Organizacja imprez okolicznościowych nigdy nie była moim konikiem. Wolałem po prostu przyjść na miejsce, dobrze się bawić i zapomnieć, że ktoś musiał wcześniej wykonać serię zadań, by projekt zaistniał właśnie na takim poziomie, na jakim miałem okazję korzystać z jego uroków.
Potrafiłem rozkładać własną pracę w czasie, potrafiłem względnie iść według wcześniej ustalonego planu podczas zajęć, chociaż niekoniecznie wychodziło mi to ostatnimi czasy, ale gdy tylko widziałem Iris skupioną na jakiś umowach, planach sali, czy setliście, kręciło mi się w głowie.
Podziwiałem dziewczynę za to, że potrafi poświęcić tak wiele z i tak ograniczonego czasu wolnego, który miała, by studniówka w Szkole Publicznej Takiej Jak Wszystkie, została dopięta na ostatni guzik. Nie bałem się też podpisywać pod tym, jako nauczyciel, bo ufałem jej na tyle, by wiedzieć, że nie zrobi nic, co mogłoby nam zagrozić.
Po pierwsze – nie chciała mnie wkopać.
Po drugie – chciała, by to była noc jej życia.
Uśmiechałem się z lekkim politowaniem na to stwierdzenie, ale nie podcinałem jej skrzydeł. Wierzyłem, że dla popularnej nastolatki, bal maturalny może być jednym z najistotniejszych wydarzeń wszechczasów, chociaż sam wiedziałem już, że czeka ją na pewno absolutorium, które przeżyje podobnie. Może wieczór panieński? Może ślub? Może cokolwiek, w czego obliczu to będzie tylko jeden z licznych spędów, na który ubrała piękną sukienkę i zdobyła jakiś tytuł.
Temat imprezy coraz częściej pojawiał się w naszych rozmowach. Iris pytała mnie o zdanie, a ja próbowałem pomóc na tyle, na ile byłem w stanie, podczas gdy ona wywracała oczami, bo aby usłyszeć „zrób tak jak chcesz", mogłaby zapytać jednej ze swoich koleżanek.
Byłem pewny, iż dziewczyna żałuje, że nie możemy pojawić się tam jako para, ale zapewniałem ją nieustannie, że to tylko stan przejściowy, że jeszcze trochę i wszystko się jakoś wyklaruje.
Miałem kilka podejść, by zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, co się dzieje, ale jakoś tak nie umiałem znaleźć słów i odkładałem to w czasie, z myślą, że być może nadejdzie odpowiedniejsza chwila, albo w końcu sama nas kiedyś przyłapie, przez co będziemy musieli się przyznać.
Uznałem, że najwyżej powiem jej w wakacje. Gdzieś tak w ich połowie. Powiem, jak spotkałem swoją byłą uczennicę, zakochaliśmy się w sobie i bum, teraz planujemy wspólne życie. To nie mogło być aż takie trudne, albo aż takie złe. Tak samo moglibyśmy spróbować zagrać z rodzicami Iris, więc aktualnie... Wciąż utrzymywaliśmy nas w tajemnicy.
Zatem nasz związek kwitł, szukaliśmy każdej, najmniejszej chwili, by się ze sobą zobaczyć, a państwo Martin żyli w przekonaniu, że Iris coraz częściej widuje się ze Scottem, by mogli wspólnie uczyć się do egzaminów.
Kolejnego piątku umówiliśmy się oczywiście na korepetycje, ale miałem dobry humor, dlatego wstawiłem sos na spaghetti, z makaronem kukurydzianym swoją drogą, oczekując aż moja partnerka przyjedzie spóźniona, bo miała milion rzeczy do załatwienia na mieście. W końcu jednak weszła jak do siebie, a w rękach trzymała mnóstwo papierowych toreb. Tak, zdecydowanie umawiam się z zakupomaniaczką.
- Heej! – przywitała się od razu, podczas gdy Petunia dostała nagłego szału dupy na widok mamci. – W jednej z tych toreb jest mac, pomóż mi.
- Hej, babo, to dla kogo ja gotuję? – Zabierając zakupy od nastolatki, cmoknąłem ją w policzek. – Nie no, dziękuję skarbie, to najlepszy prezent. Co mi tu jeszcze przyniosłaś? Wygląda jak dobytek całego mojego życia, jeśli chodzi o garderobę, serio, spakowałbym się cały w te torby.
CZYTASZ
american novel {hemmings} ✓
Fanfiction"Patrząc na rodziców Iris Martin, jako nauczyciel, albo raczej jako człowiek, uświadomiłem sobie parę prostych faktów dotyczących życia. Po pierwsze - biedna cheerleaderka. Po drugie - pieniądze zdecydowanie piorą mózgi bardziej niż gry wideo. Po tr...