Mozolnie otworzyłem powieki, czując na sobie ciepłe promienie porannego słońca. Przez chwilę zdawało mi się nawet, że w tym blasku, w tej strudze światła stoi ktoś znajomy.. ale to niestety było tylko złudzenie. Gdy tylko otworzyłem całkowicie już oczy, to nadal tkwiłem w tym bagnie. Jednym, wielkim i cholernie pojebanym bagnie, z którego przed osiemnastym rokiem życia nie wyjdę. Bo bądźmy ze sobą szczerzy, kto adoptuje nastolatków? No właśnie, nikt.
Z brakiem chęci do życia przetarłem twarz i delikatnie podniosłem się do góry, siadając na krawędzi materaca, bo tego czegoś łóżkiem bym chyba nie nazwał.
-No to czas na twoją pokutę, Parker. -mruknąłem do siebie i wstałem.
Z spuchniętymi i zaczerwionymi od płaczu oczami oraz bladym wyrazem twarzy podszedłem do szafy i nie zwracając uwagi na godzinę, wyjąłem czarną bluzę i czarne spodnie. Po drodze do drzwi założyłem kapcie i szurając nimi o i tak dosyć już zniszczoną podłogę, udałem się do łazienki.
Korytarz ciągnął mi się w nieskończoność, chociaż to było niecałe dziesięć metrów, a myśli, niczym najgorszy zdrajca, uparcie wracały do wczorajszego wieczora, który w cale nie miał aż tak dobrego zakończenia, nawet tutaj.
Po piętnastu minutach od wizyty tej dziwnej pani, w moim nowym pokoju zmaterializował się jakiś nieprzyjemny dla oka facet oraz nieznana mi kobieta w średnim wieku. Oboje mieli niezadowolony wyraz twarzy, jakby byli tu za karę, jednak ja dostrzegłem w ich oczach coś jeszcze. Nienawiść, którą darzyli albo cały świat, albo mnie. Warcząc, wręcz rozkazali mi, cytuję: "Ruszyć swoją grubą dupę" i udać się za nimi. Nie wiedząc, co mnie czeka oraz nie chcąc się im narażać, posłuchałem się. Okazało się, że wróciliśmy do mojego.. mojego prawdziwego domu, gdzie jeszcze znajdowały się resztki krwi cioci May oraz policjanci. Moi nowi opiekunowie kazali mi się szybko spakować i zaczęli podpisywać jakieś dokumenty u funkcjonariuszy. W ich głosie było tyle jadu, tyle nienawiści i fałszu, że nie śmiałem się nawet odezwać. Szybko wykonałem to, co mi kazali i wróciliśmy do mojego.. nowego domu. Domu dziecka.
Tak więc po tym nieprzyjemnym wieczorze oraz smętnym poranku, w końcu znalazłem łazienkę, z której to musiałem już naprawdę pilnie skorzystać. Mój pęcherz był przepełniony, a włosy tak tłuste, że po wyciśnięciu ich mógłbym mieć pełna butelkę oleju. Z westchnięciem otworzyłem drzwi z napisem głoszącym, że jest to męska łazienka i aż.. nie wiedziałem, co powiedzieć.
Pomieszczenie to nie miało więcej niż dwadzieścia metrów kwadratowych i niemalże całe było wyłożone w brudnoniebieskich płytkach.. a może to był niebieski, tylko przykryty warstwą brudu? Nie wiem, ale sterylnie to tu nie było. Jednak nie to spowodowało u mnie takie zdziwienie. Mianowicie, były tu trzy toalety, które przedzielony były tylko pół ściankami i nie miały drzwi. Żadnych. A do tego te wspaniałe prysznice, które również dzieliła niewielka pół ścianka. No super. Odwróciłem się w stronę drzwi, żeby je jakkolwiek zamknąć, ale ku mojemu rozczarowaniu, nie dało się, mimo, że tutaj klamka była.
Z westchnieniem i ponownie zbierającymi się łzami w oczach udałem się w stronę toalety, a następnie prysznica. W połowie tak zwanego posiedzenia, ktoś wszedł. Był to niewysoki, rudowłosy chłopak, najprawdopodobniej niewiele starszy ode mnie z smutnym wyrazem twarzy. Po prostu wszedł, umył ręce w jednym z czterech zlewów i wyszedł, w ogóle na mnie nie zwracając żadnej uwagi, jakby to, co tu widzi było dla niego normą.
Ale czy brak prywatności i pewnego rodzaju życie w gorszych warunkach.. czy to może być w ogóle normą?
Po piętnastu ciągnących się w nieskończoność minutach wyszedłem z łazienki.. mniej lub bardziej brudny niż poprzednio. Nie wiem, bo czasem dotknąłem tej ściany. Szybko wróciłem do swojej klitki i zostawiając rzeczy na łóżku, skierowałem się do stołówki znajdującej się na dole.
Stąpałem jak zawsze bezszelestnie, mijając na korytarzach coraz to bardziej smutne dzieciaki, mniejsze lub większe ode mnie, starsze lub młodsze. Nie było reguły. Czyżby to miejsce było aż takie złe?
Nie zdając sobie sprawy z tego, która jest godzina, stanąłem pod drzwiami stołówki, która to była tuż koło skrzypiących jak diabli schodów. Już miałem wyciągać dłoń i złapać za klamkę, ale usłyszałem przytłumiony głos.
-Nie opłaca ci się. -powiedział cicho, jakby się czegoś bał. -Już jest minutę po czasie.
Kiwnąłem głową, okazując w ten sposób wdzięczność i po prostu wyszedłem na dwór. Głodny, zmarznięty i załamany.
Nogi zdawały się wiedzieć, gdzie mam się udać, więc założyłem podniszczone słuchawki do uszu i puszczając muzykę, ruszyłem naprzód. Jedną z pierwszych piosenek lecących w słuchawkach była jakaś smutna melodia, przez którą zebrało mi się na poważne przemyślenia, na pojawienie się ponownie koszmarnych obrazów.
Czy jakbym nie poszedł wtedy na patrol, to uniknąłbym tej tragedii? A może właśnie przez to nie zdołałem ich nawet uratować? Dlaczego moja siła mnie zawiodła? Może gdybym uciekł, to on i ona nie.. nie zostaliby zabici w tak brutalny sposób. Może właśnie teraz siedziałbym u Neda i składał głupią Gwiazdę Śmierci, która to czeka na nas od paru dni, a ciocia May dzwoniłaby do mnie z pytaniem, co chce na kolacje. Może właśnie teraz szedłbym do sklepu po jajka czy mleko dla cioci.. może znów bym poczuł tą radość z ciepła domowego, którego w tej chwili tak bardzo mi brakuje. Dlaczego ja tego nie doceniałem? Dlaczego w ogóle najpierw coś trzeba stracić, aby to docenić?
Gdy w końcu podniosłem głowę do góry, to zobaczyłem piękny i nad wyraz cichy park, w którym to jak byłem mały, to często biegałem razem z wujkiem i ciocią. Na moją twarz wpłyną nikły uśmiech, bo samo to wspomnienie było czymś magicznym i jednocześnie normalnym dla mnie. Bo przecież dziesięcioletnie dziecko biegające po parku z kochającymi osobami to coś pięknego. Ludzie, którzy mnie kochali, których już nie ma. Kąciki ust ponownie opadły w dół, a ja ze łzami w oczach usiadłem na jednej z pobliskich ławek, patrząc przed siebie. Lekko zgarbiony patrzyłem przed siebie na szczęśliwe rodziny, dopiero teraz odczuwając tą jebaną samotność. Jakbym dopiero teraz zrozumiał, co się stało.
Wkurwiony na wszystko, agresywnie wstałem i szybkim krokiem ruszyłem przed siebie. Nie ważne gdzie, nie ważne jak, ale potrzebuję więcej czasu zanim trafię do tego domu dziecka. Potrzebuję ostatni raz poczuć wolność, poczuć się jak dawniej, gdzie nie miałem żadnych zmartwień, gdzie miałem pewną przyszłość.
Niemal natychmiast zawróciłem, kierując się do mojego nowego "domu", by wziąć swój strój i móc odpocząć od zgiełku gdzieś wysoko, na dachu jakiegoś wieżowca.
A potem.. kto wie, może dołączę do May i Neda?
A może spróbuję się zmierzyć z okrutną rzeczywistością, która z zapałem kopie mnie po dupie.. w sumie od urodzenia.
Nie wiem, zastanowię się w czasie lotu, w czasie oczyszczania swojego umysłu.~1077~
Nie jestem dumna z drugiej części tego rozdział, więc gdy będę miała czas, to poprawię to (czyli jakoś środa/czwartek).
Do następnego <3
CZYTASZ
I'm so tired
Fanfiction"Wszedłem do pokoju i chwiejnym krokiem skierowałem się w stronę pożółkłego materacu, który kuł nie wiadomo czym w plecy, gdy się na nim leżało. Jak tak dalej pójdzie, to po prostu się wykończę, chociaż.. może dla świata oraz dla mnie to i lepiej? N...