Stało się. Ja naprawdę się zakochałem i nie miałem pojęcia jakie konsekwencje przyniesie to uczucie. Kiedy obudziłem się w niedzielę późnym popołudniem, nie potrafiłem pozbierać myśli. Jak to będzie? Co my teraz zrobimy? Całowaliśmy się...
Poczułem się dziwnie, bo uświadomiłem sobie, że tak naprawdę powinienem teraz skakać pod niebo, planować, czerpać przyjemność z nowej sytuacji, odkrywać w sobie na nowo emocje, które już dawno zostały uśpione i rozpływać się właśnie nad takimi sprawami, nie nad tym, czy to w ogóle właściwe.
Całowaliśmy się.
I co z tego?
Sypiałem z wieloma kobietami, ale w żaden sposób moje drogi później nie schodziły się z nimi, zatem czy jeden pocałunek, albo raczej godzina pocałunków, mogła określić, iż z Iris będzie inaczej?
Nie. Sama czynność całowania nie musiała oznaczać nic, wszystko natomiast określały uczucia, które buzowały w nas i wreszcie znalazły swoje ujście.
Gdyby chodziło tylko o seks, być może cała ta sprawa mogłaby zamknąć się w jednej interakcji, ale kiedy w grę wchodziły żywe emocje, musieliśmy bardzo uważać, nie tylko, by nie zostać odkryci, ale przede wszystkim, by nie zranić siebie nawzajem.
W naszym wypadku romans oznaczał kompletne zaufanie, oddanie się wręcz tej drugiej stronie. Trochę hiperbolizując – jakbyśmy oboje stali nad przepaścią i jeden fałszywy ruch, mógłby doprowadzić do upadku.
Długo o tym myślałem. Prawdopodobnie zbyt długo. Zastanawiałem się, czy powinniśmy się zdzwonić, ale odrzuciła moje połączenie, tłumacząc, że ten dzień poświęca tylko rodzinie, która przyjechała z daleka specjalnie na bankiet i będzie dziwnym jeśli nagle zniknie, a nie może non stop tłumaczyć się Scottem, bo w końcu państwo Martin wyperswadują mu granice.
Wieczorem ja nie odebrałem, bo zasnąłem od nadmiernego myślenia, tym samym spotkaliśmy się dopiero w poniedziałek, na naszych pierwszych, wspólnych zajęciach od pamiętnego zdarzenia.
Miałem świadomość, że musimy coś ustalić i zupełnie poważnie ze sobą porozmawiać, bo w tej kwestii należało omówić każde za oraz każde przeciw. Ale... Czego my tak właściwie chcieliśmy? Ja chciałem jej. Chciałem się z nią spotykać, chciałem ją całować, chciałem podjąć się ciężkiej próby zbudowania zdrowego związku z relacji, która u swoich podstaw nie należała do najzdrowszych. Byłem w stanie to zrobić, jednak tylko z osobą, na której będzie mi naprawdę zależeć – na Iris naprawdę mi zależało, skoro zaryzykowałem aż tyle.
Kiedy wszedłem do klasy minutę spóźniony i nie zobaczyłem dziewczyny wśród obecnych uczniów, mój zapał odrobinę opadł. Czyli może naprawdę zmieniła tę szkołę? Siliłem się na lekki uśmiech, bo grupa czekała na „dzień dobry, gamonie". Zanim wymusiłem z siebie te słowa, drzwi skrzypnęły, a zaraz za mną zmaterializowała się wręcz Iris. Musiała wejść drugimi drzwiami, skoro nie minęliśmy się na korytarzu, ale może... Może mnie unikała?
Cholera, że też tak bardzo zafascynowaliśmy się samym faktem pocałunku, by nie porozmawiać o tym!
Mimo wszystko musiałem udawać, że jest jak dawniej.
- Zapiszę to aż na tablicy... Iris Martin, drugi raz w historii swojej edukacji, się spóźniła. – Użyłem względnie najbardziej obojętnego tonu, ku rozbawieniu klasy. – Usiądź. – Skinąłem, rzeczywiście notując tę informację na tablicy.
Dziewczyna niepewnie zajęła miejsce w pierwszej ławce, bo jej dawne stanowisko zajął jakiś kolega Szmatta, na co pewnie czekał z zapartym tchem, a dopiero wówczas miał taką okazję. Cóż, ja też nie chciałem siedzieć z Mią, gdy się rozstaliśmy, więc Calum bezceremonialnie podniósł ją na krześle, przestawiając mebel wraz z użytkowniczką kawałek dalej. Uśmiechnąłem się pod nosem do tego wspomnienia.
CZYTASZ
american novel {hemmings} ✓
Fanfiction"Patrząc na rodziców Iris Martin, jako nauczyciel, albo raczej jako człowiek, uświadomiłem sobie parę prostych faktów dotyczących życia. Po pierwsze - biedna cheerleaderka. Po drugie - pieniądze zdecydowanie piorą mózgi bardziej niż gry wideo. Po tr...