Rozdział 27

146 21 15
                                    


Od kilku dni pozostawała nieprzytomna, Azahier co chwilę sprawdzał jej puls, tylko to mógł zrobić w takich warunkach. Nie przerwali podróży, a tego wieczoru dotarli do miejsca, gdzie mieli zostawić konie, i ruszyć do obozu buntowników pieszo. Został im dzień, bądź pół marszu. Azahier miał w planach odłączyć się od nich dzień wcześniej, by ostrzec znajdujących się w obozie ludzi, jednak nie mógł zostawić Railo. Jego matka prosiła by ja strzegł, a on mimo wszystko miał zamiar dotrzymać danego słowa. Zatrzymali się kilka godzin temu, rozpalili niewielkie ognisko, by przygotować posiłek, a uzdrowiciel zajął się dziewczyną. Gdy tylko ułożył ją na posłaniu dziewczyna podniosła się, spojrzała na niego i znów opadła nieprzytomna na posłanie. Azahier westchnął zawiedziony, znów okrył ją kocem i udał się do reszty grupy, by zjeść wspólnie z nimi posiłek. Gdy wrócił do dziewczyny po zjedzonej kolacji jej ciało było lodowate, znów sprawdził jej puls, upewniając się, że jeszcze żyje. Przykrył ją swoim kocem i odwinął opatrunek na jej ręce. Zmarszczył brwi widząc, że rana zaczęła się goić, choć dzisiejszego ranka sączyła się z niej krew, do tego na jej ręce doszło kilka jasnoróżowych blizn, jakby dopiero co zagoiły się jakieś rany. Przemył jej dłoń polewając po niej wodą z butelki, i westchnął cicho. Reszta mężczyzn poszła już spać, jednak on czuwał przy Railo, choć głowa co chwilę mu opadała ze zmęczenia. W końcu ułożył się obok dziewczyny, wiedział, że w tej sytuacji wszystko w rękach jego matki, zmówił do niej krótką modlitwę, prosząc by miała Railo w swojej opiece.

Zaczynało świtać, gdy dziewczyna poruszyła się, Azahier zerwał się z posłania. Zaczął sprawdzać jej puls, zauważając, że jej temperatura ciała jest znacznie wyższa, a puls bardziej wyczuwalny. Wracała do żywych. Wyciągnął z torby czysty materiał i namoczył go w wodzie, następnie zwilżył jej usta. Mężczyźni powoli zaczęli się budzić i szykować do wyruszenia. Sam podszedł do nich przygotowany już do ruszenia.

– Co z nią? – zapytał i nachylił się by dotknąć jej twarzy

– Wydaje mi się, że już lepiej, może niedługo się obudzi – oznajmił uzdrowiciel.

– Dobrze, zjedzmy coś nim wyruszymy – zrządził kapitan i odwrócił się. Azahier ruszył razem z nim do reszty, która już zaczęła jeść. Jeden z nich podgrzał wczorajszą potrawkę z zająca, którego upolowali przed postojem. Azahier chwycił za miskę, którą podał mu Sam i zaczął jeść, rano jedzenie smakowało inaczej niż poprzedniego dnia, zioła które dodali były intensywniejsze, lekko gorzkawe, jednak nie zastanawiał się nad tym długo, musiał pozbierać rzeczy swoje i Railo, żaden jego towarzysz nie interesował się dziewczyna, gdyby nie Sam, który pomógł Azahierowi, zostawiliby ją na pewną śmierć wtedy nad rzeką. Przepłukał swoją miskę i schował ją zresztą naczyń, które ze sobą wozili i ruszył do miejsca, gdzie leżała dziewczyna. Przeklinał przy tym swoje niewyspanie, gdyż dawało o sobie znać, poprzez zawroty głowy. Zdążył zapakować swoje rzeczy nim upadł na ziemię nie mogąc się ruszyć. Sam kucnął przy jego głowie

– Wybacz, że musimy to robić, jednak nie możemy ci pozwolić, byś wrócił do króla i o wszystkim mu opowiedział. Dlatego do twojej porcji śniadania dosypaliśmy trochę ziół, które cię sparaliżowały. – wyjaśnił po czym spojrzał się na swoich towarzyszy.

– Zwiążcie go i wrzućcie na konia, pojedzie z nami z dziewczyną zróbcie to samo, tylko delikatnie i nawet nie próbujcie jej obmacywać – oznajmił.

– Nie lepiej byłoby ich zabić? – zapytał jeden z nich, Azahier, choć próbował nie mógł ruszyć głową, by spojrzeć w oczy temu, który to powiedział.

– Nie – uciął krótko Sam i podniósł się odwracając od uzdrowiciela.

– Medyk może nam się jeszcze przydać, a na dziewczynę czekają ludzie, którzy chcą ją postawić przed sądem – wyjaśnił im, jego słowa wywołały pomruki niezadowolenia, jednak przyznali mu rację. Jeden z nich związał ręce i nogi Azahierowi i Railo, przypięli ich rzeczy do siodła jednego z koni. Następnie przyprowadzili konia Railo i przerzucili jej bezwładne ciało przez siodło jak worek z warzywami, z nim postąpili tak samo, kiedy zebrali resztę swoich rzeczy wyruszyli w dalszą podróż.

* * *

Słyszała tupot kopyt i parskanie konia bardzo blisko niej, coś boleśnie wbijało się w jej bok, a ręce i nogi zwisały jej bezwładnie. Jęknęła cicho próbując się poruszyć. Otworzyła oczy, wszystko było do góry nogami i bujało się na boki.

– Obudziła się – powiedział ktoś za nią, a ona zmarszczyła brwi i próbowała sobie przypomnieć skąd znała ten głos. Głowa jej pulsowała, a bujanie jej nie pomagało. Spróbowała poruszyć rękami, jednak dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że jest związana. Podniosła głowę, była związana i przerzucona przez grzbiet konia, a dookoła niej był las, obróciła głowę w lewo, tuż za nią podążał drugi koń, przez którego przerzucony był Azahier.

– Zatrzymajcie się – zmarszczyła brwi odwracając głowę w drugą stronę, Sam jechał na samym przodzie. Nagle zaczęło brakować jej powietrza. Wiedziała, że jeżeli się nie uspokoi, dostanie ataku paniki, który może się źle skończyć, ponieważ z jakiegoś powodu była bardziej świadoma swojej mocy, płynącej w jej żyłach. W myślach zaczęła odmawiać modlitwę, do Onari, do swojej babki, chociaż to bo widziała i słyszała było tak nieprawdopodobne, że wolała uznać iż był to jedynie wytwór jej wyobraźni, spowodowany trucizną w jej żyłach.

– Córa twej córy, krew twej krwii – powtarzała cicho jak mantrę, skupiona na tych słowach odzyskała spokojny oddech. Koń zatrzymał się a ktoś ściągnął ją z jego grzbietu i postawił na ziemi, jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na kolana i zagryzła wargi, nie chcąc dać im do zrozumienia, że ją to zabolało.

– Dajcie wody – rozkazał Sam, który stanął obok niej. Gdy jeden z nich podał mu bukłak z wodą nachylił się do niej podając jej, by się napiła. Zamknęła usta i spojrzała się na niego z wrogością.

Jak mogła pomyśleć, że kiedykolwiek był jej przyjacielem? Wykonywał jedynie rozkazy swojego króla. Jak mogła uwierzyć, że król pozwoli jej odejść. Pewnie już dawno pozbyli się buntowników, nie musieli ich zabijać, wystarczy, że zabili ich przywódcę. Sam znów podsunął jej pod usta butelkę, a ona odsunęła się od niej, chociaż jej suche gardło prosiło o jeden łyk wody. Zrezygnowany kapitan westchnął cicho.

– Nie jest zatruta, jeśli tego się obawiasz – oznajmił i sam wziął spory łyk wody z bukłaku, który trzymał w ręce, następnie znów podsunął jej pod usta. Patrzyła na niego podejrzliwie, dopiero kiedy połknął wodę pozwoliła sobie wyrwać mu butelkę i napić się łapczywie.

– Hej, hej spokojnie, byłaś nieprzytomna przez kilka dni, nie tak dużo – kapitan wyrwał jej bukłak z wodą, przez co oblała się nią, a ta spłynęła po jej brodzie i szyi mocząc koszulę.

Wzięła głęboki oddech chrypią przerażająco, jak człowiek, który właśnie bierze swój ostatni oddech. Sam znów podsunął jej bukłak, jednak tym razem nie pozwolił jej go sobie wyrwać. Trzymał go mocno, by mogła napić się odrobiny wody. Gdy to zrobiła wstał i zakręcił butelkę.

– Wrzućcie ją z powrotem na konia, już niedaleko – rozkazał kapitan do swoich ludzi, jednak Railo wyrwała się im z rąk.

– Nie – powiedziała z mocą, której Sam nigdy nie słyszał w jej głosie.

– Pójdę o własnych nogach – oznajmiła, gdy spojrzał na nią zdziwiony. Pokręcił głową z dezaprobatą, jednak kiwnął na jednego ze swoich ludzi.

– Rozwiąż jej nogi, żeby mogła iść swobodnie i przywiąż ją do swojego siodła, żeby nie uciekła. – rozkazał mu i odszedł do swojego konia.

Mężczyzna, którego wskazał podniósł ją i przeciął liny krepujące jej kostki, następnie pociągnął ją za sobą, do węzłów krępujących jej nadgarstki przywiązał kolejną linę, dłuższą, by mógł przywiązać ją do siodła. Następnie wsiadł na konia i pociągnął dziewczynę, by ta szła za zwierzęciem. Railo, miała chwilę zanim ruszyli, zauważyła tylko, że ścieżka, którą się poruszali była bardzo wąska uniemożliwiając im poruszanie się w zwartej grupie, dlatego jechali jeden za drugim. Sam jechał na samym początku, następnie mężczyzna, który trzymał jej linę, za nią był jej koń i Azahier, którego przerzucili przej jego wierzchowca, pochód którym się poruszali zamykała reszta ludzi kapitana, zauważyła, że żaden z nich nie był ubrany już w mundur gwardii królewskiej. Sam ruszył powoli, mężczyzna przed nią również, ciągnąc linę, nie wiedząc czemu Railo wyprostowała się i uniosła dumnie głowę, choć jej wzrok był na wysokości końskiego tyłka. Azahier, który przyglądał się całej sytuacji, pomyślał, że wreszcie wygląda jak królowa, którą powinna być.

Ukryta w mrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz