie, obdarzyłaś zaufaniem.. pomogłaś znaleźć tą pracę. A co najważniejsze, jesteś ze mną, przyjaźnisz się ze mną.. ja.. chyba mogę ci to wszystko opowiedzieć.
-Domyślam się, że nie miałeś łatwo w życiu, wię..
-Od zawsze miałem pecha, Ash, ogromnego pecha.. -zacząłem z zamkniętymi, nie zważając na jej słowa.
  Jeśli teraz mnie zatrzyma, to nie podejmę się drugiej próby. Zwłaszcza, że jej dotyk jakoś dziwnie mnie uspokaja.

~1586~

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz