27. Lady Makbet

4.7K 384 319
                                    

niesprawdzony 

W swoim życiu po Mii miałem wiele kobiet, ale żadna z nich nie była dla mnie takim wyzwaniem jak Iris Martin, która w pięknej, czerwonej sukience, z doskonałym makijażem, ułożonymi włosami i uśmiechem pełnym pogardy do wszystkiego, co żywe, ciągnęła mnie wręcz przez korytarz szkoły.

Zastanawiałem się jak to działa. Dlaczego ktoś, kto może mieć cały świat w swoich rękach, chce mieć akurat mnie. Iris nie była głupia, wiedziała, że jeżeli to kiedykolwiek wyjdzie i przeniesie się poza granice przelotnego romansu z nauczycielem, który potem wspomina się po latach, z lekkim mrugnięciem do szalonych, nastoletnich lat, jej życie ulegnie kompletnej zmianie.

Mimo tego, że ja przy niej stawałem się mniej zmęczony, a ona przy mnie rozwijała skrzydła, nie mogłem zapewnić dziewczynie tego, co mógłby zapewnić jej jakiś bogaty biznesman, albo jakikolwiek inny partner, którego wybraliby dla niej rodzice. I o ile wiedziałem, że świat już nie działa na zasadzie: „kobieta nie może zarabiać więcej niż jej facet", to wciąż, miałem dziwne poczucie, iż... Kiedyś, w przyszłości, takie rzeczy mogą zniszczyć naszą pozorną stabilność.

Miałem wątpliwości od chwili, gdy powiedziałem, że ją kocham. To było coś. To było znaczące, bo nie byłem człowiekiem, który wyznaje miłość na prawo i lewo, bo ktoś chce właśnie wyznanie miłosne usłyszeć. Kiedy mówiłem „kocham", to właśnie miałem na myśli.

Dlatego bałem się co będzie dalej. I czy w ogóle to wszystko ma jakikolwiek sens.

Ale gdy tylko zobaczyłem jak weszła na salę w swojej pięknej, czerwonej sukience, niby w zwolnionym tempie, stawiając wysokie szpilki na parkiecie, oblizałem usta. Iris Martin była tym wszystkim czego zawsze się bałem. Była złamana, ale okrutna. Była piękna, ale nie do końca zrównoważona. Uśmiechała się wdzięcznie, w oczach mając lód. Była silna, była nie do zatrzymania, zawsze dostawała to, czego chciała, a ja głupi z miłości, dawałem jej wszystko, bo mnie omotała swoim urokiem.

Czy żałowałem? Nie, bo gdy tylko Iris wyłapała mnie wzrokiem, ubranego w dopasowany garnitur, z ułożonymi włosami, gdy popijałem colę, chcąc nie chcąc bez wódki, poczułem jak rozbiera mnie wzrokiem i wiedziałem, że to szaleństwo – jest już obustronne.

Uśmiechnąłem się do niej zadziornie, odwzajemniła mój uśmiech. Calum aż zatarł ręce, a Ashton wziął głęboki oddech, zapewne ze strachu, że jeżeli któreś z nas upije się tej studniówkowej nocy, to możemy czasem zniszczyć wszystko, będąc tak niedaleko końca, albo raczej początku.

- Panie Hemmings. – Iris podeszła do mnie, racząc przymilnym grymasem moich przyjaciół.

- Panno Martin? – Uniosłem jedną brew.

Hood zasłonił usta, podśmiechując się głupio. Napięcie między nami było wyczuwalne.

- Mogę poprosić pana na korytarz? Chcę się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu.

Zmierzyłem ją od góry do dołu. Ta kreacja rzeczywiście doskonale podkreślała jej piękne kształty i mocno wybijała blask z ciemnych oczu nastolatki. Oddałem papierowy kubeczek w ręce Ashtona, wygładziłem swoją marynarkę i niezobowiązująco położyłem dłoń na łopatkach Iris, która niemal od razu dostała gęsiej skórki.

W ten sposób właśnie dotarliśmy na spowity mrokiem, szkolny korytarz, gdzie w tle było słychać tylko dźwięki imprezy oraz stukot obcasów Iris.

- Głosy są podliczone? – wypaliła mając na myśli oczywiście wybory króla i królowej balu, podczas gdy głosowanie odbywało się podczas ostatniego tygodnia.

american novel {hemmings} ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz