Alkohol to (nie) rozwiązania

256 21 16
                                    

Ten rozdział dedykuję :
JulciaSzczurek
Miłego czytania
:3

\EDD/

Odkąd Tom wrócił do domu minęły dwa tygodnie. Dość trudne i nie za miłe tygodnie, które wcale nie poprawiły, a wręcz tylko bardziej dobiły Toma który w tym krótkim czasie wpędził się w poważny problem alkoholowy. Od kilku dni nie widziałem go trzeźwego lub nie ma kacu, co pranie plaż pierwszy tak jest, ale tym razem jest o wiele gorzej.

- Człowieku Nie rób mi znowu takich numerów złaź stamtąd ! - Krzyknąłem przejęty do Tom'a widząc jak ten balansuje na krawędzi budynku z butelką Smirnoffa w ręce, a raczej prawie pustą już butelka.

- DaJm mi SzpoKuj Edd ! Ni wiDzIsz sZe cHce bycZ Sam ?! - przyłożył butelkę do ust dopinając z niej ostatnie krople po czym wyrzucił butelkę na sam dół bloku. - WracAY do ŚroDka !

- Bez ciebie się nie ruszam. - Mówiłem spokojnie podchodząc do niego na kilka kroków.

- SztUj ! JEszCze krOk i sZkoCze ! - Zagrodził kiwając się na boki.

Zatrzymałem się. Co innego mógłbym zrobić. Nie chcę by skoczył, a wiem że w tym stanie byłby do tego zdolny.

- Tom, posłuchaj mnie, nie ma sensu znów to przerabiać. Pamiętasz co wczoraj ci mówiłem ? I przed wczoraj ? I przed przed wczoraj ? No właśnie. Nie ma sensu, byś odbierał sobie życia za błędy Tord'a. Fakt, zniszczył ci życie i nie możesz muntego wybaczyć, ale zabijając się zranisz nie tylko jego, ale mnie i Matta też..

- I cZo z TeGo ? - Spojżał na mnie pytająco. - Wy MaSzje sIebie, Ja waM do SzcZenŚcia nie jeSteM PotrzyBny. !

- Nie wygaduj głupot. Jesteś naszym przyjacielem, nie damy ci od tak zginąć, tylko dlatego że masz gorsze dni. Przetrwamy je razem. Ale musisz zejść, tego dachu. - Zrobiłem krok w jego stronę sądząc że to odpowiedni moment.

- ...eJ. paMientAsz, Co ci Przed cHwilĄ mÓwiŁem, o ZbliżAniU siĘ ? - Spojżał na mnie pusto z twarzą nie wyrażającą niczego. Rozliczył ręce na boki i przechylił się do tyłu.

Od razu podbiegłem do niego chcąc złapać go nim jeszcze spadnie, ale nie zdarzylem, nawet nie krzyczał. Tylko spadał w dół a ja widziałem jak ciało mojego przyjaciela Londynie na betonowej posadzce kilka pięter niżej.
Wtedy też podniosłem się gwałtownie do siadu zlany zimnym potem przez ten sam koszmar który meczy mnie już dobre kilka dni.
Rozejrzałem się po pokoju. Była 3:15 rano. Ulubiona godzina demonów, jak to mówią. Eh....no nic. Wstałem po cichu z łóżka od razu kierując się do pokoju Toma, rozchylilem bardziej już i tak lekko uchylone drzwi i zobaczyłem tego alkoholika leżącego na łóżku z słuchawkami w uszach i butelka po jakimś tanim winę w ręce.

Niby odetchnąłem z ulgą widząc że jest w pokoju, jednak widząc w jakim stanie znów wkradło się zmartwienie w moje myśli. Zostawiając drzwi jak były wróciłem do pokoju po woli wchodząc na łóżko. Przykryłem się pierzyna aż po szyję i wtedy poczułem rękę mata obejmująca mnie w tali od tyłu i przybliżająca do siebie.

- znów koszmary..? - Spytał zaspany nawet nie otwierając oczu.

- mhm...mam dziwne wrażenie że pewnego dniansie spełni....- Mruknąłem mu cicho w odpowiedzi.

- nie myśl o tym..to tylko sen, nigdy się nie spełni. - pocałował mnie delikatnie w kark wysyłając się we mnie. - a teraz idź spać.

- ....dobrze. - Przymknąłem tylko oczy, jednak nie zamierzałem zasypiać.

Myśli które kołatały mi się w głowie nie pozwalały mi na to nawet na chwilę. Ten strach, ta nie pewność. To nie jestem nic mi obcego, jednak tym razem chodzi o coś więcej. Śmiało mogę nawet rzec że i o losy świata i jak tak dalej pójdzie to nie będzie z niego c zbierać.
Może i posiadam teraz mocną kartę w swojej taki, ale co mi po niej kiedy nie chce współpracować. Eh... Najlepszym sposobem byłoby omówienie z nim wszystkiego na spokojnie gdy będzie trzeźwy, pytanie tylko, czy jeszcze kiedyś zamierza być trzeźwy ?

Rozmyślając tak o wszystkim i niczym mój umysł w pewnym momencie sam się wyłączył, nawet nie wiem kiedy. Wiem jednak że gdy się obudziłem była po 9. Ubrany i ogarnięty poszedłem do kuchni, wziąłem kilka jajek i zacząłem przyrządzać śniadanie. Gdy w tym momencie wszedł do kuchni Tom.

- Bardzo śmieszne Edd. - Rzekł patrząc na mnie jak z irytacją i kładąc butelkę whisky na stole.

- Co takiego ? - Spytałem nie odwracając wzroku od patelni.

- Zamieniłeś mi whisky na sok jabłkowy.

- Nie zrobiłem tego. - Odparłem szczerze. - Poza tym... pić whisky o 9 rano, nie przesadzasz czasem za bardzo.. ?

- A ty co moja matka ?

- Nie...

- No właśnie. Więc nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.

- Jednak wiesz...jestem twoim przyjacielem i martwię się o ciebie. Nie chciałbym byś zatracił się w alkoholu z powodu, tego wszystkiego. Chce za to byś wiedział że zawszę możesz na mnie polegać, w końcu chce ci pomóc Tom.

-  Ta, ta. Jak sobie chcesz. - Mruknął pod nosem wyrzucając butelkę do kosza, po czym skierował się w stronę drzwi.

- Gdzie jedziesz ?

- Jesteś już moja matką ? - Odparł oschle. - Nie. Więc wciąż z niczego nie musze się tłumaczył.

Już chciałem mu coś powiedzieć, lecz nawet nie zdążyłem otworzyć ust by w odpowiedzi usłyszeć dźwięk trzaskanych drzwi.
W sumie....mógłbym się założyć o stówę, że poszedł po whisky do monopolowego. Ewentualnie Smirnoff, lub znów to tanie wino. Eh...co ja mam z nim zrobić, jak przemówić do rozsądku ?
Będę musiał znaleźć jakiś sposób, albo wszystko trafi szlag.

/TOM\

Szedłem do baru. Nie chcę mi się siedzieć w domu i pić w samotności, to tylko jeszcze bardziej mnie dobija. Idąc tak czułem chłód na skórze. Jakby nie patrzeć wziąłem ze sobą tylko bluzę i tyle. Nie przypuszczałem że może być aż tak zimno jednak, jestem pewien że jak wypije kilka głębszych od razu mi przejdzie.
Szedłem ulica, na pewno nie skrótem przez park. Nie wiem czemu, ale mam do tego miejsca takie obrzydzenie że o Jezu...tak samo do hotelu w którym kiedyś nocowałem z Tordem. ... Ugh.... Jak ja mam niby o nim zapomnieć jak wszystko mi go przypomina?! Kosz na śmieci, żul spod sklepu, pustak z placu budowy, kurwa wszystko !

Nawet rozglądając się tak mogłem zobaczyć jakiegoś kolesia w czerwonej bluzie z kapturem na głowie, nosz....kurwa nie. No po prostu kurwa no nie. Przyspieszyłem kroku, by zobaczyć czy moje myśli nie są prawdziwe i jak się okazało są. Facetem w czerwonej bluzę naprawdę był Tord.  Od wiem czy to z złości czy po prostu chcecie zemsty, ale zacząłem iść w jego kierunku chcąc przywalić mu za wszystko, kiedy to on wszedł właśnie w jakaś alejkę. Nie zastanawiałem się nad tym nawet chwili, po prostu poszedłem za nim do miejsca gdzie nikt, nas nie zobaczy.

~~~~~~~~~~
1076
SŁÓW

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
KONIEC

Poza kontrolą [TordTom]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz