Rozdział 16

1.6K 156 46
                                    

-Od zawsze miałem pecha, Ash, ogromnego pecha. Straciłem rodziców w bardzo młodym wieku, ale nie trafiłem od razu do domu dziecka, o nie, nie, nie. Zaopiekowali się mną, ciocia May i wujek Bena, bo oni.. oni już wtedy, już te kilka lat wstecz byli ostatnimi osobami z mojej rodziny. -po chwili wziąłem głęboki, uspokajający wdech. -Czułem się tam dobrze, jak w prawdziwej rodzinie, jakby nigdy nic się nie stało, ale.. -przerwałem na chwilę, zastanawiając się, czy wspominać o radioaktywnym pająku. -.. ale po kilku latach ta sielanka się skończyła. Wujek.. on został postrzelony. -zaciąłem się przez fale obrazów  napływających do mojej zmęczonej już głowy, które przedstawiały tamtą makabryczną scenę.
  Prawie czterdziestoletni, średniego wzrostu mężczyzna upadł głośno na ziemię tuż po głośnym wystrzale z pistoletu. Przestraszony, natychmiast obróciłem się w tamtą stronę, zmieniając swoją drogę o niemal sto osiemdziesiąt stopni i zamiast biblioteki, do której to zmierzałem, ujrzałem jakąś uciekającą postać oraz zbiorowisko ludzi. Kierowany dziwnym przeczuciem udałem się tam, przedzierając się przez bezczynnie stojących wokół ludzi. Moje serce stanęło na ten jeden, jedyny moment, gdy tylko oczy zobaczymy ukochanego wujka w kałuży krwi, który ledwo oddychał.
  I po co ja wtedy kłamałem.. po co w ogóle inaczej się zachowywałem.. po co pozwoliłem pająkowi mnie ugryźć.
- Ja.. gdy tylko wracam do tego wydarzenia wspomnieniami, to mam wrażenie, że to tylko i wyłącznie moja wina. Ja.. -pociągnąłem głośno nosem, czując zimne łzy na rozgrzanych policzkach.
  To jest moja wina, bo mogłem wtedy jakoś zatrzymać tego gościa przed próbą ucieczki.. czy zrobić cokolwiek. Przecież byłem już po mutacji! Przecież prawie opanowałem moce..
  Tyle błędów, tyle źle rozegranych sytuacji.
  Ash niespodziewanie przyciągnęła mnie do siebie, zamykając w szczelnym uścisku. Mimowolnie uśmiechnąłem się czując jej ciepło i bliskość, które dawały mi już dawno zapomniane bezpieczeństwo. Bez skrępowania również objąłem ją w talii, wiedząc, że po tej chwili słabości będę tego żałował.
-Ehh.. później w szkole śmiali się ze mnie, podtapiali głowę w kiblu lub zamykali w szafce. Zwłaszcza Flash i jego grupa. Byłem znów sam. Aż do magicznej, drugiej klasy, kiedy to Ned, mój.. mój przyjaciel pojawił się w Middtown. Był przy mnie tak, jak teraz Ty.
  Mój głos na wspomnienie ciemnoskórego przyjaciela niebezpiecznie zadrżał. Już chciałem kontynuować ten ciężki monolog, lecz moja przyjaciółka miała inny plan.
-Nie musisz dokładnie wszystkiego opisywać, Pete. -powiedział cichutko ciepłym i spokojnym głosem. -To pewnie bardzo trudne.
  Pokiwałem głową i wypowiedziałem ostatnie zdanie.
-May i Ned zostali zamordowani tego samego dnia, ja trafiłem do domu dziecka, a wisienką na torcie jest to, że przez jebany wypadek oraz własną głupotę straciłem wzrok. -oznajmiłem bezuczuciowym tonem na jednym wydechu.
  Kobieta zastygła bez ruchu, a ja delikatnie odsunąłem się od niej ponownie czując, jak lodowata otchłań pochłania moje ciało. Delikatny uśmiech zniknął całkowicie z mojej twarzy, tak samo jak łzy, dosłownie przed chwilą wytarte rękawem spod ciemnych okularów.
  Nagle usłyszałem cichy szloch. Nie wiedząc, co mogło go wywołać, dyskretnie obróciłem twarz w stronę mojej.. nowej przyjaciółki. Tak, chyba mogę już ją tak nazywać.
-Wszystko w porządku? -zapytałem zdziwiony jej reakcją.
  Spodziewałem się wszystkiego, nawet wypominania, jaki to jestem beznadziejny, że pozwoliłem na to wszystko i w ogóle.. ale współczucie? Dlaczego? Przecież.. przecież ja na nie nie zasługuję.
-Dziwisz mi się? Tyle przeszedłeś.. tyle straciłeś i nadal żyjesz! -krzyknęła głośno. -I ty się dziwisz, że płaczę?! Przecież to nie jest normalne! Masz siedemnaście lat i piekło na ziemi..
  Opuściłem delikatnie głowę w dół, myśląc o swoich wręcz poszarpanych od żyletki rękach otoczonych grubą warstwą bandażu tuż pod ciepłą, firmową bluzą.
  -Ukrywasz coś jeszcze? -spytała nadal przez łzy, kładąc mi dłoń na ramieniu.
  Tak, i to nawet nie wiesz jak wiele rzeczy, jak wiele sekretów.. których na pewno nie poznasz ze względu na bezpieczeństwo.
-Musze iść za bar. -rzekłem i niemal od razu wybiegłem z pomieszczenia służbowego.
  Chcąc uniknąć konfrontacji z kimkolwiek, spuściłem delikatni głowę w dół i udałem się od razu w prawą stronę. Zrobiłem siedem kroków i obróciłem się o dziewięćdziesiąt stopni w prawą stronę. W ten oto sposób poruszam się po całym tym barze, a raczej po jednym metrze kwadratowym, który znam dosłownie na pamięć. Każdy z moich kolegów oraz koleżanek wedle rozkazów kierownika nie ma prawa przestawiać żadnych butelek, żadnych kieliszków.. niczego.
-Peter! Mai Tai, Bloody Mary i Old fashioned na już! -krzyknął do mnie Andrew z drugiego końca baru, który widocznie dopiero teraz mnie zauważył.
  Pokiwałem głową i bez zastanowienia zacząłem przyrządzać te trzy zamówione drinki.
  Przeważnie klienci nie wiadomo skąd wiedzą, że jestem niewidomy i podchodzą po swoje drinki do baru albo po prostu czekają na niego. Moim domysłem jest to, że na tym stanowisku wisi po prostu jakaś karteczka głosząca o tym.
  Moje dłonie automatycznie odnalazło potrzebne rzeczy, a dzięki pamięci ciała zacząłem niekontrolowanie wykonywać swoją pracę. Pracę, którą wykonuje już od pięciu miesięcy, a wszystko to dzięki wspaniałej Ash. To właśnie w tym barze zaczęła ze mną rozmawiać i jakoś podświadomie wyczuła chyba, że potrzebuje pomocy w jakiejkolwiek postaci, bo dała mi swój numer telefonu i co dziwne, dzwoniła bardzo często by tak o, porozmawiać. Nie odrzucałem jej, nawet nie wiem czemu, może brakowało mi towarzystwa normalnych ludzi? Bynajmniej, to właśnie ona wręcz zmusiła mnie, abym tu pracował i zapewniła, że ludzie stąd mnie nie skrzywdzą. Opierałem się dobry miesiąc, ale w końcu jej cudowne argumenty polegające na tym, że zdechnę z głodu przekonały mnie. Bo faktycznie, jeden malutki posiłek dziennie to za mało na mój organizm, przez co moja regeneracja już praktycznie.. no nie działa. Podejrzewam, że to właśnie przez to nie mogę odzyskać wzroku, bo przecież.. ah, nie chce mi się nad tym znów rozmyślać, bo i tak nic się nie zmieni.
  Wykonałem trzy drinki i natychmiast nacisnąłem dzwonek po mojej prawej stronie, który miał zakomunikować danej osobie, że drink jest gotowy do odbioru. Tak też się stało i teraz. Po kilku sekundach od strony kuchni pojawił się Andrew i z radosnymi podziękowaniami poszedł zanieść klientom ich zamówienie.
  Nie mając co ze sobą zrobić, oparłem głowę o zimny blat i usiadłem na skrzynce po piwie ukrytej głęboko pod ladą. Przymknąłem oczy i po prostu siedziałem otępiały myśląc, czy po tym wydarzeniu Ash nadal będzie chciała utrzymywać ze mną jakikolwiek kontakt. Może chce mnie opuścić? Może już mnie nienawidzi? Boże, zabiłem tylu wspaniałych i ważnych dla mnie ludzi praktycznie bez powodu, praktycznie dlatego, że żyje. Dlaczego jeszcze nie popełniłem samobójstwa?
  Ogarnęła mnie nienawiść do samego siebie, do tego okropnie wychudzonego ciała, któremu ciągle mało kalorii. Do tych przedramion pełnych blizn, niemo wołających o pomoc oraz do tych genów, które bez mojej zgody zostały zmutowane.
  Westchnąłem głośno i niemal przewróciłem się słysząc znienacka czyjś głos.
-Jest tu ktoś?
  Błyskawicznie podniosłem się do góry, odruchowo poprawiając przerzedzone włosy.
-Tak tak, przepraszam. -sapnąłem, podpierając się dłońmi o blat. -Co dla pana?
  Patrzyłem przed siebie minutę, dwie.. aż w końcu nie wytrzymałem i zadałem ciut niemiło pytanie.
-Jeśli pan coś pokazuje na karcie, to niestety nie widzę tego, więc proszę powiedzieć.
  Odpowiedziała mi ponownie głucha cisza przerywana tylko cicho grającą muzyką i rozmowami siedzących po drugiej stronie lokalu gości. Lekko zniecierpliwiony zacząłem tupać nogą zastanawiając się przy tym, czy może ten koleś nie celuje we mnie z broni albo nie robi sobie jakiś głupich żartów, bo takie sytuacje też się już zdarzały.
  Kiedy ponownie miałem coś dodać, to w końcu się odezwał.
-Peter?

~1197~

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz