Chapter XI

7.9K 554 389
                                    

Czuła, że zaraz straci cierpliwość. Siedem lat nauki w Hogwarcie, z wyróżnieniem. Najlepsza czarownica z każdego przedmiotu. Przyjęta do Wyższej Szkoły Magii nie, bo się zgłosiła, ale dlatego, że ją tam zaproszono! A jak już łaskawie się zgodziła, rezygnując ze szkoły we Włoszech, to była chlubą tej uczelni. Wygrywała każde możliwe konkursy, zdobywała nagrody od dyrektora, ale też od samego Ministra Magii. Skończyła dwa lata w jeden rok, dzięki czemu mogła wcześniej zacząć pracę w Ministerstwie. I po co ten cały wysiłek?

Po to, aby ukrywać pół miliona galeonów, które jej szef sobie postanowił przywłaszczyć. Właśnie po to się człowiek uczy i stara. Lata wypruwania sobie żył i siedzenia po nocach nad książkami, notatkami. Włamania do biblioteki, słodzenie profesorom na uczelni, udawanie, że jest się zabujanym w jednych z przełożonych, aby dostać awans szybciej niż inni. Właśnie po to się tak starała: dla pięciuset tysięcy galeonów.

Z niechęcią spojrzała na zrobioną przez siebie listę. Już z tego co miała dało się wykombinować taki dokument, że jej szef byłby bezpieczny. Jednak Hermiona była perfekcjonistką. Nie zostawiała niczego zrobionego połowicznie, nie bawiła się w robienie rzeczy na odpierdol. I właśnie za to samą siebie nienawidziła w tym momencie.

Może i jakoś by dało się przełknąć fakt, że w środę, na dwa dni przed Wigilią, siedzi zamiast w domu z Krzywołapem i lampką wina, to w wielkim szpitalnym budynku. Może i by sobie darowała złość na wszystko i wszystkich, gdyby tylko pracowała z kimś kogo lubi. A nie z Malfoy'em!

To nie tak, że go nie lubiła.

 Nie no dobra, nie oszukujmy się.

 Jakby miała wybierać między spędzeniem dnia z blondynem, a zjedzeniem opiekanych robaków, to poprosiła by o robaki. Nie potrafiła zrozumieć, jak doszło do tego, że pomimo oficjalnego pisma, on nadal został do niej oddelegowany. Przecież wszechświat nie mógł być aż tak niesprawiedliwy. W Mungu pracowało trzydziestu sześciu uzdrowicieli, sto pielęgniarek i dwa razy tyle innych pracowników, ale z jej szczęściem i tak trafił się Pan Zjeb.

- Poradzę sobie, Malfoy. - powiedziała po raz kolejny tego dnia, licząc, że w końcu blondyn zrozumie aluzję i sobie pójdzie. Do tej pory udawał, że nie słyszy jej mruczenia z niezadowoleniem, ale teraz obrócił się do niej z krzywym uśmieszkiem.

- Ja też wolałbym być gdzie indziej, Granger. Jednak, jeżeli ktoś zauważy, że się sama szwendasz to po pierwsze dostanę opiernicz od szefa, a po drugie oddelegują do ciebie jakąś inną osobę, która ma rodzinę albo milion spraw do załatwienia przed świętami.

- To dlatego ty jesteś ze mną? Bo jako jedyny nie masz nic do roboty w domu? - zapytała, powoli rozumiejąc jak doszło do tej pechowej sytuacji.

- Tak się składa, że mam dużo ważnych rzeczy do roboty, Granger. Ale nie mam rodziny, więc zgłosiłem się na ochotnika. Tutaj masz nasz składzik z magicznymi opatrunkami. Chcesz je wszystkie liczyć?

- Nie, dzięki, wystarczy ogólna liczba. - powiedziała. Więc pan Draco zabawia się w samarytanina? Super. O wiele łatwiej za nim nie przepadać, gdy okazuje się być miłym. Dobrze, że nazwał Harry'ego pedałem. Dzięki temu może go nie znosić do woli.

- Dobra, to chodźmy dalej. Pokaże ci nasze sale dla dzieci.

Gdyby była sama to zgubiłaby się trzy miliony razy. Z zewnątrz szpital wydawał się być niepozornym budynkiem do rozbiórki, ale gdy weszło się do środka, to zapierał dech swoim rozmachem. Nigdy nie była w tak ogromnym szpitalu, jak ten. Dziesiątki korytarzy, setki klatek schodowych, tysiące sal. Wszystko na najwyższym poziomie. Zwiedzając kolejne pomieszczenia oddziału pediatrycznego, musiała przyznać sama przed sobą, że jej szef nawet jak kradł, to i tak całkiem ładnie gospodarował pieniędzmi.

Amantes medicus #Drarry✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz