Rozdział 5

2.1K 162 2
                                    

  Chyba jeszcze nigdy nie pokonałem tak szybko, tak dużej odległości. Mogę to chyba nazwać pajęczym sprintem.. albo ścianowym sprintem, nie wiem, nie mam aktualnie na to pomysłu. Grunt, że wdrapałem się na czas, bo dosłownie pięć sekund po dziesiątej przykucnąłem w charakterystyczny dla Spidermana sposób na metalowej barierce balkonu od gabinetu pana Starka i delikatnie zastukałem w szklane okno. W ogóle cała ta ściana była przeszklona i nie mam pojęcia, jakim cudem wstawili tu jeszcze drzwi.
  Przez ten nagły i nie spodziewany ruch, pan Stark wręcz podskoczył na swoim krześle, po czym od razu spojrzał w moją stronę. Z uśmiechem na ustach, którego nie mógł zobaczyć przez przylegającą do mojej twarzy tkaninę, pomachałem w jego stronę. Mężczyzna w czarnym garniturze posłał mi tym razem zdziwione spojrzenie i po chwili wstał, kierując się w stronę oszklonych drzwi balkonowych.
-Co ty tutaj robisz? -zapytał się mnie od razu, jak tylko otworzył drzwi.
  Jego ton był dziwnie szorstki i nieprzyjemny, jakby nie do końca był zadowolony tym, że w ogóle się tutaj pojawiłem. Przez to spojrzałem na niego lekko zdezorientowany.
-Przecież Happy.. kazał mi się pojawić u pana o dziesiątej.. -powiedziałem niepewnie, unikając przy tym kontaktu wzrokowego z eleganckim mężczyzną.
  Po chwili usłyszałem głośne plasknięcie, więc szybko podniosłem wzrok na stojącą przede mną postać. Milioner miał zamknięte oczy, a jego otwarta, prawa dłoń znajdowała się na czole.
-Sorry Młody, zapomniałem. -powiedział tym razem luźno z nikłym uśmiechem. -Właź.
  Mówiąc to, przesunął się w drzwiach, robiąc mi trochę miejsca. Westchnąłem cicho i schodząc z barierki, chwiejnym krokiem wszedłem do przestronnego, nowocześnie urządzonego pomieszczenia.
  Cały gabinet był wielkości mojego mieszkania, a na środku stało duże, półokrągłe i dębowe biurko z niezliczoną ilością dokumentów oraz paroma białymi kubkami po kawie. Jedna, beżowa ściana była całkowicie przekształcona w coś na kształt regału, niemalże całego zapełnionego różnokolorowymi segregatorami, a pozostałe dwie były praktycznie całkowicie oszklone i dawały przepiękną panoramę na cały Nowy York. Chyba muszę się kiedyś dostać na dach Stark Tower i pooglądać moje ukochane miasto nocą. To byłoby coś wspaniałego.
  Pan Stark pokazał mi gestem dłoni jeden, o wiele mniejszy fotel tuż na wprost swojego i niemo przekazał, abym usiadł. Wykonałem to bez problemu, zdejmując przy tym swoją maskę i biorąc jeden z głębszych wdechów. Jak gdyby nie patrzeć, to trochę się zmachałem wchodząc tu w takim tempie.
-Nudziło ci się, że postanowiłeś wleźć po ścianie, zamiast jak każdy normalny człowiek wejść drzwiami? -zapytał szatyn, gdy tylko usiadł.
  Wzruszyłem tylko ramionami i spoglądając mu w oczy odpowiedziałem.
-Raczej chciałem nadrobić stracony czas.. inaczej bym się spóźnił i to sporo.
  Mężczyzna patrzył na mnie z wysoko podniesionymi brwiami, jakby nie dowierzając w moje słowa.
-Chyba nie rozumiem.. -zaczął, ale ja machnąłem tylko lekceważąco ręką.
  Nie wiem czy to kwestia wziętych leków, czy może dziwnie nadal utrzymującego się zmęczenia, ale jakoś nie miałem ochoty skakać jak zawsze ze szczęścia przy rozmowie z moim idolem. Wolałbym ciszę i moje ciepłe łóżeczko, a nie klimatyzowane pomieszczenie, zza którego ścian słyszę kroki obcych ludzi i ich rozmowy.
-Coś się stało? -zapytał zaniepokojony pan Stark, uważnie mnie analizując.. zatroskanym spojrzeniem? -Przeważnie inaczej się zachowujesz. Wiesz, wieczne ADHD to wśród Avengersów twój znak rozpoznawczy.
  -Wszystko jest dobrze.. po prostu nie wysypiam się ostatnio. -powiedziałem zgrabnie omijając niewygodne dla mnie szczegóły.
-Mhm.. -odparł i jakby stracił zainteresowanie moją osobą, bo wlepił swoje brązowe oczy w znajdujący się od niedawna na biurku hologram przedstawiający nieznane mi osoby. -Poznajesz ich?
  Starałem się skupić cały swój wzrok oraz uwagę na piątce przedstawionych w doskonałej jakości postaci i w miarę racjonalnie odpowiadać. Chyba nawet jedna czwarta tabletki źle na mnie wpływa..
-Nie. -odparłem szczerze. -A powinienem?
  Pan Stark pokręcił tylko głową z wyraźnym zadowoleniem.
-Masz się od nich trzymać z daleka. -że co? -To szefowie jednego z najbardziej niebezpiecznego gangu z Europy Środkowej. Znudziło im się tam i teraz przenieśli się do Ameryki, dokładniej to do Nowego Yorku. Odpowiadają między innymi za uwolnienie tych bandytów w maskach z Avengersami czy kim tam oni byli i za podpalenie tego hotelu, z którego wczoraj w nocy wyciągałeś ludzi..
-Właśnie tak mi się wydawało, że ogień.. -zacząłem, ale nagle umilkłem, nie wiedząc, czy w ogóle pan Satrk chce mnie słuchać.
-Kontynuuj. -powiedział zachęcająco, uśmiechając się do mnie.
  O kurde, chyba trafiłem na jego lepszy dzień. Odwzajemniłem delikatnie uśmiech i zacząłem opowiadać to, co zauważyłem poprzedniej nocy.
-Ogień w niektórych miejscach tak.. no niewyobrażalnie równo się palił, jakby specjalnie wcześniej było zaznaczone, gdzie ma się pojawić. -zacząłem chaotycznie. -Wie pan, jakby czymś to.. no zaznaczyli. O, zapomniałbym, w pewnym momencie budynek zaczął się tak dziwnie trząść. Trochę nielogiczne, bo konstrukcja powinna być bardziej stabilna. Przecież..
-Już starczy, rozumiem. -przerwał mi, a ja delikatnie się zaczerwieniłem z zawstydzenia.
  Peter, przecież on nie ma czasu słuchać twoich głupich domysłów i teorii.
-Po prostu trzymaj się od nich z daleka, to sprawa tylko dla Avengersów. -dodał. -Nie wiadomo co jeszcze planują.. może uwolnienie wszystkich zbirów z więzienia.
  Nie wiedzieć czemu poczułem jakby ktoś wbijał mi nóż w plecy. Przecież ja się starałem, uratowałem jego samolot, którym to transportował jakieś ważne dokumenty, byłem na każde zawołanie.. a tu nagle mówi, że nie podołam czemuś, że coś mnie przerasta. Bynajmniej tak to odebrałem. Jakby miał mnie za małe dziecko, które nawet jakoś nie może pomóc.
-Dobrze, panie Stark. -powiedziałem cichutko, nie chcąc się niepotrzebnie kłócić. -To wszystko?
  Mężczyzna pokręcił głową, a ja spojrzałem na niego zdziwiony. Chce spędzić ze mną czas.. tak po prostu?
-Nowy strój? -zapytał mnie ciekawym tonem. -Nie wygląda jak ten, który dla ciebie zrobiłem.
  Podrapałem się nerwowo po karku, śmiejąc się cicho pod nosem.
-Wie pan, głupia sprawa.. -zacząłem, a pan Stark wbił we mnie swoje twarde spojrzenie. -W wolnych chwilach zacząłem robić jeszcze jeden, taki zapasowy gdybym tamtego nie skończył naprawiać..
-Popsułeś go?! -zapytał ostro, gwałtownie wstając i opierając ręce o biurko.
  Skuliłem się delikatnie w swoim krześle przez jego strasznie głośny jak dla mnie krzyk, ale starałem się nie urywać kontaktu wzrokowego. To by pogorszyło tylko całą tą sytuację.
-Nie, nie, nie! -od razu zaprzeczyłem machając przy tym rękami, by załagodzić jakkolwiek sytuację. -Po prostu.. jest lekko osmolony.. i nie chciałem do pana w nim.. takim brudnym przychodzić.. tak, dokładnie tak było.
  Błagam, uwierz w to. Błagam, uwierz. Nie pytaj czy jest podarty, po prostu uwierz.
-Okey.. uznajmy, że ci wierzę. -powiedział podejrzliwie, ale już o wiele spokojniej, siadając. -Ale nie musiałeś od razu specjalnie robić drugiego. -dodał, wzruszając ramionami. -I to sam z rzeczy najpewniej ze śmietnika. -zawstydziłem się lekko. -Pamiętaj, że zawsze możesz przyjść do mnie i możemy nad nim popracować. Wiesz lepsze narzędzia, więcej technologii i wszelkich udogodnień.
-Nie trzeba. -powiedziałem od razu niemalże szeptem, spoglądając na swoje dłonie. -Nie będę panu przeszkadzał.
  Ostatnio jak tutaj byłem, to też tak powiedział i po tygodniu postanowiłem skorzystać z tej wspaniałej szansy. Skończyło się na tym, że zdenerwowany wręcz wyrzucił mnie z wieży. Nie pamiętam co dokładnie do mnie wtedy krzyczał, ale zapadły mi sercu oraz głowie jego raniące słowa, które brzmiały tak: "Taki bachor jak ty tylko by mi przeszkadzał lub coś zniszczył. Jak chcesz to daj, ulepszę, poprawię, ale ty masz mi nie wchodzić do warsztatu! Nie wiem, co Ty sobie wyobrażałeś". Starałem się tego nie pokazywać na zewnątrz, ale wtedy naprawdę bardzo zabolały mnie te słowa. I nadal bolą, gdy sobie to przypomnę.
-Dobra, spadaj już. -powiedział obojętnie do mnie, biorąc do ręki kolejne dokumenty. -W wieży nie ma nikogo, więc nie mam po co cię tu dłużej trzymać.
-Rozumiem. -powiedziałem cichutko. -Do widzenia, panie Stark.
  Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, więc ruszyłem w stronę znajdującej się tutaj windy, chcąc zjechać na dół i gdzieś przebrać się w łazience, po czym ruszyć na małe zakupy, aby wyręczyć ciocię. Po chwili luksusowa widna pojawiła się, a ja błyskawicznie wskoczyłem do niej. Nie chcąc dłużej przeszkadzać geniuszowi w pracy, nacisnąłem guzik z okrągłym zerem. Wolno ubrałem swoją dopasowaną maskę z licznymi, nawet ładnymi detalami i jak gdyby nigdy nic czekałem aż zjadę na parter.
  Nagle, gdzieś w połowie drogi winda zatrzymała się, by po chwili wsiadł do niej nie kto inny, jak sam Kapitan Ameryka. Ale.. nikogo miało nie być. Czyżby po prostu pan Stark nie chciał, abym dłużej u niego siedział?
-Hej Młody, co tutaj robisz? -zapytał sympatycznym tonem, posyłając mi szczery uśmiech.
-Dz-dzień dobry, panie Rogers. -przywitałem się nadal będąc w całkowitym szoku. -Byłem na chwilę u pana Starka.
-A faktycznie, coś wspominał, że masz przyjść na rozmowę. -parsknął śmiechem. -Nie ważne. Jak tam lekcje historii i ten sprawdzian?
  Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej na to pytanie i zacząłem się chwalić wczoraj napisanym, moim zdaniem genialnie testem z pierwszej i drugiej wojny światowej. Pan Rogers ucieszył się i pogratulował mi, przez co poczułem pewnego rodzaju ogromną satysfakcję i dumę. Niemal od razu podziękowałem mu za ostatnią, piękną opowieść, po czym porozmawialiśmy jeszcze chwilę ze sobą na jakieś błahe tematy.
  Po kilku minutach winda zatrzymała się na parterze, a my pożegnaliśmy się ze sobą, po czym rozeszliśmy się, każdy w swoim kierunku. Kapitan podszedł do jednej z sekretarek i wdał się w jakąś dyskusję, a ja udałem się do najbliższej łazienki. Zamknąwszy się w jednej z kabin, błyskawicznie zdjąłem plecak i przebrałem się w zwykłe ubrania, które nie tak dawno upchnąłem tam. Po chwili wolnym krokiem wyszedłem z przestronnej łazienki i całkowicie już opuściłem wieżę. Teraz tylko zaliczyć sklep i będę zadowolony z tego dnia.
  Pomimo dziwnego humoru pana Starka, to ta sympatyczna rozmowa z Kapitanem definitywnie podniosła mnie na duchu, poprawiając tym samym mój humor. Może naprawdę Avengersi mnie lubią? Pan Rogers miło ze mną rozmawiał.. tylko dlaczego pan Stark mówił, że nikogo nie ma? Czyżby po prostu nie chciał, abym siedział u niego.. czemu to wszystko musi być takie zagmatwane!
  Po paru minutach szybkiego spaceru dotarłem do zwykłego sklepu spożywczego na rogu i podczas przebierania w świeżych owocach, nagle znów dopadło mnie ogromne zmęczenie oraz przenikliwy do szpiku kości ból ramienia oraz łydki.
-Kurwa.. -sapnąłem, po czym złapałem krawędzi półki, starając się nie przewrócić.
  Odczekałem minutę bądź dwie, po czym skupiając w sobie całą wewnętrzną siłę, zacisnąłem zęby i złapałem kiść bananów oraz mleko z półki obok w lekko trzęsące się dłonie. Z fałszywym uśmiechem podałem wszystko rudowłosej kasjerce, by następnie udać się do swojego mieszkania najszybciej jak tylko się da. Zmysły szaleją, ciało drętwieje.. nie mogę tu być zbyt długo.

~1680~

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz