- Idę! Idę! - burknęła Hermiona, przecierając oczy i ziewając przeciągle. Ktoś po raz kolejny nacisnął wściekle dzwonek do drzwi. Przyśpieszyła kroku przez niewielką kawalerkę, prawie się zabijając o Krzywołapa, który wszedł jej pod nogi.
- Pali się? - warknęła, otwierając drzwi wejściowe. Harry bez słowa podał jej zaspanego chłopca.
- Zaopiekuj się nim do dziesiątej. Ginny przyjdzie go odebrać.
- Zaraz... co? Co się dzieje?
- Muszę zabić Malfoy'a.
- Co się stało?!
- Nie mam czasu na wyjaśnienia. Grzebał w moich szafkach w łazience.
Do zaspanej Hermiony ledwo docierało to co mówi brunet, ale informacja o szafce obudziła złe przeczucie.
- Czekaj... w tej nad kos...
Huk deportacji rozległ się echem po klatce schodowej, zanim dziewczyna zdążyła dokończyć zdanie, a po Harrym nie było już śladu. Stojąc na zimnych płytkach, z dzieckiem na ręku, nie wiedziała co powinna teraz zrobić. Wydawało jej się, że wszystko zamknęła! Czy to możliwe, żeby coś przeoczyły? O ja pierdole! I co teraz?
- O Jezu, to będzie rzeź. - powiedziała do siebie. Czując w kościach nadchodzącą awanturę jaką zrobi jej Harry, gdy usłyszy prawdę, zamknęła drzwi do mieszkania. Położyła śpiącego Teddy'iego do łóżka, a samej poszła zrobić sobie kawę. Stres powoli rozchodził się po jej ciele i już wiedziała, że nie ma opcji, aby zasnęła. Równie dobrze, może się mentalnie przygotować do tej jatki. I przede wszystkim powiadomić Ginny.
Szpital św. Munga otwierał się o ósmej rano, ale pacjenci mogą wejść dopiero o dziewiątej. Oczywiście dotyczyło to tylko przychodzi, odziały i intensywna terapia prężnie funkcjonowały całą noc. Jednak, jeśli ktoś chciał odwiedzić uzdrowiciela z mniej drastycznych przyczyn, to musiał swoje odczekać. Dlatego za kwadrans dziewiąta pod szpitalem kręciło się już całkiem sporo ludzi, przemierzających ulicę wolno stojącego budynku, oznaczonego napisami „do rozbiórki".
Harry minął ich z marsową miną, ignorując złośliwe komentarze, że jest kolejka i nie zwracając uwagi na zdumione okrzyki „Patrzcie! To Harry Potter!". Nie miał ani chęci ani czasu na przyjacielskie pogawędki. Od godziny powinien być w pracy, ale to również walił. Chciał jak najszybciej to załatwić.
- Do uzdrowiciela Malfoy'a. - powiedział do manekina kobiety za szybą. Manekin postukał w zegarek. - To pilne.
Kolejne stukanie w zegarek. Przekaz był jasny: nikt nie wejdzie przed dziewiątą. Zrezygnowany i wściekły, wyciągnął odznakę aurora.
- To ważne. - warknął, przybierając postawę policyjną. Manekin przyjrzał się odznace, po czym bez słowa wpuścił go do środka.
Jak tylko znalazł się w środku, podeszła do niego pielęgniarka, ta sama, która w sobotę poinformowała go o tym, że Draco się spóźni.
- Czy wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku.
- Nie wiem co się stało, ale chciałam pana prosić o to, aby zrobić wszystko dyskretnie. - powiedziała pośpiesznie pielęgniarka. - Szpital nie może sobie pozwolić na skandale.
Harry jej nie słuchał, pokonując kolejne piętra budynku, w furii. Od wczorajszego wieczora myślał o tej chwili. Układał idealne zdania jakie powie temu tlenionemu gnojowi jak tylko go spotka. Analizował wszystko dokładnie, planował i rozmyślał każdy aspekt tego co mu powie. Nie pozwoli na to, aby emocje wzięły nad nim górę. Nie będzie tak jak kiedyś, w szkole. Nie pozwoli sobie na łzy i nieracjonalne zachowanie. Będzie dorosłym mężczyzną: aurorem, ojcem, obywatelem, czarodziejem, który pokonał Voldemorta! Tak sobie to wszystko zaplanował.
CZYTASZ
Amantes medicus #Drarry✅
FanfictionLord Voldemort nie żyje, Hogwart wrócił do funkcjonowania, a świat czarodziei może odetchnąć. Tylko, że wiele się zmieniło, ludzie umarli, zostawiając za sobą nie tylko wspomnienia, ale i rodziny. Harry Potter musiał nauczyć się nie tylko być doros...