Rozdział 28

1.3K 111 15
                                    

Pov. Ash

  Mężczyzna nie wiedział kompletnie o co mi chodzi, tylko stał jak ten słup soli i gapił się to na mnie, to przez bark na Petera. Widziałam, że jest zagubiony i zdezorientowany, więc postanowiłam postawić kawę na ławę.
-Tu właśnie o niego chodzi. -powiedziałam głośno, aby w końcu zwrócił na mnie całą swoją uwagę.
  Stark, niczym wystraszone strzałem zwierzę natychmiast usiadł i wlepił we mnie wręcz błagalne spojrzenie, niemo prosząc o jakiekolwiek informacje. Jednak mnie ta mina zbitego szczeniaka nie ruszyła nawet o milimetr, bo ten człowiek już dawno stracił w moich oczach. Znaczy od wczoraj, ale to też było dawno, więc w sumie się zgadza. Poza tym jakiś taki mocno z ryja jest podejrzany.
-Co ty.. -zaczął, ale brutalnie mu przerwałam.
  Wzięłam głęboki wdech i spokojnie, mentalnie wymierzając już w te jego proste i śnieżnobiałe ząbki prawego sierpowego zaczęłam mówić.
-Znam cię, ale nie osobiście. -już na wstępie zmarszczył brwi, nie wiedząc, czego może się po mnie spodziewać. -Z opowieści Petera. Ah, jakim to byłeś dla niego przykładem, autorytetem i Bóg wie czym jeszcze. Widział w tobie jedną z najważniejszych dla niego osób, za którą był w stanie wskoczyć w ogień. Ale diabeł tkwi w szczegółach, bo właśnie BYŁEŚ. A wiesz, kim teraz dla niego jesteś? Wiesz? Nie? Nikim. Ja.. nie wyobrażam sobie jak mogłeś krzyczeć na niego bez powodu, wyładowywać się i nie, nawet nie waż mi się kurwa przerwać, teraz ja mówię, i niszczyć jego marzenia, burzyć pewność siebie, podcinać skrzydła. Człowieku, przecież ty byłeś pierwszą dorosłą i odpowiedzialną osobą, która zrujnowała mu psychikę.
  Mówiłam jak najęta, lecz bez jakichkolwiek emocji w głosie oraz bez nadmiernej gestykulacji. Jestem w pracy, nie mogę wykłócać się z klientami, to nieetyczne i przyniosłoby barowi złą reputację, a szef wyjebałby mnie na zbity pysk. Jednak kto zabroni mi w myślach mordować oraz katować tego gnoja? No nikt. A więc po moim prawym sierpowym z agresją rzuciłam się na niego i zaczęłam okładać pięściami po twarzy, masakrując tą cudną buźkę. Ahh, z kącika ust zaczęła spływać drobna stróżka krew. Nie przestawałam.
-Nawet nie wiesz, co wtedy przechodził, ile już miał ran, czy był zmęczony.. nic cię nie obchodziło Stark. Nawet to, że zniknął z ulic jako.. -tutaj oczywiście powiedziałam szeptem. -.. Spiderman. Myślisz, że dlaczego cię uderzył, uciekł? Nie ufa ci.
  W czasie wypowiadania tych słów przez głowę przelatywały mi wspomnienia z wczoraj, a głos jawnie zaczął mi się łamać. Pozostałam jednak dzielna, z ledwo co utrzymywaną obojętnością. Jego twarz również nie wyrażała żadnego wyrazu, ale oczy.. to już inna bajka. Widziałam w nich tańczący na przemian gniew i smutek, które po jakimś czasie zaczynały przeplatać się i łączyć, tworząc całość z powoli pojawiającymi się łzami. Mimo to w myślach nadal okładałam go pięściami i patrzyłam w jego powoli gasnące oczy, które widziały, co złego się dzieje, ale jak na złość, nie reagowały.
-Nie masz zielonego pojęcia, co on przeszedł.. -wyszeptałam z trudem, opierając brodę na złączonych dłoniach.
-To mi to powiedz.. -odpowiedział mi równie cicho, co wprawiło mnie w niezłe osłupienie.
  Podniosłam wzrok z blatu i ujrzałam jego nieśmiało spływające łzy po policzkach, których nie krył. Czy ja.. przesadziłam? Może źle go oceniłam.A może on mnie bierze na litość? Tego człowieka tak ciężko rozszyfrować, w ogóle nie wiadomo, co myśli.
