Chapter LIV

6.2K 424 439
                                    


Tła w czerwcowych rozdziałach są z okazji Miesiąca Dumy! Miłość to miłość i nikt nie powinien się jej wstydzić <3 


Biegł przez szpital, wciskając na siebie kitel, zostawiwszy Hermionę i Pansy w dziesiątkach innych korytarzy. Musiał zdążyć znaleźć się w gabinecie, zanim Harry pojawi się z Teddy'm, aby nie mógł uciec. Już tyle razy uciekał, że tym razem mu nie pozwoli.

Choćby miał rzucić na niego jedno z niewybaczalnych i całe życie mieć przywiązanego do siebie, to nie pozwoli się brunetowi oddalić nawet o krok.

Oddział pediatryczny był pusty o tej porze, dlatego nikt nie przyglądał się mu spod byka, jak pośpiesznie mijał kolejne pokoje szukając właściwego gabinetu. Znalazł go w momencie, gdy zza rogu dobiegło go szuranie butów ordynatora, który prowadził Harry'ego.

Wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi, czując, że serce zaraz mu wyskoczy z piersi. 

Tak długo czekał na ten moment. Pierdolone dziewięć miesięcy zamartwiania się, snucia po domu i rozpaczania po kątach. Nie pozwoli, aby teraz cokolwiek lub ktokolwiek to spierdolił.

Drzwi do gabinetu otworzyły się, a ich ruch wydał się Draco tak bardzo powolny, że aż przebierał nogami ze zniecierpliwienia. 

Tak! To już! To właśnie ten moment na który czekał!

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna z dzieckiem na rękach, a blondyn zamarł w połowie kroku w jego stronę. Nie... to nie jest Harry...

Jego Harry był pięknym kolorowym ptakiem. Człowiek, który przed nim stał, był cieniem jakiejkolwiek istoty żywej. Przydługie włosy były przetłuszczone i niedbale związane w cebulę na czubku głowy. Zarost pokrywał policzki w nierównych kępkach. Fioletowe cienie pod oczami były widoczne mimo słabego światła w pomieszczeniu, a chudość ciała przypominała przerażające zdjęcia ofiar obozów zagłady.

Niemożliwe, aby to był jego Harry!

A jednak. Gdy ich oczy się spotkały, ich zieleń, chociaż smutna i przygaszona, wiąż była piękna. Usta wyschnięte i popękane, nadal miały w sobie coś kuszącego, co zachęcało do grzechu.

Chociaż ubrany był w workowaty garnitur, wiszący na nim niczym na wieszaku, to wciąż poruszał się z gracją baletnicy. Tak... kolorowy ptak utracił swoje barwy, ale wciąż był jego kolorowym ptakiem.

I wisząca na nadgarstku bransoletka, ze srebrnym oczkiem. Taka sama jak jej siostra bliźniaczka, którą on miał na sobie. Wciąż ją nosił. Nadzieja zatrzepotała w sercu Malfoy'a.

Zielone oczy rozszerzyły się gwałtownie na widok Draco, a Harry zrobił krok w tył, gotowy uciec z gabinetu. I zapewne by mu się to udało, gdyby nie ordynator, który zablokował chłopakowi drogę swoją wielką postacią.

- Proszę tu zostać, panie Tavolo. - mruknął mężczyzna i ponad ramieniem aurora spojrzał na Draco. - Jesteśmy kwita, tak?

- Tak. - odpowiedział blondyn nie patrząc nawet na twarz ordynatora. Cała jego uwaga była skupiona tylko i wyłącznie na postaci przy drzwiach.

Teddy przebudził się ze snu, w jaki zapadł, gdy jechali do szpitala i rozejrzał się zaspany po pomieszczeniu, przecierając zmęczone oczka. Pierwszą rzeczą jaką dostrzegł był znikający gruby mężczyzna oraz przerażona twarz Harry'ego. Dopiero po tym zrozumiał, że musiało się udać. Obrócił się w ramionach chłopaka i zauważył stojącego nie dalej jak dwa metry od nich Malfoy'a.

Amantes medicus #Drarry✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz