Kiedy wszedłem do klasy czwartkowego poranka, wiedziałem już, że będę musiał uciąć sobie bardzo poważną pogawędkę z Calumem, bo znaczący wzrok licealistów potrafił sprawić, że przechodził mnie dreszcz przerażenia. Ciekawe, że interesowało ich wszystko, tylko nie literatura, ale jak mogłem ich za to winić? Gdybym musiał pięć dni w tygodniu przesiadywać na niekoniecznie zajmujących mnie zajęciach – znów, prawdopodobnie powiedziałbym, nie dziękuję.
Właściwie czasem zastanawiałem się nad tym jakby to było wrócić do szkoły, w postaci ucznia oczywiście. Czy byłbym w stanie jeszcze wymigiwać się od odpowiedzi i ukrywać ściągi w najmniej oczywistych miejscach? Pewnie nie. Pewnie nawet tego by mi się już nie chciało robić i uświadamiając sobie istotny fakt, że więcej czasu zajmuje mi wykminienie gdzie ukryć karteczkę, albo telefon, niż nauczenie się na test, zacząłbym się przygotowywać... Z lenistwa.
Ale wierzyłem, że im się już nie chce, bo naprawdę niewiele im zostało, by skończyć tę klasę, tym samym swoją obowiązkową edukację, a przychodził taki dupek, przewracał na nich oczami i wymagał, by wykazali chociaż minimum zaangażowania.
Jasne, że się z nich nabijałem. Jasne, że im dogryzałem. Ale zdołaliśmy się dość zżyć wszyscy przez te pół roku, bo starałem się być względnie jak najmniej nieludzki, by nie wymigiwali się od przychodzenia na moje lekcje. Tym samym chyba oni uznali, że mają pełne prawo pytać o moje życie osobiste, chociaż nigdy nie powiedziałem, że się na to zgadzam.
- Dzień dobry, gamonie. – Otworzyłem okno, podałem Iris Martin swój laptop, by odpaliła prezentację, a ona prychnęła urażona, bo pierwsza ławka umownie oznaczała albo bycie lizusem, albo bycie wykorzystywanym, albo karę. Iris była i lizusem, i wykorzystywaną. – Iris, wejdź proszę w plik „prezentacje" na pulpicie, włącz tę z wczorajszą datą. – Spojrzałem po całej reszcie. – Co u was? – Prawie strąciłem kubek z ołówkami, próbując usadowić się wygodnie na swoim biurku.
- Od kiedy zostałam pana sekretarką? – Iris wymamrotała pod nosem to pytanie, a dla niepoznaki obróciła komputer jeszcze na moment w moją stronę, bym wpisał hasło. W oficjalnej wersji go nie znała. – Poza tym proszę się nie krępować. – Skinęła, bym położył nogę, jak robiłem to wcześniej, na jej ławce, ale zdążyłem już znaleźć jako-tako wygodną pozycję, więc machnąłem ręką.
- Cóż, skoro i tak siedzisz tutaj, a najciemniej pod latarnią, to żebyś nie usnęła, będziesz zmieniać slajdy. Wpiszę ci jakiegoś plusa za aktywność. – Poruszyłem zabawnie brwiami. – Caroline, czemu milczysz, gdzie twoje „świetnie, a co u pana?".
Nastolatka prychnęła, oglądając swoje paznokcie, ku rozbawieniu Scotta.
- Caroline chyba strzeliła klasycznego focha – powiedział chłopak robiąc znaczącą minę. – Może pogadamy dziś o czymś innym?
- Nawet nie podałem wam tematu, Scott, nawet ty? – Uniosłem jedną brew, na co wzruszył niewinnie ramionami. – Czego ode mnie oczekujecie, co? – Omotałem całą grupę wzrokiem. – No i czemu patrzycie na mnie, jakbyście mnie przyłapali na paleniu skręta?
- Boo – zaczęła alternatywka. – Trener potwierdził, że ma pan dziewczynę.
Scott pokiwał energicznie głową.
- Serio, naprawdę interesuje was życie prywatne nauczyciela? – Iris zapytała z pełnią politowania w głosie, więc wewnętrznie odetchnąłem z ulgą, na co wskazałem ją ręką, by reszta powieliła jej zdanie, ale nie tym razem. – Fuj.
- Możliwe, że to będzie pierwszy raz w historii, ale zgadzam się z Martin, tak bardzo obchodzi was to, że mam dziewczynę? – Nie było co się bronić, mój przyjaciel nie umiał trzymać języka za zębami, więc zanim zdążyłem wyłożyć mu, by łaskawie zajął usta czymś innym niż paplanie, musiałem obronić to, co póki co palnął.
CZYTASZ
american novel {hemmings} ✓
Fanfiction"Patrząc na rodziców Iris Martin, jako nauczyciel, albo raczej jako człowiek, uświadomiłem sobie parę prostych faktów dotyczących życia. Po pierwsze - biedna cheerleaderka. Po drugie - pieniądze zdecydowanie piorą mózgi bardziej niż gry wideo. Po tr...