-Odkąd po raz pierwszy ujrzałem go tu, za barem, ja.. zacząłem patrzeć na to wszystko z innej perspektywy. -oparł łokcie o stół, a twarz schował w dłoniach. -Zacząłem dostrzegać swoje błędy jako mentor, autorytet, ale i człowiek. W końcu zrozumiałem dlaczego człowiek człowiekowi jest wilkiem. A ja byłem tym najgorszym..
  Właśnie miałam mu odpowiedzieć, kiedy to zza rogu, tam, gdzie jest nasza kasa, wybuchła jakaś głośna awantura. Jednak zignorowałam to, w końcu zajęta jestem, a pewnie to jakaś nieistotna sprawa, ktoś znów ma włosa w kanapce czy cokolwiek. Oni się tym zajmą, ja mam ważniejsze rozkminy, które dotyczą mojego Petera. Bo chyba mogę go tak już nazywać? Nie ważne. Wiem, że obwinia się za wszystko, ale nooo.. jak gdyby nie patrzeć Stark mógłby nam.. mu o wiele bardziej pomóc. Tu chodzi tylko o przekonanie szatyna, że może na tym zyskać.
-Waham się. -przyznałam szczerzę. -Wierzę, że byś mu pomógł, ale on ci już nie ufa.
  Mężczyzna spojrzał na mnie lekko przekrwionymi oczami i nagle uśmiechnął się.
-A nie mogłabyś go jakoś przekonać? Żeby, no nie wiem zamieszkał ze mną, opowiedział wszystko. O! Albo lepiej, ty mi opowiedz.
-Nie. -kategorycznie mu odmówiłam.
  Nie po to zdobywam zaufanie Parkera, żeby je od razu stracić, gdy tylko nadarzy się na to okazja. Stark już miał odbić piłeczkę, ale na szczęście zadzwonił mój telefon. Nie wstając od stołu i z cwanym uśmieszkiem odebrałam telefon od wujka od mieszkania, urywając tym samym całą rozmowę.
-Słucham?
-Ash? Gdzie jesteś? -zapytał mnie zdenerwowany głos.
-No w pracy, a co? -odpowiedziałam lekko zaniepokojona.
  O co może mu chodzić? I co go rozgniewało? W tym samym czasie Stark podsłuchiwał, jak tylko mógł, a przy barze awantura robiła się coraz głośniejsza. Normalnie ani chwili wytchnienia.
-A to, że podłoga i ściany są we krwi! -krzyknął mi rozwścieczony do ucha, aż musiałam lekko odsunąć telefon. -Ja rozumiem, ma złą sytuację i w ogóle, ale tego nie będę tolerował! Jego torba już leży spakowana przy drzwiach, a ekipa sprzątająca zaraz będzie. Ma się wynieść w ciągu doby.
  No zamurowało mnie. Nie wiele ile tak siedziałam z otwartą buzią i rozszerzonymi oczami, ale powoli zaczęłam słyszeć nawoływania wujka, więc szybko się ogarnęłam.
-Jak.. jak ty się tam znalazłeś? -zapytałam zdezorientowana, bo przecież nigdy nie wchodzi swoim lokatorom do mieszkania.
-Sąsiedzi zadzwonili, bo drzwi przez jakiś czas były otwarte i bali się, że coś się stało.. o ekipa już jest. Powiedz mu że miło było, ale nie chcę go już u siebie. Pa!
  I rozłączył się, tak po prostu, wyrzucając Parkera na ulicę.
-Jednak nie ma w życiu tak łatwo, prawda? -wtrącił się jak zwykle nie pytany pan wielki milioner.
  Nie miałam jednak siły, by już dalej ciągnąć tą szopkę. Wszystko się wali. Nagle, kątem oka ujrzałam szatyna, który szedł w moją stronę. Tylko po co?
-A ty nie powinieneś być za ladą? -krzyknęłam do niego, wstając.
  Stark uczynił to samo, jednak nie ruszył się na krok i milczał, co do niego jest niepodobne. Po prostu patrzył się na Petera z wyraźnym poczuciem winy oraz zamyślonym wyrazem twarzy. Kto wie, co siedzi mu w tej jego małej łepetynie.
-Facet drze japę od dziesięciu minut, żąda pieniędzy z kasy, bo mu się należą za tą przypaloną sałatkę. -stwierdził, wzruszając ramionami. -I szef prosił, żebym cię poszukał, bo się mały tłum zrobił i Chris nie wyrabia.
  Chwila, chwila, chwila..
-Przecież my nie serwujemy sałatek. -wtrąciłam zdziwiona.
-A weź mu to wytłumacz. -wzruszył ramionami.
  I tu już doszczętnie skończył się spokój tego dnia. Znaczy, nie żeby było go jakoś dużo, ale no za oknami ciemność, a u nas, w klimatycznie oświetlonym lokalu jest facet. Ubrany cały na czarno, widać, że wysportowany facet z przed sekundą wyjętą bronią w ręku krzyczący, że zaraz kogoś zabije. Machał tą łapą jak jakiś niedorozwinięty, aż w końcu zaczął się rozglądać. Pech chciał, że my byliśmy najbliżej, więc ruszył niemalże szarżą w naszą stronę. Bałam się, tak cholernie się bałam, że zaraz zginę. Moje mięśnie nie reagowały na żadną komendę, a nogi zdaje się przykleiły się do podłogi stwierdzając, że tu im dobrze. Im ten mężczyzna był bliżej, tym więcej strużek potu spływało po moim czole, a krew odpływała z twarzy w błyskawicznym tempie. W końcu moja twarz nie wyrażała niczego innego, niż czyste przerażenie, a przez umysł przewijały mi się wydarzenia z całego życia, te lepsze oraz gorsze. Gdy już myślała, że przyjdzie mi umrzeć w tak młodym wieku tuż obok swojego wybranka.. nagle poczułam ciepłe dłonie na klatce piersiowej, ale trwało to tylko sekundę. Przy użyciu dość sporej siły Peter odepchnął mnie, samemu wpadając wprost w ramiona napastnika.
-Kasa, albo go kurwa zabiję! -krzyczał jak opętany.
  Nikt nie był  w stanie zareagować na jego słowa przez wszechogarniające przerażenie. Facet nie może być normalny, a że psychole są nieobliczalni, to strach pomyśleć, co jeszcze może wymyślić. Dodatkowo w tej okolicy bardzo rzadko dochodzi do jakichkolwiek rabunków, napadów i w ogóle, a co dopiero w tym lokalu! Z coraz to szybciej bijącym sercem patrzyłam, jak mężczyzna przykłada do skroni Petera pistolet i trzymając palec na spuście coś jeszcze krzyczy. Jego słowa nie docierały do mnie, ba, w tej chwili nic do mnie nie docierało. Żaden dźwięk, żaden ruch. Tylko po prostu patrzyłam na spokojną, wręcz zrelaksowaną twarz chłopaka, z którym jeszcze wczoraj się całowałam.
-Chyba skończą się te kupony na tańsze drinki. -usłyszałam jak zza ściany głos.
  Znajomy głos. Z rosnącym zdziwieniem obserwowałam poczynania Petera, który zdaje się w ogóle nawet nie zauważył, że ktoś ma go na celowniku i w każdej chwili może strzelić! Boże, co z niego za debil.
-Ktoś tu się prosi o nauczkę. -wyszeptał z przerażającą radością napastnik.
  Złapał szatyna za bark, wiedząc, że ze strachu o życie nawet nie będzie się wyrywać. A powinien! On nie może umrzeć! Widziałam, jak z każdą sekundą jego palec coraz to mocniej zaciska się na spuście. Poczułam, że blokada puszcza, a moje mięśnie z powrotem są sprawne, więc postanowiłam coś zrobić. Jednak ledwo co podniosłam prawą rękę, a ciąg następnych wydarzeń wystrzelił jak z procy. Chłopak złapał w swoje dłonie wyprostowaną rękę z bronią i w ostatniej chwili podniósł ją do góry, powodując tym samym, że pocisk trafił w sufit. Słyszałam lekki szmer obok siebie, ale zignorowałam to, dalej nie wierząc w przerażającą prędkość następnych sekund. Peter jakby wybudzając się z transu złapał mężczyznę za drugą rękę i błyskawicznie podcinając nogi spowodował, że wylądował na podłodze, twarzą do ziemi. Przyparł go mocniej do ziemi kolanem i wykręcając brutalnie ręce do tyłu, wyszeptał bardzo cicho.
-Ze mną.. nie zadziera.. zapamiętaj. -udało mi się wyłapać pojedyncze słowa Petera.
  W kolejnych sekundach do baru wpadli uzbrojeni po zęby Avengersi, dyskretnie odsuwając Petera od centrum tych wydarzeń i zwracając na siebie uwagę. Widziałam, że to ich jakiś cichy znak.
-Idziemy. -wyszeptał Stark, łapiąc mnie i Petera za ramię.
  Zdezorientowanie szatyna było naprawdę ogromne, a strach i niepewność co się dookoła niego dzieje, zaczynała powodować u niego wzbierające w kącikach oczu łzy oraz drżenie mięśni. O nie, nie, tak nie może być. Szybko wyrwałam się z mocnego uścisku i po cichu, nie rzucając się w oczy przy wychodzeniu, złapałam Petera za drugie ramię i pocierając czule o nie, szeptałam, że jestem obok. Stark przyglądał nam się kątem oka, uważnie analizując każdy, nawet najdrobniejszy nasz ruch.
  W końcu wyszliśmy z tego zatłoczonego lokalu i środka wszelkiej akcji na tej dzielnicy, by niemal od razu skręcić w prawo i znów w prawo, w bardziej obskurną uliczkę. Nie chodzi o to, że nie wiadomo jacy ludzie się tam szlalają, tylko po prostu jakoś tak, no zaniedbana jest. Niemal od razu dostrzegłam wyróżniającą się, żółtą furę z napisem "STARK" na tablicy rejestracyjnej. Natychmiastowo się zatrzymałam. Czy pozwolić mu zabrać nas.. do jego wieży?
-Wsiadajcie. -powiedział pewnie, kierując się w stronę kierownicy, jednak gdy nie zauważył żadnej reakcji z naszej strony, to cicho dodał. -Proszę, naprawdę chcę pomóc.
  Spojrzałam na Petera, który lekko zaczynał się chwiać. To za dużo, na pewno za dużo dla niego i psychicznie i fizycznie, w końcu nadal jest osłabiony, ale.. wuja nie chce go już widzieć u siebie i..
  Cholera, co robić, co robić, co robić!? Kurwa. Objęłam czule Petera i przystawiłam usta tuż pod jego ucho.
-Wiem, że się boisz, że nie chcesz. -zaczęłam. -Ale musimy.
  Widziałam wahanie w jego oczach, widziałam tańczącą niepewność i nieopuszczające poczucie winy.
-Czy to kara za to, co tam zrobiłem? -zapytał, a mnie wręcz zamurował. -Ja.. ja chciałem chronić tych ludzi, chciałem chronić ciebie..
-Peter. -zaczęłam spokojnie stając tuż przed nim. -To była najodważniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam. Jesteś wspaniały, ale to, dlaczego musimy jechać ma inne podłoże. Proszę, wsiądź tam ze mną do tyłu, a ja ci spokojnie wytłumaczę w drodze.
  Po dość długiej chwili wahania chłopak pokiwał głową i razem wolniutko ruszyliśmy w stronę siedzącego już w środku Starka. Otworzyłam mu drzwi i pochylając jego głowę, pomogłam mu wsiąść do środka, po czym sama usiadłam. Wraz z moim trzaśnięciem ruszyliśmy przez zatłoczone o tej godzinie ulice Nowego Yorku.
  Z początku wszyscy milczeliśmy, ale wiedziałam, że to, co muszę wyznać jest nieuniknione. Powoli więc zaczęłam rozmowę z nim na ten temat, powiedziałam wszystko to, co przekazał mi wujek i czekałam na reakcję. Czekałam minutę, dwie i trzy, ale Parker wpatrywał się tylko przed siebie, milcząc uparcie. Agr!
-Powiesz coś? -zapytałam lekko zniecierpliwiona już jego zachowaniem.
  Jedyne co mnie ucieszyło, to milczący Stark, ale to nie wiem czy akurat dobry znak. Może podsłuchuje, zbiera informacje a potem wygarnie mu to wszystko? Cholera, Ash, jak dalej będziesz tak myślała, to zwariujesz.
-Mogłem wtedy iść od razu na dach. -odrzekł głosem wypranym z wszelkich uczuć, co przyprawiło mnie tylko o jeszcze większą, gęsią skórkę.
  Dalej już w ciszy jechaliśmy do Stark Tower by zrobić to, co nieuniknione. Wyznać Starkowi prawdę. Jestem niemalże pewna, że będzie chciał, aby tam spał, ba, a nawet zamieszkał. Ciekawe czy skleił już w tym swoim genialnym mózgu, dlaczego Peter mieszkał sam. Ehh.. za dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Moja głowa nawet nie wiedzieć kiedy znalazła się na ramieniu Petera, a gdy ten czule zaczął miziać mnie kciukiem po dłoni, zasnęłam.

~2181~

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz