Do zmierzchu uczyłam się robić różne rzeczy z origami. Wieczorem wokół mnie biegały, skakały i latały rożne zwierzęta. Nie powiem, podczas składania ich bawiłam się bardzo dobrze. Kiedy było już dość ciemno spakowałam do kieszeni notatnik, nóż oraz małą latarkę i odebrałam życie moim papierowym przyjaciołom. Po czym poszłam w kierunku bazy drużyny Bakugou.
Droga była spokojna, ale trochę dłużyła się. Musiałam się skupić, aby się nie zgubić i jednocześnie iść dość cicho jakbym pomyliła się i byłą bliżej celu niż sądzę. Czułam coś o czym ostatnio zapomniałam - adrenalinę. Mimo, że pozornie byłam sama w każdej chwili mogłam zostać zauważona. Od tego gdzie skręcę zależy czy trafię do celu czy się zgubie. Mimo, że wiem, że mam przewagę nad innymi, czuję się jakbym pierwszy raz coś kradnę.
Po kilu minutach byłam już niedaleko obozowiska drużyny czerwonej. W jego centrum było ledwo palące się ognisko wokół spała cała drużyna oprócz Kaminariego. Akurat on stał do mnie tyłem. Bez problemu weszłam na drzewo. Flaga nie była wysoko, ale gdyby nie kamuflaż z mojej mocy zostałabym zauważona. Kiedy miałam już czerwoną szmatkę i miałam już wracać wpadłam na pewien pomysł. Napisałam na kartce jedno zdanie, które na pewno wkurzy Bakugou i użyłam swojej indywidualności. Na czole blondyna widniał równy napis głoszący: "Byłam tu~Shiro". Z uśmiechem na ustach schowałam materiał do kieszeni i wróciłam do bazy.
Nikt nie spał, każdy czekał aż wrócę. To było... miłe. Nie spodziewałam się, ale nie dałam tego po sobie poznać. Na przywitanie zostałam zalana falą pytań, jako odpowiedz po prostu wyjęłam ukradzioną rzecz i uśmiechnęłam się chytrze.
- We mnie nie wierzyliście? - Opowiedziałam jak dostałam się do ich obozowiska i o mojej wiadomości na czole pewnej bardzo spokojnej osoby. - No, a teraz spać. Myślę, że możemy spodziewać się zemsty jutro, więc każdy ma być w pełni sił.
I tak jak się spodziewałam wieczorem zostaliśmy najechani. Kulki z farbą latały w powietrzu niczym prawdziwe kule. Teoretycznie naszą główną bronią miały być pistolety z kolorowymi nabojami, ale Katsuki chyba postanowił wprowadzić trochę akcji. Od razu jak zauważył mnie pośród gałęzi rzucił swoją broń i poleciał do mnie na swoich wybuchach. Niby mogłam strzelić do niego i teoretycznie pozbyć się go na jakiś czas z gry, ale kiedy dzika bestia leci na ciebie nie myślisz racjonalnie. Dlatego sama rzuciłam pistolet i zaczęłam uciekać po drzewach, przy okazji zbierając flagę czerwonych.
Dobrze wiedziałam, że w końcu mnie dopadnie, ale groźby pod moim adresem skutecznie motywowały mnie do dalszej ucieczki. Problem polegał na tym, że drzewa nie chciały współpracować i bieganie po ich gałęziach stawało się coraz trudniejsze. W pewnym momencie następna gałąź była zbyt daleko i nie dałabym rady na nią doskoczyć. Zanim zdecydowałam co dalej zostałam już zrzucona z drzewa. Bakugou przygniótł mnie do ziemi. Dopiero teraz zauważyłam, że nadal na jego czole widniał mój podpis.
- Cześć, jak tam? - zapytałam próbując uspokoić oddech. - Coś zrobiłeś z włosami?
- To nie chce się zmyć! Weź to! - Jedną ręką wskazał na swoje czoło, a drugą przyciskał mnie do podłoża.
- A co za dostanę to? - Moja pozycja raczej średnio pozwalała mi stawiać warunki, ale... Po prostu lubię denerwować blondyna.
Przez chwilę trwaliśmy w tej pozycji. Katsuki albo myślał nad odpowiedzią, albo czekał na mój ruch. Nie, żeby mi to bardzo przeszkadzało, ale był on bardzo blisko, zbyt blisko. Siedział mi na brzuchu i nachylał się nade mną, jego i moją twarz dzieliło tylko kilkanaście centymetrów. Był cholernie blisko. Czułam ciepło na mojej twarzy. "To tylko przez ten bieg!" Tłumaczyłam sobie. Dodatkowo moje serce też nie miało zamiaru się uspokoić, nadal biło jak szalone. Po kilku sekundach, które ciągnęły się niemiłosiernie Bakugou oblał się rumieńcem i wstał. Czując mokre od wilgotnej trawy spodnie również odniosłam się i stanęłam przed nim oddalona na bezpieczną odległość.
CZYTASZ
Wybuchowe Kolory (zawieszone)
FanfictionOd zawsze radziliśmy sobie sami. Nie mieliśmy rodziny, ale ją sobie stworzyliśmy. Nie byliśmy spokrewnieni, ale zajmowaliśmy się sobą nawzajem. Nie mieliśmy idoli, nie potrzebowaliśmy ich. Nie ekscytowaliśmy się bohaterami, nie baliśmy się złoczyńcó...