Chapter XLIV

7.2K 441 436
                                    


Autorką powyższej flagi jest utalentowana Margaret Scrinkl. Polecam jej konto na Instagramie <3 

Telefon zadzwonił niespodziewanie, sprawiając że Harry podskoczył ze strachu. Mieszkając u Draco zapominał już, co to takiego telefon komórkowy i że czasami może wywołać zawał. Zostawiając niedojedzonego tosta z kolacji pobiegł do komórki, aby jej drugi wrzask nie obudził Teddy'ego, śpiącego na kanapie. Odebrał bez sprawdzenia kto dzwoni, bo tylko dwie osoby miały jego numer. 

- Cześć.

- Hej. - głos Hermiony brzmiał tak, jakby była wstawiona. Zegar wskazywał dopiero dziewiętnastą, co Harry'emu wydało się być zastanawiające. - Co u ciebie? - po tym pytaniu nastąpiła fala śmiechu.

- Jesteś pijana?

- Nieee... nie jestem.

- Kłamiesz. Gdzie jesteś, to cię odbiorę. - powiedział pośpiesznie, biorąc kurtkę z fotela i zbierając się do wyjścia.

- Nic... mi... hahahahahahaha.... Harry! Bałwan świeci! Hahahahahahaha

O mój Boże, co jej się stało, że aż tak się narąbała? 

Słysząc jak dziewczyna śmieje się w głośniku, włączył aplikacje namierzającą jej telefon. Była kilkanaście przecznic od niego, na ulicy znanej z barów, klubów i prostytutek. Ale co robiła tam totalnie nawalona o dziewiętnastej wieczorem, nie miał pojęcia. 

- Usiądź koło tego bałwana i poczekaj na mnie. - powiedział do telefonu i rozłączył się pośpiesznie. Rzucił w kominek proszek Fiuu.

- Draco!

Cisza. 

- DRACO Malfoy! Potrzebuję cię.

Cisza.

Czując, że go zaraz szlag trafi, zaczął przywoływać po kolei znane sobie osoby, aby móc znaleźć kogoś kto zaopiekuje się Teddy'm, gdy on będzie zgarniał Hermionę z ulicy... i możliwe że w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jednak jak na złość wszyscy mieli go w głębokim poważaniu. Potrafił zrozumieć, że są zajęci, ale, kurwa, wszyscy? To się dzieje naprawdę?! 

Spojrzał na pochrapującego Teddy'ego i wiedząc, że będzie tego żałował pochylił się nad malcem, aby go obudzić. 

Ulica była pełna ludzi. Nie miał pojęcia gdzie oni wszyscy zmierzają i jaki mają cel włóczyć się po nocach zamiast jak przystało na cywilizowanych obywateli siedzieć w domu, ale w obecnej sytuacji nic go nie wkurzało bardziej niż oni. Aplikacja pokazywała mu, że Hermiona znajduje się w promieniu trzech metrów od niego, ale nigdzie jej nie widział. Wszystko przez ten cholerny tłum. 

Malec zaspanymi oczkami przyglądał się osobom, które krzyczały, śmiały się, śpiewały albo po prostu coś do siebie mówiły, pijane w trzy dupy i nie wiedział co się właściwie wokół niego dzieje. Dlaczego ciocia Hermiona miałaby być w takim strasznym miejscu jak to? Przecież jest o wiele więcej milszych miejsc! Chciał się zapytać o to Harry'ego, ale ten był zajęty rozglądaniem się wokół i patrzeniem na telefon. 

Mignęła mu burza brązowych włosów. Niczym lodołamacz ruszył przez tłum z dzieckiem na rękach  w stronę wielkiego bałwana, przy którym siedziała nawalona Hermiona. Na białym śniegu obok piętrzyła się kupka wymiocin. Dziewczyna spojrzała na niego.

- Harrry.... - wyjęczała. Jej dobry humor sprzed dziesięciu minut się ulotnił. Wyglądała okropnie. Łzy rozmyły jej maskarę, zostawiając na twarzy ciemne smugi, wymiociny zaschły jej na brodzie i w kącikach ust, a piękny żółty płaszczyk który tak uwielbiała potrzebował porządnego prania. Widocznie po drodze do bałwana parę razy spotkała się z ziemią.

Amantes medicus #Drarry✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz