Znowu zniknęłam, ale miałam sesję, jednak już wróciłam. Koniecznie zerknijcie na notkę pod rozdziałem i miłego czytania.
Nigdy nie byłem fanem zimowych poranków, zwłaszcza gdy wiedziałem, że punkt dziewiąta muszę stawić się w budynku szkoły, by walczyć z niewiedzą wyjątkowo ignoranckiej, amerykańskiej młodzieży.
Tamten dzień nie należał do moich dni i wiedziałem o tym już z momentem otworzenia oczu. Podczas weekendu trochę zabalowałem, kac trzymał mnie do niedzielnego wieczoru, a w poniedziałek rano wciąż wracały do mnie wspomnienia gorączki sobotniej nocy, zatem nie spodziewałem się po sobie niczego ambitniejszego, niż puszczenie filmu wszystkim klasom.
Przed wyjściem z mieszkania, dla bezpieczeństwa dmuchnąłem w alkomat. Szukanie go zajęło mnie i Michaelowi dość sporo czasu, ale w takich chwilach byłem wdzięczny, że kupiliśmy go z chłopakami mojemu współlokatorowi na jedne urodziny. Dlatego pod budynek liceum podjechałem później niż zwykle, moje miejsce parkingowe oczywiście zajął nikt inny, jak pani Beatrice, dlatego musiałem zawrócić i znaleźć coś od drugiej strony, a że pogoda była beznadziejna, dodatkowe minuty za kółkiem w żadnym stopniu mi nie sprzyjały.
Miałem dość, a ten dzień dopiero się zaczął.
Na szczęście znalazłem coś na wolnej przestrzeni, gdzie parkowali uczniowie. Wiedziałem, że większość grupek buntowników chodzi tam palić papierosy, bo z kumplami nie robiliśmy kiedyś nic innego. Ale jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast znaleźć za murkiem alternatywki, znalazłem tam Iris Martin we własnej osobie.
Wywróciłem oczami teatralnie. Dyrektor kazał nauczycielom ścigać wszystkich, bez wyjątku. Nawet mnie nie było wolno podczas zajęć wyjść na papierosa. Gdyby ktoś dowiedział się, że ją widziałem i nic nie zrobiłem, dostałbym jeszcze większą reprymendę od swojego szefa, niż ona od swoich rodziców najpewniej.
Swoją drogą jakby to wyglądało? Iris Martin – przewodnicząca wszystkie, z naganą za palenie papierosów na świadectwie kończącym szkołę średnią.
Westchnąłem. Nie miałem najmniejszej ochoty na użeranie się z nią. Nawet jeżeli w ten sposób jakoś bym dogryzł nastolatce, co lubiłem robić, już wyobrażałem sobie jej płacze i błaganie mnie na kolanach, żebym tylko nie zaciągnął jej do sekretariatu.
Iris wyglądała tego poranka inaczej niż zwykle. Nie miała na sobie makijażu, jak mniemam, bo jej brwi były lżejsze, a na policzkach odznaczało się parę popękanych od przymrozku naczynek. Widziałem dokładnie te wory pod oczami, jej zaschnięte skórki przy nosie oraz wzrok pełen desperacji, chociaż stała bokiem, wpatrzona w przestrzeń, a że się nie ruszyłem jakoś szczególnie, chyba nie zorientowała się, że idę, bo miała słuchawki.
Ubrała bluzę, płaskie buty, włosy związała w kok, były dwa wyjścia – albo przestało jej zależeć, albo przeszła okrutne załamanie nerwowe tej nocy.
Czy to mnie jakoś obeszło? Szczerze? Trochę. Ponieważ ostatnimi czasy mieliśmy okazję odrobinę porozmawiać i nawet jeśli wciąż nastolatka działała mi na nerwy, zrobiło mi się jej zwyczajnie żal.
Ale zirytowała mnie tym, że nawet nie próbowała się ukryć, bo jednak nieszczególnie chciałem mieć ten dylemat moralny, więc podchodząc bliżej, spojrzałem po niej z politowaniem.
- Serio? – Wyciągnąłem słuchawkę z ucha Iris. – Nie mogłaś wejść chociaż za drzewo, albo sam nie wiem, ukryć się za jakimś budynkiem? – Założyłem ręce na piersiach.
Nie wystraszyła się, nie spanikowała, jedynie westchnęła, wypuszczając dym przez usta. Umówmy się, Iris Martin nie potrafiła palić, bo nawet się nie zaciągała.
CZYTASZ
american novel {hemmings} ✓
Fanfiction"Patrząc na rodziców Iris Martin, jako nauczyciel, albo raczej jako człowiek, uświadomiłem sobie parę prostych faktów dotyczących życia. Po pierwsze - biedna cheerleaderka. Po drugie - pieniądze zdecydowanie piorą mózgi bardziej niż gry wideo. Po tr...