Typ osobowości? Księżniczka. Zdecydowanie, tuż obok ekstrawertyka, sangwinika, flegmatyka i melancholika powinien pojawić się jeszcze typ osobowości o nazwie „księżniczka", który definiowałby w skrócie takie osoby jak Iris Martin.
Poznałem tę dziewczynę zaczynając swoją przygodę z nauczaniem, a w mojej głowie rozbrzmiały trzy głośne sygnały z czerwonym światłem i monumentalnymi wykrzyknikami.
Księżniczki albo się kocha, albo się ich nienawidzi. Nie można przejść koło nich obojętnie, bo po pierwsze – to obraza majestatu, a po drugie, zwyczajnie się nie da, bo robią wrażenie, a ich sposób bycia jest... Ekstra, jeśli wiecie co mam na myśli.
Iris była oczywiście blondynką, a jej włosy wyglądały jak z reklamy szamponu. Długie, lśniące, doskonale proste i gęste. Miała zwyczaj odrzucać je na plecy, kiedy odchodziła, mimo to nigdy, powtarzam nigdy się nie plątały, wracając do poprzedniego stanu nienaganności.
Jej ciemne oczy wyrażały albo znudzenie, albo politowanie, albo znudzone, pełne litości rozbawienie. Zdarzało się, że płonął w nich ogień wściekłości, ale nie miałem okazji przez pół roku swojej pracy zobaczyć w nich żadnego zainteresowania.
Jako cheerleaderka miała smukłą, wysportowaną sylwetkę, którą podkreślała obcisłymi topami i ciasnymi jeansami, albo opływowymi sukienkami.
Staranny, wyraźny makijaż pokrywał jej ewentualnie dziecinną, nastoletnią buzię, mówię ewentualnie, bo nie miałem okazji widzieć Iris Martin bez makijażu, chociaż podejrzewam, że pod podkładem i tak jej cera wyglądała jak po jakimś zabiegu wygładzającym i oczyszczającym. Ale tak dwa tygodnie po, bo nie ma opcji, że była nienaturalnie zaczerwieniona.
Kiedy już raczyła się odezwać na mojej lekcji, mówiła z pretensją i definitywną ochotą, by wyjść i nigdy nie wrócić.
Czasem się zastanawiałem jakim cudem ktoś, kto ma same piątki od góry do dołu, ze wszystkich innych przedmiotów, jest kapitanem szkolnej drużyny chearleederek, odbiera nagrody za sto procent obecności, pracuje w wolontariacie, chodzi na dodatkową matematykę dla geniuszy, jest przewodniczącą szkoły i młodzieżowej rady miasta, nie potrafi zrozumieć czegoś tak banalnego jak problematyka książki napisanej sto lat temu.
Sto lat to wcale nie tak dużo. Sto lat zajęłoby mi zrobienie tego wszystkiego, co zrobiła Iris, a umówmy się, różniące nas jakieś osiem, to coś znaczącego.
Właściwie dziwiłem się, że dostałem od razu ostatnią klasę, ale dyrektor najwidoczniej uznał, że złapię z młodzieżą wspólny język, skoro nie tak dawno sam zaliczałem się do grona młodzieży...
I właściwie miał rację, bo potrafiłem dogadać się z tymi dzieciakami, pomijając oczywiście czystą jak łza, perfekcyjną Iris Martin.
Nauczyciele przecież lubią uczniów z osiągnięciami – powiecie. No cóż, ja też lubię, zwłaszcza takich, którzy nie podważają każdego mojego słowa, a z miłą chęcią wchodzą w dyskusję na zajęciach, co natomiast wnosi coś do tematu.
Były w sumie we mnie dwie strony wtedy – ta, która rzeczywiście miała jeszcze zapał, by wykładać angielski i ta, która była już zmęczona i styrana życiem, chociaż nie dobiłem jeszcze do trzydziestki.
Proszę was, żyjemy w takim świecie, że już trzynastolatki są styrane życiem, a ja mając dwa razy tyle lat, miałem w sobie dwa razy tyle styrania.
Czy uwziąłem się na Iris?
Nie.
Może.
Nie wiem.
CZYTASZ
american novel {hemmings} ✓
Fanfiction"Patrząc na rodziców Iris Martin, jako nauczyciel, albo raczej jako człowiek, uświadomiłem sobie parę prostych faktów dotyczących życia. Po pierwsze - biedna cheerleaderka. Po drugie - pieniądze zdecydowanie piorą mózgi bardziej niż gry wideo. Po tr...