Rozdział 25

1.6K 124 22
                                    

  Zapamiętać, nigdy więcej nie ufać Natashy w jakiś ważniejszych dla mnie sprawach. Ta wredna kobieta zamiast zaprowadzić mnie do wyjścia, tak jak uprzednio ustaliliśmy i to na jej zasadach, to zrobiła ze mną niezliczoną ilość kółek wokół różnych pokoi, abym stracił orientację w terenie i zaprowadziła do jakiegoś wielkiego pomieszczenia, którego za chiny nie mogłem rozpoznać. Po prostu zajebiście. Nie protestując, bo przecież już przed chwilą pokazała mi, że mam gówno do gadania, stanowczo położyła mi dłoń na plecach i delikatnie kierując moim ciałem, wskazała mi drogę do jakiegoś mniejszego pomieszczenia. Specjalnie głośno tupałem, aby móc w ogóle mieć jakiekolwiek rozeznanie w tej, jak się okazało kuchni. Dupy to ona nie urywała, miała kilka stołków barowych, parę sprzętów, blatów.. standard, ale szkoda, że nie potrafię określić w jakich są kolorach i kształtach. Boże, przez ten chwilowy, kolorowy przebłysk dopiero teraz poczułem, jak bardzo brakuje mi tego jednego, konkretnego zmysłu. Cichutko westchnąłem, a łzy automatycznie napłynęły mi do oczu.
  Wzrok. Niby nic takiego, niby się go nie docenia tak na co dzień, no bo też po co? Ciągle widzę barwy oraz twarze, nawet nieznanych mi ludzi. Oglądam z przyjemnością kolorową telewizję, ruszające się tam postacie, gram w gry wymagające uwagi i koordynacji ręka oko, obserwuję łono natury.. i tak naprawdę nie doceniam tego, że go mam. A jak tego zabraknie? A jak się pewnego dnia otworzy oczy, a ta cholerna czerń zostanie? To życie traci swój unikalny charakter.
  Tak mocno się zamyśliłem, że nie wiedzieć kiedy siedziałem na jednym z tych stołków, a przed moim nosem ktoś położył talerz z niesamowicie apetycznie pachnącą jajecznicą. O Boże, jak ja dawno nie czułem tego zapachu.
-Zjedz i zaraz na spokojnie sobie porozmawiamy. -zaczęła miło chyba rudowłosa.
  Przecież nie mam pewności, czy nie zmieniła koloru włosów przez ten czas. W końcu nie widziałem jej.
  Zaciągnąłem się, tym razem głęboko powietrzem, a do moich nozdrzy dotarł smakowity zapach jedzonka, którego mój brzuch już od dawna nie widział. Jednak nie mogłem nawet chwycić za widelec, bo sam zapach powodował, że moje gardło mocno się ściskało, nie pozwalając niczemu przez nie przejść. Bynajmniej tak to odczuwałem. Po chwili nawet poczułem, że zbiera mi się na wymioty od tego zapachu. Normalnie zajebiście, dlaczego nie mogę choć przez moment być normalny, a moje ciało nie może ze mną współpracować? Dlaczego muszę być tak bardzo popierdolony?!
  Nie chcąc nikomu robić przykrości, powoli podniosłem zabandażowaną rękę i posunąłem talerz w kierunku kobiety, dyskretnie sugerując, że nie zjem tego.
-Nie lubisz jajecznicy? -zaniepokoiła się. -Może zrobić ci jakieś kanapeczki lub coś innego?
  Nieśmiało pokręciłem głową, spuszczając ją na dół.
-Po prostu nie dam rady. -wyszeptałem cicho.
  Tu już nawet nie chodzi o to, że mam pretensje do niej o niedotrzymanie słowa. Co to, to nie, bo moje zdanie zmienia się jak w kalejdoskopie, nie pozwalając mi przy tym obarczać winą innych. W końcu to nie wina Natashy, że mnie tu zatrzymała, tylko moja, że w ogóle pozwoliłem jej się zbliżyć do mnie. Gdybym.. gdybym nic nie mówił, gdybym nie dał jej jakiegoś powodu.. może pozwoliłaby mi odejść. Znów wszystko zjebałem.
-Cii, spokojnie Młody, wiem o twoich problemach z jedzeniem, ale może zjesz chociaż trochę? -przysunęła talerz ponownie w moją stronę. -Musisz odzyskać siły by się zregenerować, a na samych kroplówkach daleko nie zajdziesz. -ani na chwilę nie podniosła na mnie głosu, ani przez chwilę nie słyszałem żadnej fałszywej nuty w jej słowach.
  Dlaczego? Dlaczego tak dobrze mnie traktuje? Przecież ja na to nie zasłużyłem. Potrafię tylko krzywdzić ludzi, a nie im pomagać. Każdy, kto jest przy mnie cierpi w jakiś sposób.. przeze mnie. Nie potrafię trzymać języka za zębami, nie potrafię nikogo obronić. Ja.. powinienem umrzeć tam, na tym dachu lub w mieszkaniu, wykrwawiając się. Przecież tylko zawadzam i sprowadzam do piachu najbliższych.
  Oparłem łokcie na stole i schowałem twarz w dłoniach, nie mogąc przy tym odgonić od siebie tych uporczywie mnie dręczących myśli i poczucia winy. Co rusz brałem coraz to głośniejsze wdechy, a wokół mnie zrobił się niezły szum. Jednak żadne logicznie brzmiące słowa do mnie nie docierały. Nic do mnie nie docierało.. oprócz tego jednego zdania.
-Wybiła właśnie godzina piętnasta, a ja przychodzę do was, moi drodzy słuchacze z najnowszymi newsami.. -dobiegł z cicho grającego radia głos prowadzącego.
  Piętnasta?! Przecież o tej godzinie to ja powinienem stać za barem i już przyrządzać klientom drinki! Bezwiednie zacząłem szybko oddychać, a moje serce gwałtownie przyspieszyło przez nagłe pojawienie się sporej ilości adrenaliny w krwioobiegu. Momentalnie podwyższył mi się poziom glukozy, dzięki której moje podniszczone komórki zaczęły wytwarzać niezbędne ATP*.
  Szeroko otworzyłem oczy i szybko, niczym gepard zerwałem się na równe nogi, wywracając przy tym stołek oraz potrącając jakąś nieistotną w tym momencie osobę, po czym jak gdyby nigdy nic wybiegłem z kuchni. Przemierzyłem niczym prawdziwa błyskawica cały salon, cicho oraz z nietypową dla mnie gracją omijając każdą przeszkodę w postaci stoliku czy jakiś kolorowych poduszek. Tym sposobem w ciągu kilku sekund dotarłem do schodów i normalnie, jak za dawnych czasów zacząłem zeskakiwać z nich o się do ścian, by jak najszybciej dotrzeć na dół.
-Peter! -usłyszałem gdzieś z tyłu, ale nawet nie myślałem o tym, aby zareagować.
  Bo też po co? Ona.. oni już nie są częścią mojego popierdolonego życia, które sam sobie układam w ten sposób. Jak gdyby nie patrzeć to może nawet lepiej, że się od nich odcinam.. przynajmniej są bezpieczniejsi, a moje sumienie odciążone o kilka osób. Nie zwracając uwagi na to, że chociaż lekko rozmamane, ale widziałem każdą rzecz i to w kolorach, wybiegłem z budynku prosto na rozgrzany chodnik. Moje myśli zajęte były przez chęć szybkiego dostania się do baru, więc nie zwracałem uwagi na przechodniów czy otaczającą mnie przyrodę. W pobliżu, z tego co pamiętam powinien być przystanek autobusowy, dzięki któremu szybko i bez przesiadek znajdę się pod moim miejscem pracy. Znaczy.. chyba.
  Moje obawy zniknęły, gdy tylko jak za mgłą ujrzałem lekko zaniedbany przystanek, na którym na moje nieszczęście już stał autobus.
-Cholera. -zakląłem. -Dam radę!
  Przyspieszyłem, motywując całe swoje ciało do niebywałego od dłuższego czasu wysiłku. Ale wszystko to opłacało się i to bardzo, bo zdążyłem w ostatniej chwili. Z lekką zadyszką wpadłem do środka prawie że pustego, ale w miarę czystego autobusu i usiadłem na pierwszym lepszym miejscu, gdzieś z tyłu oczywiście, aby nikt nie widział moich bandaży i ran. Chwila.. szarawe siedzenia, starsza kobieta podpierająca się na zardzewiałym, niebieskim wózeczku i pan z ogromnym bukietem róż. Dopiero teraz do mnie dotarło to, co się stało.
  Kroplówka.. z substancjami odżywczymi i.. glukozą. Ona.. z dzięki niej moje ciało ma energię do poruszania się i regeneracji. Ja.. ja widzę!
  Szybko oddychając po wyczerpującym biegu uśmiechałem się pod nosem, nie zdając sobie nawet spawy z tego, jak bardzo brakowało mi widoku innych ludzi. Ja.. nie czuję się teraz tak bardzo samotny, jak przedtem, bo wiem, że wokół mnie też ktoś żyje, mniej lub bardziej szczęśliwy, ale żyje! Jednak.. to tylko chwilowe, jak każda sekunda mojego jebanego szczęścia. Westchnąłem głośno i obróciłem głowę w stronę szyby, by móc w ciągu tych ostatnich chwil pooglądać miasto, parki, mini lasy i.. i ludzi, a raczej rodziny z szczerzącymi się pociechami, których buzie umazane są pysznymi lodami w ten słoneczny dzień.
  Powoli mrugnąłem powiekami czując, jak mgła w oddali staje się coraz większa i gęstsza, a świat ogarnia ciemność. Wraz z nią na mojej twarzy znów pojawił się smutek. Wszystko to trwało co prawda sekundę, ale starałem się przedłużać tą chwilę, jak tylko mogłem, by tak szybko nie wracać do tej cholernej, aczkolwiek prawdziwej rzeczywistości. Jednak.. to już koniec..
  Nagle poczułem czyjąś rozgrzaną dłoń na ramieniu. Gwałtownie się wzdrygnąłem, obracając się do tej osoby i jednocześnie przyjmując pozycje obronną.
-To ja Peter, nie bój się. -zaśmiała się jakaś kobieta z ślicznie melodyjnym głosem. -Przysiądę się, oki?
  Pokiwałem głową starając się przypomnieć, kto może być właścicielem tego głosu. I nagle mnie olśniło.
-Hej Ash. -odpowiedziałem, a na moje usta nagle wypłynął prawdziwy uśmiech.
  Jak ona to robi? Przecież ja.. nie rozumiem, co dzieje się w mojej głowie. To.. to takie trudne.. nie wiem co robić. Mam ogromny mętlik..
-Wiesz.. byłam wczoraj u ciebie w mieszkaniu, jak zawsze z zakupami i.. nie będę owijać w bawełnę. -czułem jak odwróciła się do mnie przodem, a z mojej twarzy powoli odpływają wszelkie kolory. -Gadaj, co tam się stało.
  W głowie zacząłem mieć jeszcze większy, niż poprzednio mętlik. Przecież prawdy jej nie powiem, że to wszystko przez ten dziwny telefon, że moje życie się sypie, a ja znów chcę umrzeć. Chociaż.. dobrze mi przy niej, czuję się taki.. wolny. Może.. spróbuję w końcu dać sobie szansę? Tylko czy nie będę tego żałował? Nie będę za bardzo jej narażać? Czy warto tak ryzykować? Czy będę wtedy samolubny? Czy.. stop, daj się ponieść chwili, Peter, najwyżej potem się potniesz.
-Okłamałem cię.. a raczej nie powiedziałem całej prawdy. -wyszeptałem tak, żeby tylko ona to usłyszała, a nie jakieś starsze małżeństwo siedzące dwa miejsca dalej.
  Znając ją, to zmarszczyła teraz brwi, nie rozumiejąc najpewniej o co mi chodzi.
-Jak to mnie okła.. nie powiedziałeś wszystkiego? -zapytała, co dziwne, bez pretensji w głosie.
-Bałem się.. nikt, poza moim zabitym przyjacielem o tym nie wiedział i.. ja z tym skończyłem.
-Ćpasz?! -krzyknęła szeptem na to wyznanie.
  Obróciłem głowę w jej kierunku i mimo, że nie widziałem jej oczu, to spojrzałem tam, gdzie wydawało mi się, że są.
-Co? Nie, nie, nie! -odpowiedziałem, zaczynając gwałtownie machać rękami.
  Kobieta przez chwilę milczała, jakby się nad czymś zastanawiając. Zresztą, ja też. Jeśli ona mnie zostawi, odejdzie i nie wróci, to.. to ja to zrobię. Zabiję się.
  Jednak ona nie wstała, nie uderzyła mnie w twarz czy cokolwiek innego. Zaczęła się kręcić, jakby czegoś szukając w chyba torebce, by po chwili znów spokojnie usiąść obok mnie. Ba, a nawet bliżej, niż poprzednio! Przez kilka sekund nie odzywała się do mnie, by po chwili porozmawiać, ale jak się okazało, nie ze mną.
-Halo, szefie? Ja i Peter nie możemy dzisiaj przyjść.. Bo utknęliśmy w korku na moście, jakiś wypadek, wie szef jak to tutaj jest.. Tak, tak, jutro oboje będziemy.. Może i być na dwunastą, bez problemu.. Dziękujemy, do widzenia! -usłyszałem, jak ponownie się kręci. -No dobra, do roboty nie idziemy. Wysiadamy na następnym przystanku i idziemy do mnie. Rodziców nie ma, więc sobie porozmawiamy, dobrze?
  Nie miałem wyjścia, musiałem pokiwać głową. W końcu prędzej czy później i tak musiałbym z nią porozmawiać, bo.. chyba naprawdę mi na niej zależy, ale znów za bardzo to chowam w sobie. Obym tylko tego nie żałował.

~1716~

  *ATP -w dużym skrócie jest to główny nośnik energii w komórce. 
   No to co, Ash powoli staje się miłością Petera, a jego psychika (mam nadzieję, że dobrze to odzwierciedliłam) jest w rozsypce. Nie wie, czego chce i co zrobić, aby było jak najlepiej. A czy tak będzie, hm.. to zobaczymy xD
  Mieliście rację, Natasha tak łatwo go nie puściła, w końcu to nie w jej stylu XDD
  A jak myślicie, Stark się bardziej zainteresuje, czy może jednak zostawi go w spokoju? Ah te niewiadome ^^
  Do następnego poniedziałku!

I'm so tiredOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz