4. Ciało pedagogiczne

4.4K 442 110
                                    

Jest taka forma znęcania się nad nauczycielami, która nosi prostą nazwę – dyżur. I nie mam na myśli tego momentu, gdzie uczniowie przychodzą poprawić ewentualne sprawdziany, bo tam chociaż mogłem sobie ze spokojem pospać. Mam na myśli dyżur dla rodziców, gdzie przyjmujesz wszystkich, nie mogąc im odmówić.

Przez pół godziny rozmowy, zastanawiasz się jakim cudem ta uczennica wygląda bardziej jak jej ojciec niż matka, jakim cudem nie potrafisz połączysz kropek i wysłuchujesz na temat jakiegoś Briana, chociaż nie przypominasz sobie, żebyś w ogóle w jakiejkolwiek grupie miał jakiegoś Briana! Ale grzecznie potakujesz i mówisz, że to zdolne dziecko, a jeśli oni odpowiadają „nie widać po ocenach", to odpowiadasz... Zdolne ale leniwe!

Oczywiście, żeby nie było, że ja wszystkich zbywam i mam to gdzieś. Spora większość uczniów to przeciętniaki, które sobie radzą, czasem ogarną materiał, czasem są po prostu lepsi z czegoś innego i nie potrzebują szczególnej uwagi. Jeżeli trafiał mi się podopieczny z problemami, nie miałem pretensji, czy nie strzelałem fochów, że muszę przygotować dodatkową grupę testu, na przykład dla dyslektyka, bo przecież nic takiego i dzieciak zasługuje na szansę jak każdy inny.

Ale brała mnie kurwica, przepraszam za wyrażenie, jak widziałem te rozhisteryzowane matki, tych ojców, którym wydawało się, że pozjadali wszystkie rozumy i oni potem truli mi, że to jest moja wina, że ich gówniarz wagaruje, ćpa, czy cokolwiek jeszcze.

Nie jestem rodzicem, nie znam się na zdrowych relacjach rodzinnych, wychowałem się bez ojca, mój brat mi tatuje, moja mama ma obsesję na punkcie mojego brata i czasem doprowadzają mnie do szewskiej pasji, ale jedną z rzeczy, za którą byłem mamie wdzięczny jak za nic był fakt, że nigdy nie przychodziła wykłócać się o moje oceny do szkoły.

Może dlatego, że sama była nauczycielką? Nie wiem. Koniec końców musiałem spędzić kolejny piątkowy wieczór w pracy i tym razem nie była to wycieczka, gdzie jeszcze jako tako wypadało mi się wyłożyć kołami do góry.

*

- Proszę pani, Caroline naprawdę nie rozumie najprostszych zagadnień – westchnąłem ciężko. – Proponuję, żeby pani córka skupiła się trochę bardziej na zajęciach, niż na zaczepianiu kolegów z ławki.

- Ja myślę, że to nie koledzy z ławki ją rozpraszają. – Kobieta zakręciła kosmyk włosów na palcu, a mnie przypomniał się lunch. – Też bym się nie skupiła przy takim... Ciele pedagogicznym.

Okej, czy to podchodzi pod molestowanie?! Uśmiechnąłem się wymijająco.

- Ale jest bardzo kontaktowa i na egzaminach ustnych na pewno sobie poradzi...

- Z pewnością, panie profesorze...

- Właściwie to nie jestem profesorem... - Podrapałem się niezręcznie po karku.

- Czy panu też jest tu tak gorąco?

- Otworzę okno...

O kurwa.

*

- Matt musi zacząć wykonywać polecenia i przestać używać telefonu na lekcji.

- Matt musi ćwiczyć, żeby dostać stypendium sportowe. – Gdyby ojciec Matta mi przywalił, prawdopodobnie obudziłbym się w jakimś Ohio bez zębów, ale to tak swoją drogą.

- Matt nie dostanie stypendium jeśli nie zda literatury.

- Ale po co sławnemu rozgrywającemu literatura?

Pomasowałem skronie. I od nowa...

*

- Pan jest tatą Scotta, prawda? – Uśmiechnąłem się przyjaźnie, podając rękę eleganckiemu mężczyźnie, który usiadł przed biurkiem.

american novel {hemmings} ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz